Wczoraj w Warszawie zmarł Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w warszawskim getcie, powstaniec warszawski, lekarz kardiolog i działacz opozycji demokratycznej w PRL.
- Dożył pięknych lat, odszedł jako człowiek spełniony, choć cały czas żył ze świadomością tragedii, którą przeżył. Nie chcę mówić, że był niezastąpiony, bo nikt nie jest, ale takich ludzi jak Marek Edelman było niewielu, nawet w Jego środowisku i pokoleniu - wspomina prof. Władysław Bartoszewski.
- Moje najważniejsze wspomnienie z Nim pochodzi nie z czasów dramatycznych, lecz z 1993 r. W suwerennej Polsce widziałem, jak wraz z wnukiem składa kwiaty pod pomnikiem Bohaterów Getta. To był piękny skrót losów tego pokolenia - mówi Bartoszewski.
Edelman co roku, ostatnio na wózku, w rocznicę powstania w getcie składał kwiaty przed pomnikiem Bohaterów Getta. Był doktorem honoris causa wielu uczelni, m.in. uniwersytetu w Yale i Universite Libre w Brukseli. Honorowy obywatel Łodzi. Kawaler najwyższego polskiego odznaczenia - Orderu Orła Białego.
Bartoszewski: - Jestem jego rówieśnikiem. Nasze pokolenie odchodzi. Ostatni raz widziałem Go w lipcu, na pogrzebie prof. Leszka Kołakowskiego. Siedziałem między Nim a prof. Barbarą Skargą. Gdy kilka dni temu umarła prof. Skarga, zastanawiałem, kto będzie następny.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Cytat z Edelmana "wielkiego człowieka" : „My, bundowcy, byliśmy jedyną organizacją polityczną mającą pieniądze. Nowojorska organizacja robotnicza, do której należał szef amerykańskich związków zawodowych Dubiński, od samego początku przysyłała pieniądze. Natomiast syjoniści nie mieli ani grosza. Ich towarzysze z Palestyny porzucili ich. Żeby wystarać się o broń, urządzaliśmy „eksy”, czyli ekspropriacje. Chodziło się do bogatych Żydów, do przemytników czy do żydowskich policjantów, terroryzowało się ich i zabierało forsę. Kasę Judenratu ograbiliśmy na setki tysięcy złotych, obrabowaliśmy też przedsiębiorstwo aprowizacyjne. Posunęliśmy się nawet do porwania. Lichtenbaum, przewodniczący Judenratu po Czerniakowie, odmówił pieniędzy. Uwięziliśmy więc jego syna. Trzymaliśmy go przez 12 godzin. Do Lichtenbauma napisaliśmy, że trzymamy chłopca z nogami zanurzonymi w cebrzyku z lodowatą wodą, tak że na pewno nabawi się choroby. Przyszli z pieniędzmi. Innym razem żydowski policjant, zresztą skurwysyn, nie chciał dać nam pieniędzy. Przyszliśmy do niego około czwartej, gdy termin ultimatum upływał. – Nie chcesz dać? – spytaliśmy i zastrzeliliśmy go. Po tym zdarzeniu wszyscy płacili. W sumie pieniędzy nam nie brakowało. To my byliśmy prawdziwą władzą w getcie. To my decydowaliśmy, jak mają żyć ludzie, którzy pozostali w getcie. Nazywali nas „partią”. Gdy partia coś kazała, było to wykonywane”.