Przejechał rowerem dookoła całą Polskę. Przejechał pasmo górskie, jadąc bez przerwy przez 67 godzin. W czerwcu (dokładnie w ciągu 30 dni) przejechał 10 tys. km. Elbląski policjant, Robert Woźniak, wciąż stawia sobie nowe cele i konsekwentnie je realizuje.
Wyczynowo jeździ Pan na rowerze od 10 lat.
Od 1996 r. przelewam w to miłość i wkładam mnóstwo pracy.
Co Pana przekonało do jazdy na rowerze?
Nie wiem. Chyba środowisko rowerowe, które działa w Elblągu. Wcześniej mieszkałem w Warszawie, ale kiedy przyjechałem tu, zacząłem poznawać świetnych ludzi. To oni w zasadzie na początku mnie napędzali. Teraz już większość kilometrów pokonuje jednak samotnie.
Rozumiem, że znajomi mogą nakłonić do wycieczki rowerowej, ale Pan poszedł o krok dalej i decydował się Pan na niezwykłe wyprawy, trwające nawet kilka tygodni.
Ja tego nie rozróżniam w taki sposób, że coś trwa dłużej lub krócej. Wsiadając na rower nie myślę o tym, że coś muszę zrobić. Po prostu korzystam z uroków, jakie niesie za sobą jazda na rowerze. Oczywiście wiele pokonanych kilometrów było z naciskiem na trening, na wytworzenie w sobie systematyczności pracy. Ale i z tego czerpałem korzyści, bo przy okazji mogłem zwiedzić cały kraj.
Kiedy i jak Pan trenuje?
Od dwóch lat wstaje codziennie o godz. 4.00. Na treningi poświęcam ranki, wieczory, noce, każdą wolną chwilę. Stawiam sobie wciąż nowe cele. W każdym roku więcej km- w samym 2014 roku w okresie 12 miesięcy przejechałem 50 tysięcy km.
Który cel jest dla Pana szczególny?
Przełomowym rokiem był 2013, kiedy ukończyłem maraton dookoła Polski, czyli 3200 km w czasie 9 dni i 20 godzin. W życiu rowerowym, najbardziej zależało mi na nim. On stanowił dla mnie przepustkę do przyszłego świata rowerowego. Z uwagi na trudność odbywa się co cztery lata. Gdybym go nie ukończył, zakończyłbym wtedy moją przygodę rowerową. Mam w sobie na tyle ambicji. Sądzę, że takie myślenie, że akurat to musiałem przeżyć pomogło mi ukończyć to obecne wyzwanie.
Rok temu przejechał Pan także pasmo górskie.
Tak, to było 1122 km non stop. Całe nasze góry. Przejechałem tą trasę bez spania przez 67 godzin. Od Przemyśla do Świeradowa Zdroju. To była wyprawa ogólnopolska. Brało w niej udział kilkadziesiąt osób.
Niedawno ukończył Pan również niezwykłą wyprawę. W miesiąc przejechał Pan 10 tys. kilometrów.
To była już moja inicjatywa. Nie mogłem znaleźć partnera do tego wyzwania. Dużą rolę odgrywała tu i sprawność fizyczna, ale i możliwość poświęcenia miesiąca czasu. Postanowiłem sobie, że 10 tys. km przejadę od 1 do 30 czerwca. O północy wyjechałem z Modrzewiny w towarzystwie trzech kolegów, którzy zostali po kilku kilometrów, a ja pojechałem w Polskę. Przejechałem całą północ, centralną Polskę, Tatry, Bieszczady, wschodnią Polskę i przepiękną Suwalszczyznę. Trasę również zakończyłem na Modrzewinie.
Czy do tej wyprawy specjalnie się Pan przygotowywał?
Nie. To jest owoc mojej kilkuletniej pracy. Biorę udział tylko w ultramontanach, czyli w maratonach o odległości co najmniej tysiąca kilometrów. Uczestniczyłem już w sześciu takich maratonach. I to one pozwoliły mi to przeżyć. Aby w nich wystartować trzeba spełnić minimum kwalifikacje. Nie da się tak zwyczajnie w nich zaistnieć. One dały mi siłę.
Co oprócz kondycji fizycznej daje Panu jazda na rowerze?
Radość. Jestem dzięki temu lepszy dla innych. Mój organizm traci tylko na tym, że jestem zmęczony. Nie mam jednak żadnych schorzeń z kolanami, ze stawami. Kiedyś byłem bardzo kontuzjogenny. Jednak mój organizm teraz, po takiej tytanicznej pracy, którą wykonuję jest przygotowany na takie wyprawy.
I bez żadnego zmęczenia przejechał Pan 10 tys. km?
Nie przejechałem tego z uśmiechem na twarzy (śmiech). Ale to też nie była walka. Każdy dzień musiałem traktować osobno, od początku, by nie myśleć o końcu. To była praca z miłości. Bez pasji, za żadne pieniądze bym tego nie przejechał.
Czyli nie sprawdzał Pan co chwilę, ile kilometrów zostało do końca?
Taki błąd popełniałem przez kilka dni. Na początku kontrolowałem to,bo przyjąłem, że co trzy dni muszę pokonać tysiąc kilometrów. I trochę się pilnowałem. To był błąd. Kiedy przestałem patrzeć na licznik to byłem w swoim świecie. W Polsce tego prawdopodobnie nikt nie przeżył. W Europie i na świecie tak.
Czy po drodze spotkały Pana jakieś przygody?
Nie miałem pomocy od osób trzecich. Wszystkie noclegi, wyżywienie szukałem sam. Na dziesięć dni przed końcem zacząłem mieć problemy techniczne. Na odległości 20 km złapałem aż cztery "kapcie" W niedzielę, gdzie do najbliższej miejscowości miałem 60 km musiałem telefonicznie szukać pomocy. Pani ze sklepu zostawiła mi trzy komplety nowych dętek. W miejscowości Potworowo, pan w wulkanizacji, kleił mi dętkę samochodowymi łatkami. Gdyby nie on miałbym duże straty. Zniosłem wszystkie warunki atmosferyczne.
Do takiej jazdy trzeba być przygotowanym nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
Ja nadrabiam psychiką, bo nie jestem stworzony do jazdy na rowerze.
Mózg mój jest zaprogramowany i nie zmienia swoich decyzji. Wie, że dla mnie nie liczy się każda sekunda, tylko każdy kilometr. Czym dalej, tym więcej sprawia mi to radości i odczuwam mniejsze zmęczenie. Umiem mimo to także szybko jeździć. Potrafię przejechać 100 km w czasie poniżej trzech godzin.
Czy miałby Pan rady dla osób, które chciałyby rozpocząć przygodę z rowerem?
Każdy organizm jest inny. Mi koledzy doradzali różne diety, jednak ja się ich nie trzymam. Słucham mojego organizmu i daję mu to, co chce i kiedy chce. Nagradzam organizm za wysiłek, nawet jeśli nie jest to przysłowiowa zdrowa żywność, unikałem jedynie napojów gazowanych. Nie mogę trzymać się wyznaczonych norm. Przez pierwsze 100 km nic nie jem i nie piję bo mój organizm w tym czasie zupełnie nic nie potrzebuje ale nie polecałbym tego innym. Mój organizm i ciało akurat tak działa. To nie będzie dobre dla każdego. To jest dobre dla mnie. Trzeba słuchać swojego organizmu. Jeśli coś boli, należy się zatrzymać, nic na siłę. Najważniejsze, by zacząć. Należy postawić sobie jakiś cel i przy nim wytrwać. Ja de facto jestem bardziej zmęczony, gdy nie jadę, kiedy ciało moje nie pracuje właściwym rytmem.
Podczas jazdy zdarzają się kontuzje?
Z kontuzją to ja wyjechałem. Miałem ból kolana podobny do bólu zęba. On nie utrudniał mi w znaczący sposób jazdy, ale czułem dyskomfort. Przeszło mi po 10 dniach. Śmiałem się, że już miałem tak ciało zmęczone, że kolano nie miało siły mnie boleć.
Kto Pana witał po powrocie?
Naprzeciw wyjechało po mnie trzech kolegów: Krzyś, Sławek i Mariusz. Ostatnie kilometry przejechaliśmy razem. Starali się mnie zasłaniać przed wiatrem, abym nie miał oporów powietrza, bo byłem już trochę słaby. Jednak wyprzedziłem ich na podjeździe do Suchacza i pokazałem, że jeszcze mam siłę. Bardzo się ucieszyłem, że mam takie wsparcie. Mimo późnej pory przyjechali mnie przywitać. To dla mnie ważne.
Na co dzień jest Pan policjantem. Dlaczego nie jeździ Pan na rowerze w pracy?
Jestem dzielnicowym i utrudniałoby to moją pracę. Czasem dobrze jest rozgraniczyć pracę od czasu wolnego, chociaż jeśli będę miał możliwość jeżdżenia rowerem w pracy to zapewne z niej skorzystam.
Jakie wyzwania przed Panem?
Od 2011 r. przejechałem do dnia dzisiejszego 230 tys. km. Mam jeden, główny cel - dojechać na księżyc, czyli zrobić 384 tys. km w ciągu 10 lat. Zostało mi już niewiele, bo zaledwie 152 tysiące km To kwestia 3 lat. Chcę również nadal uczestniczyć w ultra maratonach, by nie zniknąć ze środowiska rowerowego. Jestem spełniony rowerowo, jestem rowerowo silnym człowiekiem. I ta siła przekłada się również na codzienne życie. Żaden dystans nie robi już na mnie żadnego wrażenia, aczkolwiek do każdego nadal będę podchodził z pokorą. Bo nie można przyzwyczaić się do deszczu, zimna, silnego wiatru. Próbowałem. Teraz wiem, że to wszystko trzeba zwyczajnie zaakceptować. Znoszę wszelkie niedogodności pogodowe na rowerze. Akceptuję je, bo kocham rower.Dwa dni po wszystkim, po przepięknym rowerowym czerwcu, kiedy emocje we mnie trochę opadły, gdy spłynęła ze mnie cała adrenalina- poczułem największe zmęczenie. Taki właśnie pojechałem na weekend, odpocząć. Bolało mnie całe ciało, najbardziej nogi. Byłem zmęczony, ale oczy moje były radosne. Przez całą jazdę, w każdym z tych 30 dni byłem przekonany o tym, że to Warszawa będzie tym pierwszym miastem bez roweru. Ależ się pomyliłem. Nagrodą dla mnie okazał się Wrocław.
Dziękuję za rozmowę.
Badanie na symulatorze jazdy samochodem wykazało, że kierowcy, którzy nie spali od 21 godzin osiągali tak samo niskie wyniki jak kierowcy mający we krwi 0,8 promila alkoholu.
Tyle km w nogach a kodeks drogowy ma gdzieś.
proponuje tobie zastosowanie masci na bol doopy. zal ci chyba jaja sciska. dlaczego uwazasz lemingu ze ma kodeks drogowy gdzies? bo co bo jedzie rowerem po jezdni i ciezko ci go wyprzedzic twoim zdezelowanym volkswagenem? gdzies to maja rowerzystow elblascy wlodarze typu towarzysz slonina,wroblewski bo pobudowali takie buble ze sie rowerem szosowym nie da po tym jezdzic. posmaruj kloake ta mascia o ktorej ci mowie i sio
Twardziel :-)
Na zawodach wczoraj po kocich łbach szosowkami jeździli ale po zawodach na polbruk szkoda roweru . Posmaruj sobie grace tym kremem i sito do kurnika bo tam twoje miejsce . Ten Pan wiele potrafi na tym rowerze zrobić np czerwone to co skrócie sobie bo chyba nikt nie widzi .
Brawo Robert, podziwiam i zawsze trzymam kciuki.
Robert, dla Nas Jesteś Wielki i możesz na Nas zawsze liczyć. Będziemy Ciebie wspierać byś osiągnął co nieosiągalne. Powodzenia. :) Mariusz
ratuj sie chlopie i zaaplikuj sobie odrazu dwie tubki dodupnie:) natychmiast, mały zawistny POlaczku ,wiesniaczku
Mam jedna prosbe. Moglby Pan zapinac pasy bezpieczenstwa bo rzuca sie w oczy szczegolnie w lanosie . Dziekuje
Mariuszkowi gul skacze, że taki przeciętny rower szosowy dla amatora i tak kosztuje 3x więcej i osiąga większe prędkości niż jego sypiące się Passerati. To ja Ci powiem Mariuszku - zostaw ten złom w garażu i chodź z buta chodnikiem, bo niepotrzebnie spowalniasz na szosie kolarzy tym swoim klekotem.