Kim jest Lech Baranowski? Obawiam się, że niewielu elblążan będzie umiało odpowiedzieć na to pytanie, mimo iż jest to niezwykła postać dla naszego miasta. To on w 1945r. był jednym z założycieli Poczty Polskiej w Elblągu, to on jest Honorowym Obywatelem Elbląga i sekretarzem koła Pionierów naszego miasta. Co więcej - jest złotą rączką, do której często ludzie zwracają się o pomoc, kopalnią wiedzy, którą chętnie się dzieli i niesamowitym dżentelmenem, z którego warto brać przykład. Tacy ludzie zasługują na podziw i co ważniejsze, na szacunek, dlatego redakcja info.elblag.pl wraz z Regionalnym Centrum Wolontariatu i Urzędem Miasta postanowiła zorganizować mu huczne 90-lecie.
Choć do Elbląga trafił przypadkiem większość życia poświęcił, by nasze miasto „stanęło na nogi”. Co prawda w pierwszej chwili przeraziły go ruiny, które zastał w Elblągu, jednak zobaczywszy Park Kajki zakochał się w nim i postanowił, że Elbląg będzie jego domem. Jest typem patrioty, również patrioty lokalnego, dlatego bierze udział we wszystkich uroczystościach, na które jest zapraszany. Jest dumny z tego, jak Elbląg się rozwinął i ma nadzieję, że uda się stworzyć dobre warunki dla młodych ludzi, by nie opuszczali naszego miasta.
Cały Baranowski
Takich ludzi nie spotyka się co dzień. Bezinteresowny, uczynny i zawsze tryskający pozytywną energią. W ludziach razi go chamstwo i lenistwo. Sam, mimo swoich lat, zawsze ma coś do roboty. Lubi pracować w ogródku, majsterkować, być wśród ludzi. Trzeba mieć szczęście, by zastać go w domu. Wielką przyjemność sprawia mu pójście do Teatru. Uważa, że wygląd zewnętrzny jest wizytówką człowieka, dlatego zawsze stara się być elegancki. Wolny czas spędza na wycieczkach krajoznawczych, grzybobraniu lub u rodziny w Lęborku. Swoją żonę Stanisławę poznał na poczcie. Była główną księgową Wojewódzkiego Urzędu Pocztowego i miłością jego życia. Od 1997r. pan Baranowski jest wdowcem. Na ścianie w jego salonie honorowe miejsce zajmuje ich ślubne zdjęcie. Za największe szczęście uważa swoją rodzinę i przyjaciół. Dziękuje Bogu, że dożył prawnucząt, które są jego oczkiem w głowie.
A oto co sam mówi o sobie i swoim życiu w Elblągu.
Do Elbląga przyjechał Pan 14 kwietnia 1945 roku. Co Pana tu sprowadziło?
To był przypadek. Pracowałem w fabryce maszyn w Inowrocławiu. Miałem pójść do Gdyni, żeby się dostać do Marynarki jako tokarz. W 1945 roku mój sąsiad organizował grupę 10 pocztowców, który mieli pojechać do Elbląga zakładać pocztę. W encyklopedii wyczytałem, że w Elblągu jest techniczny zalążek i jest kilka fabryk, dlatego poprosiłem o to, żebym mógł do nich dołączyć.
Jak w tamtych czasach wyglądała podróż z Inowrocławia do Elbląga?
W marcu wyruszyliśmy na Toruń, bo przez Malbork trudno było się przedostać do Elbląga. Chcieliśmy spróbować przez Olsztyn, ale w Iławie zatrzymali nas Rosjanie i zawrócili z uwagi na kotły wojsk niemieckich. Wróciliśmy do Inowrocławia akurat na Święta Wielkanocne, a po nich, 4 kwietnia, spróbowaliśmy ponownie. Pociągiem wyruszyliśmy na Tczew. Tam musieliśmy poczekać na przeprawę, bo wtedy trwały jeszcze walki. Od Tczewa do Elbląga przeszliśmy już pieszo. Z tym, że w Lisewie zdobyliśmy konia i furmankę. Koń był trochę kulawy, ale to nie było ważne. Ważne, że na zdobytym rzeźniczym wozie mogliśmy położyć bagaże. Pamiętam, że wtedy nasz naczelnik zachorował. Miał problemy żołądkowe, więc on też jechał na wozie, a my szliśmy za nim. Kiedy dotarliśmy do Elbląga, zgłosiliśmy się do Komendy Wojennej, która mieściła się na placu Słowiańskim.
Jakie były Pana pierwsze wrażenia?
Kiedy zobaczyliśmy Elbląg, przeżegnaliśmy się. Zastanawiałem się, po co przyjechaliśmy w te gruzy. Starówka była wypalona, wszystko było w ruinach. Teraz starówka ruszyła i jest co podziwiać, ale wtedy wszystko było płaskie. W 45 roku ulica Wysoka, czyli obecna ulica Płk. Dąbka była drogą na pastwisko. Ale poczta stała i miała tylko małe uszkodzenia, tam zgłosiliśmy się do Komendanta. On skierował nas na osiedle Pionierów, gdzie zbierali się Polacy.
Gdzie spędziliście pierwszą noc?
Przenocowaliśmy w budynku, którego już nie ma. Znajdował się vis-a-vis zajezdni tramwajowej. Poszliśmy wzdłuż torów tramwajowych i trafiliśmy na obecną Browarną. Tam zobaczyliśmy dom z polską flagą i dziewczyny, które krzyczały, żebyśmy do nich przyszli. Przenocowały nas, a rano poszliśmy poszukać Zarządu Miasta. Okazało się, że jeszcze go nie utworzyli, jedynie prowadzono ewidencję.
Ale gdzieś trzeba było osiąść...
Muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem park Kajki, zakochałem się. Był to piękny, kwitnący park, mnóstwo drzew. Teraz to jest ruina, ale wtedy widząc jak tętni w nim życie postanowiłem, że musimy zamieszkać koło niego. Wybraliśmy budynek znajdujący się przy obecnej ulicy Kajki. Był dość duży, nikt w nim nie mieszkał. Mogliśmy w nim założyć pocztę. Poczta Główna służyła nam jako magazyn. Oddali nam ją dopiero 30 maja, ale tylko część pocztową. Budynek przy Kajki miał wybite szyby, ale to nie była przeszkoda. W ceglastym budynku, gdzie obecnie jest sklep chemiczny, znaleźliśmy skrzynię szkła. W sześciu pojechaliśmy na obecną ulicą Grunwaldzką i przytaszczyliśmy ją do siebie. Tak się stało, że to ja oszkliłem budynek, bo trochę się na tym znałem. Na rogu Skłodowskiej i Królewieckiej, z prawej strony idąc od Owocowej było biuro prawnicze. Były tam meble biurowe, które zabraliśmy do naszej poczty. Urządziliśmy ją z tego, co było.
Kiedy poczta zaczęła działać?
20 kwietnia 1945 roku posadzili mnie przy pierwszym okienku.
Jak wyglądały początki?
Pracowaliśmy od poniedziałku do soboty, od 8.00 do 12.00 i od 15.00 do 18.00. Mieliśmy trzygodzinną przerwę obiadową. Ludzie szybko się o nas dowiedzieli, bo nic nie działa szybciej niż poczta pantoflowa. Nigdy nie przychodzili sami, tylko we dwie, trzy osoby, bo przecież nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać na swojej drodze. Ale powoli przychodzili i płacili chyba złotówkę za znaczek. Pamiętam, że znalazłem trochę gumy i skalpel chirurgiczny i zrobiłem nam pierwszą pieczątkę, żeby móc oznaczać, które listy są polecone. Niemcy też wysyłali listy, ale listy z Niemiec, które dawały do zrozumienia, że miejscowość jest tymczasowo pod rządem polskim zwracaliśmy.
Zdarzało się, że musiał Pan z listami jechać do Tczewa na rowerze.
Wtedy nie było komunikacji. Powysadzane były mosty w Malborku, w Tczewie. Nie było innego wyjścia. Z czasem mieliśmy wóz, a w maju bądź czerwcu, z trzech wraków zestawiłem trzykołowy samochód typu Tempo. Jeśli trzeba było poczekać w Tczewie, to nie było problemu z noclegiem. Nocowaliśmy na poczcie do czasu przeprawy.
Pan, jako jeden z nielicznych jeździł po Elblągu i ściągał poniemieckie skrzynki pocztowe, by je przemalować i umieścić na nich napis "Poczta Polska".
Z całej naszej grupy tylko ja miałem prawo jazdy. Nieraz zostawiałem robotę, żeby pojechać coś załatwić. Wtedy też jeździłem z chłopakami, żeby zdemontować te skrzynki i je przemalować. No bo jak można było zostawić poniemieckie skrzynki skoro działa Polska Poczta?
Jak to się stało, że na cztery miesiące trafił Pan do poczty w Tolkmicku?
To było w marcu 46 roku. Pojechałem zastąpić naczelnika poczty. Panią naczelnik mąż wywiózł do Anglii. Umieszczając mnie w Tolkmicku, wrzucili mnie na głęboką wodę. Ale nie było źle, bo kontrolę przeszedłem bez najmniejszego problemu.
Był Pan też jednym z pierwszych uczestników kursu dla asystentów pocztowych zorganizowanym w Olsztynie w 1946 r.
Od tego czasu miałem prawo nosić tytuł - asystent pocztowy. Uczyli nas tam wszystkiego od podstaw, jak powinnam działać poczta. Kurs trwał trzy miesiące, a ja byłem pierwszym kursantem z Elbląga.
A poza pracą jak układało się życie?
Z początku było ciężko o jedzenie. Był i taki moment, że musiałem pojechać do Jegłownika z dwoma Niemcami i wartownikiem. Tam zastrzeliłem konia, a oni obdarli go ze skóry. Do Elbląga zabrałem udka i łopatki, Niemcy zabrali resztę. Innym razem pojechaliśmy rozwieźć pocztę do Malborka. Czekając na kolegę, który zanosił paczki zwróciłem uwagę na wysoki budynek z czystym wejściem. To był dzień, w którym kupiłem latarkę. Postanowiłem zobaczyć, co tam jest. Schodząc do piwnicy zobaczyłem baseny, a w nich dużo wody. Pewnie dlatego nikt tam nie zaglądał, ale ja dzięki latarce znalazłem tam cały worek peklowanej słoniny!
Kiedy wszystko zaczęło się normować?
Wszystko przychodziło z czasem. Warszawa skierowała do Elbląga mnóstwo ludzi. Przyjechali szabrownicy, ale też i ludzie, którzy organizowali handel. Potem zaczęły istnieć polskie gospodarstwa, bo do tej pory były jedynie niemieckie. Dzięki temu można było zdobyć mleko. Powoli następował rozwój. Co prawda nieraz były to drogie rzeczy, ale ważne, że były. Potem tworzyły się piekarnie. Kiedy już się zaczęły tworzyć różne stanowiska urzędowe – rozrosła się poczta, policja, bezpieka, ludzie zaczęli myśleć o telefonach.
30 maja 1945 roku władze radzieckie zezwoliły na wejście do budynku Poczty Głównej, w której była centrala telefoniczna. To była okazja, aby w Elblągu powstała telekomunikacja.
Niestety centrala była rozebrana przez Rosjan, a nikt z nas nie znał się na telekomunikacji. Zastępca naczelnika, pan Wnuk, zwrócił się do mnie z prośbą, żebym porozmawiał z Niemkami, czy nie znają jakichś emerytów, którzy pracowali w telekomunikacji. Chciał im zaoferować pracę. Porozmawiałem z nimi i na drugi dzień rano przyprowadziły dwóch emerytów z telekomunikacji. Oni się na tym znali. Wykorzystali 50-numerową centralę ręczną. Na niej przez osiem godzin dziennie pracowała Kuchta – pierwsza elbląska telefonistka. Potem dowiedziałem się, że za Pasłękiem w szopie chłopskiej były cztery centrale stu-numerowe, więc pojechaliśmy samochodem do miejscowości Sam Bród i stamtąd przywieźliśmy te cztery centrale. One stały się podstawą rozwoju telekomunikacji w Elblągu.
Później uruchomiono połączenia kolejowe z Elblągiem, a w wydzierżawionym od PKP pokoju pełnił Pan dyżury i prowadził wymianę poczty.
Kiedy już chodziły pociągi można było koleją nadawać paczki i je odbierać. Na zmianę pracowałem tam z kolegą. Mieliśmy do obsługi po trzy pocztyliony, które przewoziły pocztę.
Jak Pan się poczuł, gdy się dowiedział, że ma Pan zostać Honorowym Obywatelem Elbląga?
Z początku nie docierało to do mnie. Muszę jednak przyznać, że to dla mnie nie lada zaszczyt znaleźć się w gronie takich osób jak Jan Paweł II, generał Nieczuja Ostrowski, Piasecki czy ojciec Klimuszko. Dodatkowo miłym akcentem był fakt, że uhonorowali mnie 20 kwietnia, czyli w ten sam dzień, w którym pierwszy raz zasiadłem przy okienku pocztowym.
W tym roku kończy Pan 90 lat. Jaka była Pana pierwsza reakcja, gdy dowiedział się Pan, że z tej okazji zostanie wyprawiony uroczysty obiad w Ratuszu Staromiejskim?
Byłem bardzo zaskoczony, ale jednocześnie bardzo szczęśliwy, że moja osoba zostanie tak uhonorowana. Nie wiem dokładnie, co mnie czeka i jak się mam zachować. Nie spodziewałem się, że ktoś wyprawi mi urodziny z taką pompą. Poczuć, że nie zostałem zapomniany, a moja praca coś znaczyła, to bardzo miłe uczucie.
Czego można Panu życzyć?
Marzy mi się wygrana w totka. Gdybym wygrał z 50 tysięcy, ufundowałbym kolegom z Koła Pionierów wycieczkę. Zawsze byłem szczęśliwy i bogaty, bo bogactwo to nie tylko pieniądze, ale i rodzina i przyjaciele. Można mi więc życzyć, abym nigdy tego nie stracił i nie przesłał być optymistą.
Tego Panu życzę z całego serca.
Wszystkich tych, którzy osobiście chcieliby poznać pana Baronowskiego, złożyć mu życzenia lub umówić się z nim na pasjonującą dyskusję o dawnym Elblągu zapraszamy 1 października o godz. 16.30 do Ratusza Staromiejskiego, gdzie przez pół godziny solenizant będzie do dyspozycji elblążan.
bardzo ciekawy wywiad. pozdrawiam Pana.
Wielki człowiek:)
Pani Kamila Jakubowska pisze: (...) 1945r. był (...) , a za chwilę (...) 1945 roku władze (...). Zacna Pani - popełnia Pani typowy błąd w pisowni polskiej, błąd, który jest dzisiaj na wielu tablicach okolicznościowych i pamiatkowych oraz pojawia się w wielu tekstach. Jeżeli robimy skrót (suspensję) "roku" w postaci literki "r." po dacie, to również robimy SPACJĘ! Bo przecież, gdyby nie ten skrót "z kropką" to Pani pisze: "1945rok był" - czy to jest wg Pani prawidłowo? Niestety, taki błąd pojawił się dwukrotnie na tablicy pamiątkowej poświęconej nauce ś.p. Macieja Płażyńskiego w LO w Pasłęku. Serdeczne pozdrowienia dla Pana Lecha Baranowskiego - Honorowego Obywatela Miasta Elbląga!
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo zdrowia oraz poczucia humoru każdego dnia.K.Baranowski
Nie jestem z Elbląga ale czytałem sporo książek które opisują jak wyglądał Elbląg tuż przed i po wyzwoleniu. Pan Baranowski i tak łagodnie określił co tu się znajdowało. Gruzy, zniszczenie itp. W całym Elblągu wszystko było rozgrabione, a pierwsza ekipa która powstała do odbudowy miasta a zaczęła od dzisiejszej hali elzamowskiej nie znalazła nawet w całym mieście żadnej wiertarki. Na murach hali były ślady krwi po egzekucjach.
Sambród - to dzisiaj wieś w gminie Małdyty, powiat Ostróda.
Mimo kilku literówek i drobnych błędów wywiad bardzo ciekawy. A Pan Lech Baranowski jest po prostu niesamowitym człowiekiem. Wyrazy szacunku.
Niech zgadnę.... jesteś z PIS-u?
jarrow podaj proszę tytuł książki, bardzo mnie zaciekawił twój komentarz.
Wyobraź sobie (wpis "17 minut temu" ), że strzeliłeś kulą w płot - więcej, we własne kolano. Ta kohorta Przerażająco inaczej Sprawiedliwych budzi we mnie odrazę. A ponadto chyba wiesz, że wśród fanów guru J.K. brylują na ogół niedouczone b.... i mohery.