Roman Badysiak otrzymał w 2006, 2008 i 2011 roku tytuł Filantropa Roku na gali organizowanej przez Fundację Elbląg. Jego pomoc rokrocznie jest szacowana średnio na kilkanaście tysięcy złotych. W 2007 roku w internetowym głosowaniu otrzymał tytuł Dobroczyńcy Roku 2007 - ogólnopolskie wyróżnienie za swoją działalność charytatywną. Na co dzień jest właścicielem firmy cateringowej, która stale pomaga w dożywianiu osób starszych.
Czy to prawda, że ma Pan za sobą okres pracy w teatrze?
Tak, ale tylko pół roku jako pracownik techniczny. Nie myślałem w ogóle o karierze aktorskiej.
Praca w gastronomi była wynikiem pasji czy raczej przypadku?
Raczej przypadku. Zacząłem swoją działalność w czasach, kiedy każdy robił to, z czego mógł żyć w czasach komuny. Z zawodu jestem mechanikiem samochodowym, ale z racji tej, że ta praca nie była pociągająca, postanowiłem spróbować swoich sił w gastronomii. Swoją pierwszą kawiarnię założyłem w 1975 roku. Była to pierwsza prywatna kawiarnia w Elblągu. Po trzech latach działalności wyjechałem z kraju i po powrocie zająłem się gastronomią na dobre.
Trudno było Panu prowadzić prywatną firmę w czasach komunistycznych?
Były ogromne problemy z zaopatrzeniem, częste kontrole i odgórnie narzucone marże. Na niektóre produkty, tj. alkohol, były ścisłe przydziały, PSS miał w nich pierwszeństwo, a „prywaciarze” zawsze dostawali najmniej.
To wtedy właśnie zajął się Pan filantropią?
Swoją działalność dobroczynną rozpocząłem mniej więcej w okresie, kiedy otworzyłem swoją kawiarnię, którą prowadzę już 17 lat. Wraz z rozwojem firmy pojawiało się coraz więcej możliwości pomocy.
Czy ma Pan własną definicję filantropii?
Jestem filantropem „z przypadku”. Nie robię tego, by poprawić swój wizerunek czy PR. Jeśli ktoś poprosi o pomoc, a ja jestem ją w stanie udzielić, to nie widzę przeszkód by komuś pomóc.
Ciężko jest mi nawet określić, od czego się to wszystko zaczęło. Na początku organizowałem paczki dla Domu Dziecka, pomoc osobom niepełnosprawnym w postaci ogniska – nie traktowałem tego jako filantropii, ale jak doraźną pomoc.
Porównując początki Pańskiej działalności z tą obecną, czy zauważył Pan zwiększoną liczbę potrzebujących?
Potrzeby są zawsze jednakowo duże, ale zauważyłem, że ludzie nie wstydzą się już prosić o pomoc. Zawsze mnie dziwiła taka sytuacja, że mimo istnienia wielu organizacji charytatywnych, one ze sobą nie współpracują. Znam nawet takie osoby, które traktują te instytucje jak źródło utrzymania, bo otrzymują pomoc niezależnie z kilku źródeł. Możemy to zauważyć nawet teraz, kiedy w okresie wakacyjnym niektóre dzieci wyjeżdżają na kolonie po kilka razy: raz z MOPSu, później w ramach Caritasu czy też innych organizacji.
W takim razie musi Pan często spotykać ludzi, którzy nagminnie wykorzystują pomoc?
Faktycznie jest to dość częste, ale trochę się na to uodporniłem. Czasem jest tak, że ktoś przyjdzie pożyczyć pieniądze, a później okazuje się to być stałą formą pozyskiwania pieniędzy.
Wiele razy zdarzyło się, że ktoś tak Pana oszukał?
Wiele razy…
Często odmawia Pan pomocy?
Czasem muszę odmówić. Jeśli chodzi o elblążan, to pomagam na miarę moich możliwości i gdy znam instytucję, fundację, lub kiedy jestem w stanie pewne rzeczy sprawdzić. Przestałem za to wysyłać pieniądze jako odpowiedź na listy, które przychodzą do dziś z całej Polski. Nie byłbym wstanie w ten sposób „zadowolić” – to po pierwsze. Po drugie opisywane są tam sytuacje, których nie mam jak zweryfikować.
Nie jestem także stuprocentowo przekonany do wolontariuszy kwestujących na mieście czy też Pań sprzedających cegiełki po 5 złotych. Nikt tych pieniędzy nie ewidencjonuje i nie jestem w stanie stwierdzić, czy na potrzebujących jest przeznaczana cała ta kwota czy tylko złotówka.
W jakie akcje jest Pan aktualnie zaangażowany?
W tej chwili, z racji wakacji, jest zastój, nic specjalnego się nie dzieje. Niemniej pomagam całorocznie grupie ludzi, którym dowożę obiady.
Jest Pan nie tylko filantropem w Elblągu, ale także uzyskał Pan tytuł Dobroczyńcy 2007 roku. Czy wtedy angażował się Pan w pomoc na skalę ogólnopolską?
Tytuł, który wtedy otrzymałem był wynikiem głosowania internautów, a były brane pod uwagę działania w regionie. Uzyskanie wyróżnienie w regionie dawało automatyczną nominację do ogólnopolskiego etapu konkursu. Było mi bardzo miło, bo wśród innych nominowanych były ogromne firmy i przedsiębiorstwa, wielcy potentaci, a ja czułem się jak „mały żuczek” (śmiech).
Czym jest dla Pana to potrójne wyróżnienie, które Pan otrzymał z rąk Fundacji Elbląg? Czy ta statuetka i dyplom coś dla Pana znaczy?
Naturalnie było mi bardzo miło, że moja praca została dostrzeżona i że ktoś to docenia. To podziękowanie daje mi duże poczucie satysfakcji. Czasami angażuję się w takie działania, które nie dają żadnego odzwierciedlenia w postaci podziękowań czy jakiejkolwiek innej formy.
Szczerze powiedziane „Dziękuję” jest cenniejsze od oficjalnych gratulacji i dyplomów?
Dokładnie. Podziękowania w zupełności wystarczają.
Warto pomagać?
Oczywiście, że warto. Wydaje mi się, że świat byłby lepszy gdyby inni ludzie również pomagali – i nie chodzi tu o działalność, którą ja uprawiam, ale przede wszystkim o te prozaiczne czynności. Żyjemy w swoim świecie i nie zauważamy innych stojących obok nas, a przecież tak niewiele potrzeba by komuś pomóc i jego życie stało się łatwiejsze.
Astrid Jarosławska
A najwięcej darował przez cały swój szczytny okres dobrodziejstwa na utrzymanie i na wychowanie własnego syna. Obłuda panie kolego. Cholerna obłuda.
A ja tam Pana bardzo lubię :) Zawsze z szacunkiem do wszystkich.Oby więcej takich ludzi w Elblągu! Pozdrawiam
Panie Romku życzę Panu dalszych sukcesów i szczere gratulacje, niech Pan nie czyta tych zawistnych wpisów ,które na pewno się ukażą , nigdy gdy zwróciłem się do Pana z prośbą o pomoc w zorganizowaniu imprezy nie usłyszałem negatywnej odpowiedzi i zawsze udzielił Pan fachowej obsługi dzięki za wszystko.
Gratulacje! Nie wiedziałam że tak działasz społecznie i pomagasz ludziom. To szczytny cel.Powodzenia . Pozdrawiam. Mariola K.
Romanie,byłeś w porządku nawet i ,,tam"".dzięki serdeczne.Pozdrawiam