Jedno jest pewne. 1,5 roczny Szymon zmarł z powodu masywnego wylewu krwi z pękniętej wątroby do jamy otrzewnej. Pewne jest też to, że chłopiec żyłby, gdyby natychmiast po urazie znalazł się w szpitalu. Tu kończą się fakty. Biegli bowiem nie są w stanie ustalić, czy śmierć dziecka nastąpiła po uderzeniu pięścią w brzuch czy też po przewróceniu się Tomasza M. na małego Szymona.
W sądzie po raz kolejny odbyła się rozprawa w sprawie śmierci 1,5 rocznego Szymona. Do tragedii doszło w grudniu 2008 r. Na ławie oskarżonych zasiada partner matki dziecka, Tomasz M. Mężczyzna przyznał się, że karmiąc małego chłopca przewrócił się z nim na podłogę i podparł dłonią o jego ciało. Po tym jednak zdarzeniu, według oskarżonego, dziecko nie płakało i nie widać było poważnych obrażeń. Biegli z zakresu medycyny sądowej mają jednak inne zdanie.
- Przyczyną śmierci dziecka był rozległy uraz jamy brzusznej, z rozerwaniem lewego płata wątroby i masywnym krwawieniem do jamy otrzewnej – mówił biegły patomorfolog Cezary Wesołowski. – Dziecko musiało bardzo cierpieć i cierpienie wyrażać płaczem.
Biegły jednak nie mógł wykluczyć, że powstałe obrażenia dziecka były następstwem upadku Tomasza M. na chłopca.
- Jeśli oskarżony upadając podparłby się ręką na dziecku całą masą ciała, to mogły powstać takie obrażenia – mówił biegły. – Jednak równie dobrze chłopiec mógł otrzymać silny cios pięścią w górne okolice brzucha.
Biegli z Akademii Medycznej w Gdańsku nie wykluczyli, że obrażenia powstały po uderzeniu pięścią. Także biegły patomorfolog Cezary Wesołowski takiej wersji mechanizmu zgonu dziecka nie mógł wyeliminować.
- Dziecko po odniesieniu tych obrażeń musiało na pewno zareagować płaczem z powodu bólu – mówił biegły. – Jednak z czasem, gdy traciło coraz więcej krwi, mogło uciszać się i popadać w otępienie. Nie można też wykluczyć, że po otrzymaniu obrażeń, chłopiec mógł stracić przytomność na jakiś czas. Później zaś ból stopniowo mijał. To by tłumaczyło, dlaczego matka chłopca i oskarżony twierdzą iż dziecko nie płakało po urazie.
Biegły nie był jednak w stanie stwierdzić, jaki czas minął od powstania obrażeń u małego Szymona do jego śmierci. Stwierdził natomiast, że jeśli chłopcu zostałaby natychmiast po urazie udzielona pomoc medyczna, żyłby nadal.
- Obrażenia można było usunąć operacyjnie – wyjaśniał Cezary Wesołowski. – Nie zauważyłem u dziecka żadnych obrażeń zewnętrznych, ani ran w jamie ustnej, które tłumaczyłyby ślady krwi w mieszkaniu.
Biegły nie zdecydował się też na odpowiedź, który z mechanizmów powstania śmierci chłopca – cios pięścią czy podparcie się na nim oskarżonego po upadku, mógł być bardziej prawdopodobny. Był natomiast zdziwiony, że Tomasz M. nie poinformował matki chłopca o tym wydarzeniu.
- Opiekunowie dzieci z bardziej błahych powodów jadą do lekarza, np. po upadku dziecka z roweru – mówił Cezary Wesołowski. – Oskarżony nie musiał mieć specjalistycznej wiedzy, aby domyślać się, ze dziecko mogło odnieść poważne obrażenia.
Szymon co prawda nie ma na ciele widocznych obrażeń po uderzeniu pięścią, jednak biegły Cezary Wesołowski stwierdził, że to nic nie oznacza.
- Chłopiec był ubrany, to mogło zamortyzować cios – mówił. –Widziałem wiele obrażeń wewnętrznych, po których nie było śladu na skórze.
Wezwany na rozprawę świadek Jacek K. stwierdził, że zna dobrze matkę dziecka, biologicznego ojca Dariusza R. oraz Tomasza M.
- Po tym jak Dariusz trafił do aresztu, odwiedzałem Mariettę, aby sprawdzić co u niej i jak sobie radzi – mówił Jacek K. – Kilka razy spotkałem w mieszkaniu Tomasza M. On dobrze traktował Szymona. Marietta też była dobrą matką. Chłopcu niczego nie brakowało. Jeszcze przed śmiercią dziecka dowiedziałem się, że chłopiec miał złamaną rączkę i nóżkę. Później, od znajomego dowiedziałem się, że Szymon nie żyje. Zadzwoniłem do Tomasza M. Spotkałem się z nim w dniu tragedii, ale po południu. M. był w szoku, był załamany. Nie potrafił powiedzieć co się stało. Mówił, że Marietta nakarmiła chłopca. On po tym poszedł do fryzjera. Wtedy zadzwoniła do niego matka dziecka i krzyczała, że Szymon nie oddycha. Tomasz M. nie mówił mi, że upadł na dziecko.
Jacek K. zeznał też, że po wyjściu z aresztu dzwoniła do niego Marietta M. Była podobno bardzo zdenerwowana. Prosiła Jacka K., aby ten dał jej numer telefonu do adwokata. Podobno obawiała się, że jak Tomasz M. wyjdzie z aresztu to ją też zabije.
- Krzyczała mi do telefonu, że on zabił jej dziecko – mówił Jacek K. – Mariettę spotkałem dopiero po kilku miesiącach. Wyglądała dobrze, jednak twierdziła, że to zasługa leków. Nie potrafiła mi powiedzieć, dlaczego zmarł Szymon. Później dowiedziałem się, że już jest z jakimś mężczyzną związana i jest w ciąży.
Podczas następnej rozprawy sąd przesłucha biegłych z zakresu psychologii i psychiatrii.
Ciekawe jak szybko E24 ściągnie ten tekst od Was ;-)
E 24 teraz kombimuje , OJ KOMBINUJE. :-)
Nie rozumiem tego jak lekarze ze specjalizacją danej dziedziny nie mogą stwierdzić konkretnej przyczyny śmierci chłopczyka..Tacy są polscy lekarze właśnie,domagają się podwyżek i Bóg wie czego a nic nie wiedzą..A na temat matki tego chłopczyka nawet się nie wypowiadam bo szkoda i brak słów..