Od roku pracuje w Cleveland Clinic, jednym z najlepszych szpitali w Ameryce. Jest członkiem międzynarodowego zespołu prof. Marii Siemionow, która dokonała czwartej na świecie operacji przeszczepu twarzy. Elblążanin ma dopiero trzydzieści lat. Urodził się bowiem 9 sierpnia 1982 roku.
Antek Rokicki: - Zapewne po raz pierwszy ze światem chemii i biologii był Pan związany w szkole licealnej. Jak wspomina Pan naukę w I Liceum Ogólnokształcącym?
Mirosław Łukaszuk: - To były świetne lata. Charyzmatyczni nauczyciele i zaangażowani uczniowie – to wszystko tworzyło dobrą atmosferę. Mimo że odpytywanie i kartkówki były na porządku dziennym i czasem napawały stresem, to wspominam to dobrze. Szkoła dała pewien „wycisk”, w pozytywnym sensie, który ukierunkował sposób myślenia. Każdy mógł się przekonać, czy ten czy inny przedmiot rzeczywiście jest mu pisany na przyszłość. I czy jest tzw. umysłem ścisłym czy raczej nie. Zresztą szkoła była znana z „selekcjonowania” umysłów ścisłych. Te lata to był też czas prawdziwych przyjaźni. Ludzie, których łączy wspólny cel i podobne zainteresowania, zawsze potrafią się dogadać. Z gronem przyjaciół z tamtych czasów utrzymuję kontakt do tej pory. Są to solidne znajomości, które bardzo cenię. Lokalizacja szkoły pozwalała „urwać się” w okienku między zajęciami na słodkie co nieco lub mały spacer na odbudowywaną wtedy elbląską starówkę. Zresztą mam wrażenie, że wtedy na ulicach było więcej ludzi. Dziś każdy jest zabiegany, ludzie rzadziej spędzają czas na wolnym powietrzu, kontemplując otoczenie. Dzisiejszym uczniom polecam rozwój kulturalny i społeczny równocześnie z naukowym, bo są to wspomnienia, które zostają w głowie na lata.
- Jak wyglądało Pana życie w Poznaniu? Jak w Pana pamięci zapisał się czas studiów?
- Do Poznania przeprowadziłem się na studia. To był pierwszy tak poważny ruch w moim życiu. Spakowałem prawie wszystko co miałem w jeden wypchany po sufit samochód i ruszyłem w nowy świat. Nie da się ukryć, że to nowoczesne, dynamiczne i wymagające miasto z początku trochę mnie przytłoczyło. Przyjechałem dwa tygodnie przed rozpoczęciem pierwszego roku, kupiłem mapę i bilet na wszystkie linie i zacząłem zwiedzać. Po tygodniu orientowałem się już w głównych dzielnicach, a po dwóch, jeszcze przed pierwszymi zajęciami, zacząłem poruszać się bardziej swobodnie. Na studiach kontynuowałem „strategię” łączenia nauki z życiem społecznym. Gdybym skupiał się tylko na studiach, to z pewnością szybko popadłbym w marazm. Szczególnie w pierwszych latach zajęć było stosunkowo mało, więc i czasu wolnego było więcej. To miasto mnie pochłaniało, a ja z wzajemnością całym sobą pochłaniałem je. Szybko nawiązałem nowe znajomości. Ludzie z całej Polski i zagranicy spotkali się w jednym mieście, w tym samym czasie. To było ekscytujące z kulturowego punktu widzenia. Nagle zauważyliśmy, że w różnych regionach są inne zwyczaje, zachowania, ba nawet inny język. Jak pierwszy raz poszedłem na Rynek Łazarski w Poznaniu, to miałem wrażenie, że jestem w innym kraju. Lokalna miejska gwara uderzała jak dzwon – niby słyszysz wyraźnie, a jednak nie wiesz co on oznacza. Z czasem poznałem poznańską gwarę, zwyczaje i pokochałem to miasto. A ono odwdzięczało się z nawiązką. Multikulturowość Poznania pozwala poszerzać horyzonty. Zafascynowany byłem ilością wydarzeń kulturalnych, tam ciągle się coś działo. Akademia Medyczna (obecnie Uniwersytet Medyczny) to dobra uczelnia. To było jednym z głównych kryteriów, dla których wybrałem Poznań na czas studiów… Studia medyczne nie są tak trudne jak mówią. Wszystko polega na organizacji pracy i sumienności. Jeśli ktoś zaniedba naukę przez kilka miesięcy, to później bardzo trudno to nadrobić. Ale nie należy się poddawać. Jeśli komuś zależy, żeby skończyć dobrą polską uczelnię nie należy się wahać. Szczególnie, ze studia w Polsce na państwowych uczelniach są nadal bezpłatne. Teraz kiedy porównuję to z kosztami studiowania w Stanach Zjednoczonych, które są horrendalne, myślę, że polscy studenci naprawdę są w komfortowej sytuacji. Większość z nich nie pracuje w czasie studiów ani nie musi brać kredytu, żeby przeżyć. Poza tym jest szereg różnych stypendiów dla studentów i młodych naukowców, z których można korzystać. Dlatego warto czasem zaryzykować i podjąć wyzwanie renomowanej uczelni i większego miasta. Początkowo nie miałem w planach pozostania i pracy w Poznaniu po studiach. Ale przez lata ta myśl we mnie dojrzewała, a miasto fascynowało mnie coraz bardziej. Ostatecznie marzenia o życiu w nowoczesnej dużej metropolii przeważyły i przez kilka lat pracowałem w Poznaniu w Szpitalu Uniwersyteckim.
- Czym spowodowany był Pana wyjazd do Stanów Zjednoczonych? Od kiedy mieszka Pan w Ameryce?
- Do Stanów Zjednoczonych przyjechałem rok temu. Przy Cleveland Clinic, w której obecnie pracuję, funkcjonuje fundacja, która zachęca młodych naukowców i pracowników opieki medycznej do przyjazdu i pracy w szpitalu. Klinika oferuje możliwości rozwoju naukowego i zawodowego. To wielki szpital, całkowicie prywatny, założony 90 lat temu przez czworo wybitnych lekarzy tamtych czasów. Obecnie zatrudnia 30 tysięcy pracowników, czasem mam wrażenie, że jestem tylko małym trybikiem w tej wielkiej maszynie. Mam nadzieję, że jednak potrzebnym trybikiem. System organizacji pracy w Stanach jest bardzo dobry, Amerykanie to bardzo pracowity naród i wymagają dużego zaangażowania. A ja chciałem przyczynić się do rozwoju nauki, zrobić coś dla świata. Dlatego wiedziałem, że Cleveland Clinic, jeden z czołowych ośrodków naukowo – medycznych na świecie, to miejsce dla mnie. Złożyłem aplikację i zostałem przyjęty. Miałem doświadczenie w działalności naukowej oraz chirurgii, które chciałem rozwijać, a C.Clinic chciała położyć nadzieje w mój rozwój. To dobry dwustronny układ.
- Według rankingu „U.S. News Best Hospitals 2011-2012” placówka, w której Pan pracuje, jest jedną z czterech najlepszych w USA. Wiem, że współpracuje Pan z wybitną prof. Siemionow nad kilkoma ważnymi badaniami. Proszę coś o nich powiedzieć.
- Pracuję w zespole ds. mikrochirurgii. W skrócie to, co w chirurgii tradycyjnej dokonuje się na sali operacyjnej za pomocą standardowej wielkości narzędzi, my realizujemy w mikroskali. Narzędzia używane w mikrochirurgii przypominają bardziej precyzyjne instrumenty zegarmistrzowskie lub jubilerskie – są to mikropęsety oraz maleńkie nożyczki. Przykładowo, nici, które używamy, mają średnicę kilkukrotnie mniejszą niż średnica włosa i są niemal niewidoczne gołym okiem. Dlatego dla lepszej wizualizacji używamy mikroskopów. Świat z tej perspektywy wygląda inaczej. Można się przekonać jak pięknie skonstruowane i warte szacunku jest życie. Nasz zespół jest międzynarodowy. Pracują tu ludzie z Europy, Azji i Ameryki oczywiście. Czasem ciężko nam się porozumieć, bo każdy ze swoich rodzinnych kultur wnosi coś innego. Inny jest model pracy w Azji a inny w Europie. Na szczęście, można powiedzieć, że spotykamy się na neutralnym gruncie i każdy musi się dostosować do zwyczajów tutaj panujących. Stany Zjednoczone to kraj otwarty na imigrantów, a rodzimi mieszkańcy są bardzo życzliwi. To stwarza dobrą atmosferę do rozwoju, a przynajmniej nie przeszkadza. Dlatego wiele osób decyduje się tutaj osiąść na stałe, tutaj można się poczuć jak w domu. To bardzo ekscytujące, że mogę się przyczynić do rozwoju nauki. Projekty, nad którymi pracujemy, mogą przysłużyć się poprawie przeżycia pacjentów po przeszczepach. Największym problemem u takich pacjentów jest stałe ryzyko odrzucenia przeszczepionego narządu lub tkanek. Dlatego staramy się opracować metody opóźnienia odrzucania. Idealną sytuacją byłoby gdyby można by przeszczepiać niezależnie od niezgodności genetycznej biorcy i dawcy. I właśnie nad takimi rozwiązaniami pracujemy. Innym kierunkiem badań jest regeneracja tkanek po urazach. Wiek dwudziesty i początek dwudziestego pierwszego naznaczone są konfliktami zbrojnymi. Pomimo tego, że wojny toczą się teraz dalej od linii frontu niż kiedyś, nadal są żołnierze, którzy wracają do domu z kalectwem. Medycyna stara się wychodzić im naprzeciw. To co kiedyś było niemożliwe, np. regeneracja uszkodzonych nerwów teraz staje się możliwe. Nad tym też pracujemy. Medycyna ciągle idzie do przodu, to co było kilka lat temu staje się nieaktualne. Dobrze mieć swój własny wpływ na ten rozwój.
- Wróćmy do Elbląga. Jak wspomina Pan ludzi, których tu Pan poznał? Które miejsca, oprócz I LO, szczególnie ciepło są przez Pana wspominane?
- Dobrze pamiętam elbląskie Stare Miasto. A właściwie cały proces jego odbudowywania. Trwało to lata, ale warto było czekać i obserwować jak to się odbywało. Otwieranie nowych miejsc, gdzie można dobrze zjeść zawsze mnie napawało optymizmem. To szczególna cecha europejskich miast, że w historycznych centrach miast kwitło zawsze życie społeczne i kulturalne. Zwykle w Polsce kojarzy się to ze starówkami, które niejednokrotnie są bardzo piękne i których nie należy się wstydzić ani obawiać. Chociaż daje się zauważyć w ostatnich latach tendencja przenoszenia ciężaru aktywności społecznej do centrów handlowych, wzorem amerykańskim. Moim zdaniem jest to błąd. Centra handlowe powinny służyć celom konsumenckim, z możliwym elementem kulturalnym jako wartość dodana. Nie powinno się to odbywać kosztem tradycyjnych miejsc, naturalnie do tego przeznaczonych. Ciepło wspominam też elbląskie parki – Modrzewie, z racji tego, że był w pobliżu mojego miejsca zamieszkania, oraz Park Traugutta, teraz, niestety, częściowo zajęty przez budownictwo. Chodziłem tamtędy z babcią po… mleko. No i oczywiście elbląska Bażantarnia, piękny skrawek lasu w mieście, bezcenny.
- Jak często odwiedza Pan miasto? Jakie zmiany zauważa Pan w naszej miejscowości? Jakie są Pana plany na przyszłość?
- Kiedy mieszkałem w Poznaniu starałem się odwiedzać rodzinny Elbląg możliwie najczęściej, zwykle raz na 1,5-2 miesiące. A teraz mam trochę dalej (uśmiech). Ale zawsze kiedy jestem w Polsce, to odwiedzam Elbląg. Zresztą to zrozumiałe, tutaj wciąż mieszkają moi rodzice. Zawsze jak przyjeżdżam staram się wyłapywać na ulicach co się zmieniło, co jest nowe. I Elbląg się zmienia, na lepsze. Pięknieje i się rozbudowuje. Jednak póki co są to zmiany dość powolne. Myślę, że elblążanie powinni bardziej uwierzyć w siebie. To miasto ma potencjał do wykorzystania. Musi otworzyć się na inwestycje z zewnątrz, przestać obawiać się partnerstwa z prywatnym kapitałem. W perspektywie to wychodzi na dobre wszystkim. Nawet najbogatsze miasta same wszystkiego nie zbudują. Dobrze, jeśli organy władzy lokalnej dyskutują z mieszkańcami, pytają o ich potrzeby i komentarze. Decyzje podejmowane są w Urzędzie Miasta, ale w dobrym tonie jest, jeśli urząd wsłuchuje się w głos oddolny. To buduje atmosferę wzajemnego zaufania. Elbląg ma świetne położenie geograficzne i mógłby to bardziej wykorzystywać. Kapitalny pomysł przekopania Mierzei Wiślanej nie powinien zostać zaniedbany. To duża szansa dla Elbląga. Cieszę się, że elbląski port się rozwija. To miasto zawsze było związane z rzeką i żeglugą.
- Czy rozważa Pan powrót do Polski?
- Jeszcze nie podjąłem decyzji, gdzie chcę osiąść na resztę życia. Każde miejsce na ziemi ma swoje zalety i wady. Jeśli ktoś mówi mi, że gdzieś jest jak w raju, to nie bardzo w to wierzę. Bo nawet w tropikalnych rajach są np. plagi komarów. Teraz świat się tak skurczył, że nie odczuwa się odległości jak kiedyś. Każde miejsce jest dostępne. Póki co jestem w Cleveland, ale czy powrócę do Polski na stałe? Jeśli życie tak pokieruje…
***
"Ciekawi elblążanie" to cykl artykułów na Info.elblag.pl
Co tydzień w niedzielę prezentujemy ciekawe osoby, które były lub są związane z naszym miastem.
Bardzo interesujące refleksje ,pewnie dlatego,że pochodzą od myślącego samodzielnie młodego człowieka . Jego otwartość i ciekawość świata zaowocowały niebanalnymi uwagami o naszym mieście, Poznaniu oraz pracy w multikulturalnym zespole lekarzy w Stanach. Niespodziewanie wiele dowiedziałem się z tej, zdawałoby się, konwencjonalnej rozmowy. Świat jest pełen mądrych młodych ludzi...także wychowanych w Elblągu. Jak wiele zależy od osobistej determinacji i chęci...to daje nadzieję tym, co narzekają, że ograniczony świat małego miasteczka nie ma dla nich "odpowiedniej roli do zagrania" ...
Miałam przyjemność poznać tego Pana i zgadzam się ze stwierdzeniem, że "mądry młody człowiek". Dodam, że również wyjątkowy. Życzę sukcesów w pracy zawodowej;)
Bardzo mądre słowa ,gratuluję Panu takich wspaniałych sukcesów. I co powiedzą ci , którzy ciągle biadolą - na nasze miasto. Mamy wspaniałą młodzież.