Tomasz Iwańca, znany bardziej jako Grubson, wystąpił podczas sobotnich koncertów organizowanych w ramach Dni Elbląga. Jeszcze przed występem zgodził się udzielić wywiadu specjalnie dla info.elblag.pl.
W Elblągu ostatnim razem wystąpiłeś siedem lat temu podczas Melanż Rap Kuracja. Po koncercie rozmailiśmy m.in. o energii, jaką elblążanie dostarczyli Ci podczas występu. Zapowiedziałeś, że nie dasz o sobie zapomnieć i nie dałeś.
Oj nie dam. Cały czas się rozwijam i dlatego gram teraz z zespołem. Może gdybym cały czas występował bez nich, to bym się znudził samym sobą. Teraz jest nas dziewięciu i staramy się poszerzać zespół. Nowe miejsca, nowi ludzi sprawiają, że wciąż mam energię i nowe pomysły.
Wielokrotnie powtarzałeś w wywiadach, że nie zależało Ci na założeniu zwykłego zespołu, tylko takiego, który byłby jak rodzina.
Dokładnie. Nie chciałem mieć zespołu muzyków, tylko ludzi, którzy tworzą rodzinę. Bałem się tego trochę, ale wiedziałem, że to nastąpi samo. Malina (perkusista – Michał Malicki), z którym znaliśmy się wcześniej dobrał np. naszego basistę Grzesia, klawiszowca Łukasza. Wiedział, że to może zapalić i zapaliło. Traktujemy siebie jak rodzinę i myślę, że to widać na scenie. Czasem nic nie musimy mówić i każdy wszystko wie i to jest piękne.
Długo trwał proces docierania?
Okazało się, że każdy z nas ma naturę dzika, a dziki od razu się kumają. To był może miesiąc, dwa i już było ok. Powstał numer „Poczuj to”, gdzie jest „poznaliśmy się przed chwilą, znamy się tyle lat”. Właśnie takie miałem wrażenie – jakbym ich znał całe życie.
Nie ma żadnych zgrzytów?
Jest ich bardzo mało. Mieliśmy test, kiedy spędziliśmy ze sobą dwa tygodnie i powiem Ci szczerze, że jak na tylu chłopa to dopiero po koniec były jakieś kłótnie o bzdury. Ale ani razu nie było nic poważnego. Najważniejsze jest to, że jeśli nas coś wkurzy, to od razu o tym mówimy wprost i to pomaga.
Dlaczego nie chciałeś, aby numer „Na szczycie” znalazł się na płycie?
To jest bardzo osobisty numer. Związany jest z moimi dwoma przyjaciółmi, którzy odeszli. Obawiałem się, że ich rodziny słysząc ten numer... że wspomnienia będą wracać. Nie chciałem rozdrapywać ran. Chciałem ten numer zrobić tylko dla nich i dla siebie. Dlatego nie byłem za tym, żeby on był na płycie, ale Rahim mi powiedział, że fajnie by było, gdyby jednak ten numer był. Zgodziłem się pod warunkiem, że rodziny moich przyjaciół się na to zgodzą. Okazało się, że wszyscy powiedzieli, że jak najbardziej.
Sukces tego numeru tkwi w tym, że jest on bardzo osobisty.
Dokładnie tak. Przez to, że jest wylany straszny ból i nadzieja. Obserwowałem jak cierpią rodziny moich przyjaciół i wyobrażałem sobie ilu ludzi tak się czuje i spotyka taka historia. Ten numer powstał, bo chciałem podtrzymać na duchu i rodziny moich przyjaciół, ale i siebie.
Na tym w zasadzie powinien opierać się hip-hip – na prawdziwych historiach, przeżyciach, uczuciach.
I to jest piękne w hip-hopie. W większości jest przekazywana prawda. Nie ma owijania w bawełnę, tylko mówione wprost.
Ty wprost w jednym z numerów odniosłeś się do dziennikarzy, którzy nieprzygotowani przychodzili na wywiady. Czy od momentu tego kawałka coś się zmieniło?
Po tym każdy wywiad rozpoczynał się od tego numeru. To było fajne, bo wielu dziennikarzy się przyznawało, że przez niego się bardzo przygotowało przed wywiadem. W pewnym sensie to skłoniło ich do refleksji i przygotowania się, z czego się bardzo cieszę. Ten numer bardzo wpłynął na moje relacje z dziennikarzami.
Kilka lat temu, w Gliwicach, poprowadziłeś wykład dla studentów. Czy czujesz odpowiedzialność za to, co tworzysz? Zdajesz sobie sprawę, jak duży może mieć wpływ na młodych ludzi?
Przyszedł taki dzień w moim życiu, że sobie to uświadomiłem. To jest taka moja misja. Przez rozmowy z ludźmi, kontakt, który mam od lat z fanami, wiem, że tworzy się wieź, za którą jestem odpowiedzialny. Uświadomiłem sobie: „wpływasz na ludzi i zastanów się dwa razy zanim coś napiszesz”. Wiadomo, że nie można się ograniczać, bo to ma być moje, ale warto mieć tą myśl z tyłu głowy.
Dziękuję za rozmowę.