Monika Mrozowska, aktorka znana z serialu "Rodzina zastępcza". Przed laty, jako bardzo młoda dziewczyna wcielała się tam w rolę Majki. Dzisiaj to kobieta dojrzała, spełniająca się na różnych polach. Wczoraj (17 września) po raz pierwszy odwiedziła Elbląg. Spotkała się z elblążankami podczas eventu „Silna i niezależna. Kobieta na swoim” zorganizowanego przez Centrum Spotkań Międzynarodowych Światowid. Wykorzystaliśmy tę okazję, aby porozmawiać z gwiazdą o aktorstwie, macierzyństwie i... kuchni.
Monika Mrozowska aktorka, promotorka aktywnego stylu życia i zdrowego żywienia, autorka kilkunastu książek kulinarnych, bloga kulinarnego, prowadzi warsztaty poświęcone żywieniu. Tak możemy przeczytać w informacji dotyczącej spotkania z elblążankami. Sporo tego. Spędza się pani na różnych polach. W Elblągu najbardziej jest jednak pani kojarzona z aktorstwem. Więc o to się podpytam. Możemy panią w czymś aktualnie oglądać?
Aktorstwo pojawia się u mnie na zasadzie epizodów. Gdzieś się pojawiam, ale nie ma tutaj niczego cyklicznego. Przed wakacjami miałam krótki wątek w "Klanie", po wakacjach można mnie było obejrzeć w "Przyjaciółkach", na Polsacie. Nauczyłam się cieszyć z tego, co przynosi los. Nie biegam po castingach w nieskończoność, nie siedzę w domu, nie płaczę i narzekam, że tego jest mniej, niżbym sobie życzyła. Jeżeli widzę, że więcej pracy i propozycji zawodowych mam związanych z gotowaniem, z wydawaniem książek kulinarnych to też nie walczę z tą materią. Robię to, na co w tej chwili jest zapotrzebowanie i w czym dobrze się czuję i spełniam. Nie jest jednak też tak, że ja się obraziłam na aktorstwo. Chodzę na castingi z różnym skutkiem. W momencie, kiedy pojawiają się propozycje, z przyjemnością z nich korzystam. Podoba mi się to, że mogę robić dużo różnych rzeczy. Cieszy mnie ogromnie, że mogę prowadzić warsztaty, pokazy, redagować przepisy. Jeszcze pięć, dziesięć lat temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę robiła tyle rzeczy związanych z gotowaniem to pomyślałabym, że to niemożliwe. Tymczasem okazało się, że robię coś z pasją, sprawia mi przyjemność i mogę również zarabiać na życie. To jest cudowne.
Co w tej chwili dzieje się w pani życiu zawodowym?
Niedawno skończyłam dwie kolejne książki, które wydaje z wydawnictwem Zwierciadło. Premier pierwszej odbędzie się już na początku października. To będzie "Kuchnia ekologiczna i ekonomiczna". Połączenie przepisów, które są bardzo zdrowe, z bardzo ekonomicznym podejściu do zakupów.
Spore wyzwanie?
Mając rodzinę, dzieci naprawdę mamy na co wydawać pieniądze. Uważam jednak, że odżywianie jest bardzo istotnym elementem. Pomaga na na przykład zapobiegać różnego rodzaju chorobom, wizytom u lekarzy i wydawaniu pieniędzy na drogie leki. Chcę pokazać jak wydawać na jedzenie tyle, abyśmy mieli poczucie, że jemy najlepiej i najzdrowiej jak się da, ale przy minimalnych kosztach. Podaję przepisy na obiady dla rodziny, z bardzo dokładnym wyliczeniem ile kosztowały poszczególne składniki. Radzę, jak i gdzie robić zakupy, jakie produkty kupować i jak gotować, żeby te posiłki nie rujnowały domowego budżetu.
Druga książka również będzie poświęcona kuchni?
Tak. Będzie związana z żywieniem dzieci. Piszę ją we współpracy z moją bardzo bliską koleżanką Kasią Błażejewską - Stuhr, która jest dietetykiem. Kasia zajęła się stroną merytoryczną i przygotowaniem wstępu z dokładnym wytłumaczeniem co i jak powinni gotować. Ja zajęłam się stroną praktyczną. Przygotowałam przepisy. Oczywiście, nie mogłam odkryć Ameryki, ale zwróciłam uwagę na różne produkty, co do których rodzice mają wątpliwości, że dziecko jest na nie za małe. Mam więc nadzieję, że rodzice i w tej książce znajdą kilka wskazówek. Podaję przepisy, które można bardzo szybko przygotować. Młodym mamom chyba nie trzeba tego tłumaczy, że przy kilkumiesięcznym dziecku nie będą miały wiele czasu, na gotowanie. Ta książka z kolei pojawi się w księgarniach na początku przyszłego roku.
Temat kulinariów, sądząc po pani książkach, czy blogu jest pani niezwykle bliski. Skąd ta pasja?
Zaczęło się od tego, że 16 lat temu przeszłam na wegetarianizm. Wtedy jeszcze pomieszkiwałam w domu mojej mamy, która powiedziała mi, że w związku z tym pewnie już nie będę korzystała z jej kuchni, tylko będę musiała sobie sama przygotowywać posiłki. Okazało się, że szukanie nowych smaków i nowych składników nie tylko sprawia mi przyjemność, ale że również zaczyna mi to wychodzić, że to, co robię smakuje znajomym - to oni zresztą namówili mnie do napisania pierwszej książki. Zaczęłam więc szukać nowych przepisów, inspiracji, produktów. Więc właściwe zaczęło się z takiej ciekawości i potrzeby chwili.
Dlaczego przeszła pani na wegetarianizm, ze względów ideologicznych, zdrowotnych?
Tak naprawdę to dopiero po jakimś czasie okazało się, że ta ideologia wegetarianizmu jest mi bardzo bliska. Na początku to było raczej związane z moim samopoczuciem, po takiej kuchni po prostu czułam się lepiej. Ja jestem osobą, która lubi jeść. Miałam poczucie, że w związku z tym, że ta kuchnia jest lżejsza, ja nie muszę się bardzo ograniczać. To jednak spowodowało, że zaczęłam się w ogóle inaczej odżywiać, a nie tylko wyłączyłam mięso z diety. Zaczęłam jeść dużo mnie lub prawie wcale słodyczy. Nie zapycham się niepotrzebnymi rzeczami. Jak jestem głodna, to zjem miskę zupy, makaronu, jakąś sałatkę czy kaszę. Nie liczę kalorii, czuję się dobrze.
W czasie ciąż również była pani na diecie wegetariańskiej?
Tak. Teraz podejście do tej kwestii się zmieniło. Jednak, kiedy byłam w pierwszej ciąży, z Karoliną, czyli 15 lat temu sytuacja była inna. Na każdym kroku słyszałam, że sobie mogę robić krzywdę, ale czy mam świadomość tego, co robię, że dziecko się urodzi chore, z jakimiś wadami. Było to dla mnie o tyle kłopotliwe, że ja wiedziałam, że nie robię sobie, ani dziecku krzywdy, natomiast to gadanie nie pomagało. Teraz zmieniły się normy żywieniowe, nastawienie lekarzy, którzy wręcz trąbią, że kobiety w ciąży powinny jeść więcej warzyw, owoców. Nagle się okazuje, że to, co ja robiłam, było korzystniejsze od diety, która trochę jeszcze pokutuje. Dużo kobiet nadal ma bowiem przekonanie: " jestem w ciąży, mogę jeść wszystko, bo to jest taki okres, kiedy powinnam sobie dogadzać". Potem nagle budzą się z ręką w nocniku, gdy okazuje się, że po urodzeniu dziecka cały czas mają okrągły brzuszek, że jest 20 nadprogramowych kilogramów, które nie chcą zejść. Ja rodziłam naprawdę duże dzieci, ale nie miałam problemu, aby zejść do poprzedniej wagi.
Teraz to prawdziwy trend. Kobiety, szczególnie te z pierwszych stron gazet, wręcz się ścigają, która pierwsza odzyska formę, która dłużej zachowa olśniewającą sylwetkę w ciąży.
Trochę mnie denerwuje ta obecna tendencja. Myślę, że skrajności nie są dobre. Ani takie zupełne folgowanie sobie, ani też taka próba narzucenia kobietom, że mimo ciąży, złego samopoczucia, rosnącego brzucha czy przybywających kilogramów, cały czas powinny świetnie wyglądać, chodzić w butach na obcasie, z pełnym makijażem. Nie wiem, czy to jest naturalne. Wydaje mi się, że nie. Fajnie byłoby zachować złoty środek. Staram się też tłumaczyć kobietom, że organizm musi też mieć czas, aby wrócić do normy. Ciążą trwała dziewięć miesięcy, więc nie ma co oczekiwać, że od razu po urodzeniu będzie się miało świetny wygląd. Ja na przykład dosyć długo karmiłam każde z dzieci piersią. Miałam problem, były takie dwa, czy trzy kilogramy, których po prostu nie byłam w stanie zrzucić. Okazało się jednak, że mój organizm sam zachowywał zapas, dla dziecka. W momenice, kiedy przestawałam karmić, po miesiącu czy dwóch wszystko wracało do normy.
Ma pani na swoim koncie sporo książek, pisanych samodzielnie, czy wspólnie z innymi autorami. Zaraz dołączą do nich kolejne dwie. Pod tym względem jest pani już spełniona?
Na razie nie ma kolejnych planów wydawniczych, skupiam się na promocji, tych książek, które ukażą się niebawem. Marzy mi się jeszcze jedna książka o gotowaniu razem z dziećmi. Do tego jednak potrzebna jest współpraca moich dzieci, a z tym jest różnie. Moja najstarsza córka, w ogóle nie lubi gotować, woli jeść (śmiech), młodsza Jagoda już jest bardziej chętna. Zresztą cała trójka, co mi się podoba, niezbyt dużo robią sobie z tego, że mama jest związana z mediami. To nie są dzieci, które pchają się przed szereg i lubią być fotografowane. Owszem, czasami zabieram je na premiery filmów dla dzieci, czy inne okazje. To jednak nie są dzieci, które ze względy na to, że mama pojawia się w telewizji to i one mają ciśnienie, żeby zaistnieć. To jest fajne, bo zachowują dużo takiej dziecięcej naturalności, nie chodzą, nie wywyższają się... Ja jednak jestem osobą, która uwielbia podróże i to podróże z dziećmi. Czasami te "ekstremalne", bez jeżdżenia po hotelach pięciogwiazdkowych tylko z plecakiem, śpiworami i namiotem. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się zrealizować taki projekt podróżniczy. Więc to będzie jeszcze zupełnie coś innego.
Myślę, że ten zdrowy styl, życia to nie tylko zdrowe odżywianie się, sport, ale też umiejętność relaksu.
Przy trójce dzieci bardzo o to ciężko (śmiech).
Zdaję sobie sprawę. Dlatego chciałabym się zapytać, czy pani, przy niezwykłej aktywności zawodowej i wychowywaniu dzieci, ma czas na odpoczynek, zadbanie o siebie?
Na pewno bardziej przedkładam relaks psychiczny, nad ten fizyczny. Potrzebuje takich momentów, aby zamknąć się na chwilę w pokoju, poczytać książkę. Nie muszę jeździć do SPA i na masaże co miesiąc, bo na to nie mam specjalnie czasu, ale samo to, że usiądę, napiję się kawy czy herbaty i będę miała te 15 minut dla siebie, bez tego, że dzieci będą mi skakały po głowie, wiele daje. Poświęcam dzieciom bardzo dużo czasu. Więc to nie jest tak, że ja izoluje je od siebie, mam nadzieję, że tego tak nie odbierają, ale uczę ich też tego, że każdy potrzebuje czasami pobyć samemu, w ciszy i spokoju, że to jest naturalne. Trzeba się nauczyć takiego zdrowego egoizmu. Nam kobietom to przychodzi trudno. Mimo dużych zmian, które zaszły, to cały czas mamy to poczucie, że dziećmi w 99,9 procentach powinny zajmować się mamy. Owszem, rola ojca też się zmieniła i to ogromnie. My jednak gdzieś tam z tyłu głowy, cały czas mamy to, że jesteśmy odpowiedzialna. Jak zdarzają się sytuacje, że pozwalamy sobie na więcej relaksu i wolności to sumienie zaczyna nas podgryzać. Nie wydaje mi się, żeby ojcowie mieli takie problemy (śmiech).
"Silna i niezależna" pod takim hasłem odbywa się dzisiaj w Elblągu event, które jest pani gwiazdą. Muszę więc zapytać. Czy pani czuje się kobietą silną i niezależną?
Silną tak. Odkąd skończyłam 30 lat, z każdym rokiem czuję się coraz fajniej i coraz silniejsza. Natomiast niezależną? Do jakiegoś stopnia pewnie tak. Wydaje mi się jednak, że czy nam się to podoba, czy nie każdy z nas jest od kogoś zależny. Nie mówię tutaj o jakiś kwestiach materialnych, ale tych czysto międzyludzkich, uczuciowych. Podoba mi się, że jestem od tych moich dzieciaków uzależniona. Wydaje mi się, że gdybym była zupełnie niezależna, to byłabym smutna. Nie mam w sobie takiej potrzeby udowadniania, sobie i innym, że nie są mi potrzebni. Bo są mi potrzebni. Chociażby moi przyjaciele. Mam trójkę, bardzo bliskich przyjaciół. Gdyby ich nie było, to też byłoby mi i smutno i tak po ludzku źle.