Miasto tworzą ludzie, a w Elblągu nie brakuje osób z pasją. Jedni elblążanie odnajdują się w działalności społecznej, inni w kulturze lub sporcie. Bez względu na to, jaką dziedzinę życia wybrali, dają pozytywny przykład i chcemy o nich mówić! W cyklu "Elblążanie z pasją" będziemy przedstawiać właśnie takie osoby! Bohaterką pierwszego odcinka jest Agnieszka Wierzbicka, która od 11 lat jest kierowniczką elbląskiego schroniska.
Do jakich szkół Pani chodziła?
Chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 15, a później do Liceum Ekonomicznego. Studiowałam zaocznie w Toruniu na UMK, na wydziale rachunkowości. Zaraz po liceum znalazłam pracę.
Nie wyjechałam z Elbląga, bo nie miałam takiej potrzeby. Nigdy nie miałam kłopotu ze znalezieniem pracy, mam tutaj rodzinę i przyjaciół, a syn chodzi do dobrego liceum. Elbląg lubię, bo nie jest ani za duży, ani za mały.
11 lat temu zgłosiła się Pani do pracy w elbląskim schronisku. Dlaczego chciała Pani pracować akurat tam i czy to miała być praca na chwile czy na dłużej?
Zwierzętom z elbląskiego schroniska pomagałam już dużo wcześniej. Wraz z koleżankami starałyśmy się przekonać prezydenta Elbląga, wtedy był nim pan Henryk Słonina, by przekazał prowadzenie schroniska organizacji, która ma w tym doświadczenie. W schronisku prowadzonym przez MPO nie było, przede wszystkim, wolontariatu, a to jest niezwykle ważne dla zwierząt. Kontakt z człowiekiem czyni cuda i przygotowuje do życia w nowych domach. Kiedy OTOZ Animals zaczął prowadzić elbląskie schronisko pomagałam jako wolontariusz. W momencie, kiedy prezes stowarzyszenia szukała kierownika miałam inną pracę, ale zdecydowałam się pomóc i na czas jego szukania zajęłam się schroniskiem. Odejście z każdym miesiącem było coraz trudniejsze, a obecnie nie wyobrażam sobie innej pracy, to są „moje” zwierzaki.
Jak wyglądały początki Pani pracy? Czym się Pani zajmowała?
Początki były trudne. Z wykształcenia jestem księgową. To było nowe wyzwanie. Stałam się odpowiedzialna za setki istnień. W tamtym czasie większa część psów była przy budach, na łańcuchu. Pracę zaczynałam od mycia ich misek i dawania świeżej wody, a potem szłam do swoich obowiązków. Priorytetem wtedy było znalezienie środków na wybudowanie nowych kojców, tylu, by żaden pies nie był na łańcuchu. Żeby było tak, jak jest obecnie.
Z jakimi problemami borykało się wtedy schronisko?
Przede wszystkim trzeba było stworzyć boksy bezpieczne dla psów. Takie, w których psy nie miałyby możliwości walczyć między sobą. Na tym skupiłam się na samym początku. Później kolejne, poprawiające warunki dla zwierząt, zadania.
Jakie z tych problemów są nadal aktualne?
Wydaje mi się, że nie ma już żadnych. No może poza tym, że wciąż trafiają do nas niechciane zwierzęta. Wciąż musimy starać się, by schronisko było tylko krótkim przystankiem przed nowym życiem. Niestety, niektóre psy są w schronisku tyle lat co ja. To jest smutne…
Czy pojawiły się nowe wyzwania?
Jak wszędzie. Każdy dzień przynosi coś nowego, ale myślę, że mamy obecnie taką ekipę i takich wspaniałych wolontariuszy, że radzimy sobie ze wszystkim.
Jak ocenia Pani rozwój schroniska na przestrzeni tych 11 lat? Czy bardzo się zmieniło?
To jest zupełnie inne miejsce. Był moment, że w schronisku było prawie 350 psów. Obecnie mamy ich 150. Dla nas i wolontariuszy, to wciąż za dużo. Nie ma nic lepszego niż widok pustych boksów, czy też widok zdjęć szczęśliwych zwierząt w nowych domach.
Czy jest okres, w którym liczba psów lub kotów szczególnie się zmienia?
Obecnie w schronisku przebywa blisko 150 psów i 100 kotów. To się udało dzięki wielkiemu zaangażowaniu pracowników i wolontariuszy. Najwięcej psów trafia do nas w okresie majowego, długiego weekendu oraz przed świętami Bożego Narodzenia. Rocznie przyjmujemy ok. 500 psów i 300 kotów. Ta liczba od lat jest podobna.
Jakie zdarzenie w ciągu tych 11 lat najbardziej utkwiło Pani w pamięci?
Było ich wiele. Wiele sytuacji w schronisku, wiele na różnych interwencjach. Na zawsze na pewno zapamiętam koty, które zimą chciały ogrzać się w rozlanym asfalcie i się w to wtopiły. Czy też łapanie suczki wyrzuconej w pierwszy dzień wakacji na pętli autobusowej przy cmentarzy na Dębicy. Trwało to ponad tydzień, a jak się udało, to Juka zamieszkała u mnie. Jest z nami już 3 lata. Najgorsze są te wspomnienia, kiedy trafia do nas pies czy kot, którego próbujemy ratować, ale jest za późno, kilka dni wcześniej i może by się udało. Wtedy tracimy energię na kilka chwil, ale nie ma opcji, abyśmy się poddali. Trafiają następne i musimy znowu brać się w garść.
Ile zwierząt ze schroniska gościła Pani w swoim domu, na stale lub "na chwilę" jako dom tymczasowy?
Oj… tego to chyba nikt nie jest w stanie zliczyć… Syn Nikodem na początku mojej pracy w schronisku prowadził zeszyt i wpisywał te psy i koty, którym pomagaliśmy. Przy około 150 się poddał. Najwięcej w naszym domu gościło małych, niesamodzielnych kociąt wymagających karmienia butelką. Szczeniaki, albo psie staruszki też się zdarzały. Obecnie mamy dwa psy, dwanaście kotów i dwa kociaki jako dom tymczasowy.
Kto może stworzyć dom tymczasowy i jak bardzo takie działanie jest dla pracowników schroniska wsparciem?
Każdy kto wie jak odpowiednio zajmować się wziętym pod opiekę zwierzęciem. To jest niezwykle trudne. Przeważnie szukamy domów tymczasowych dla zwierząt źle znoszących pobyt w schronisku. Jak zaczęłam w nim pracę, to miałam obojętny stosunek do kotów, nie znałam ich. Po kilku miesiącach zauważyłam, że koty dużo gorzej znoszą schronisko. Często popadają w depresję, przestają jeść z tęsknoty i umierają. Sama mam w domu dwie takie kocie staruszki, które nie poradziły sobie w schronisku. Małe kociaki z kolei są narażone na wszędobylskie wirusy, które mimo dezynfekcji, zagrażają. Dla nich też domy tymczasowe to szansa na życie. Staruszki przed zimą też chętnie umieszczamy w domach tymczasowych. Tylko im trudniej znaleźć stały dom i takich domów jest mało.
Jakie wyzwania stoją obecnie przed schroniskiem? Jakie macie plany, marzenia?
Planów mam mnóstwo, gorzej ze środkami na ich realizację. Czas epidemii jest dla nas niezwykle trudny. Nie otrzymujemy karmy dla zwierząt od darczyńców, więc musimy ją kupować. Ceny wszystkiego znacznie wzrosły. Marzenia? Samochód schroniskowy już się rozsypuje, musimy myśleć o nowym. Marzy nam się też kontener, w którym stworzylibyśmy nowy, większy gabinet weterynaryjny.
Może, bym musiała szukać nowej pracy, bo w schronisku nie będzie już żadnych zwierząt
Nasze jest naprawdę cudowne. Ciepło jakie dają tym zwierzakom jest bezcenne. Pani Agnieszka, Światłana, Kaja i Maja mają tyle tyle serca i cierpliwości do swoich podopiecznych, że jest to aż trudne do opisania. Wolontariusze czy lato czy zima zawsze znajdą czas na spacery i pieszczochy. Jeżeli ktokolwiek zdecyduje się na zwierzaka to może być pewien, że nie zostanie on wciśnięty na siłę byle tylko jeden czworonóg mniej. Mówione jest jak jest: czy zwierzę nadaje się dla dzieci, czy może mieszkać z innymi zwierzętami, przebytych chorobach i ewentualnych problemach, które mogą się pojawić. Sama mam trójkę zwierząt z naszego schroniska i niestety jednego przyjaciela pożegnałam w tym roku. Wszystkie są kochane, pocieszne i pieszczochy. Adoptuj, nie kupuj:-)
Brawo Aga!!! Świetna robota!! Gratulacje wytrwania i super podejścia :) !!!
Wyrazy szacunku dla Pani i całego personelu schroniska. Pozdrowienia dla Maciejki która skradła mi serce :)
Widać że kocha pani zwierzęta i może opowiadać o nich godzinami .Życzę aby to schronisko nadal tak dobrze funkcjonowało jak do tej pory a pani życzę wytrwałości .
podziwiam i pełen szacunek dla Pani, brawo!
Brawo! Podziwiam wytrwałości i życzę dużo siły!
Kolejne rozmowy będą pewnie z panem Marco, panem Rafałem, panią Basia-kwiaciarką i panią fryzjerką. Czyli ogramy swoich znajomych po raz nie wiadomo który