Tworzą ją ludzie z pasją: Ci rozmiłowani w poezji, ale także amatorzy słowa prozatorskiego. Za nami jubileusz piętnastolecia Elbląskiej Sceny Literackiej oraz pięciolecie Alternatywnego Elbląskiego Klubu Literackiego. Uroczystość była okazją do rozmów z tymi, którzy nieprzerwanie od kilkunastu lat scenę tworzą i wzbogacają tworami serc i dusz. Dziś rozmawiamy z Izabelą Chojnacką, autorką powieści „Miłość na gruzach Kosowa”.
Izabela Chojnacka, 14 lat temu wyjechała z Polski: za głosem serca poszła aż do Kosowa, gdzie ziemia po wojnie jeszcze była nafaszerowana minami jak dobra kasza skwarkami. Swoje doświadczenia z trzyletniego pobytu na Bałkanach zawarła w książce „Miłość na gruzach Kosowa; w przygotowaniu jest już także nowa książka powieściopisarki. Zapraszamy na wywiad z Izabelą Chojnacką.
- Proszę powiedzieć, jak się zaczęła Pani przygoda z pisaniem i jak trafiła Pani do Alternatywnego Elbląskiego Klubu Literackiego.
- Wszystko dzięki przyjaźni z Małgosią Jędrzejewską. A do grupy trafiłam prze zupełny przypadek - Małgosia bardzo dużo opowiadała mi o grupie, a ja bardzo chciałam do niej przynależeć i kiedyś na facebooku zostałam po prostu do niej dodana. Tu należy jednak wyjaśnić, że ja poetką nie jestem (śmiech). I właśnie dopiero będąc tu, w tej w grupie literackiej, po raz pierwszy miałam sposobność napisać wiersz - podobno udany (śmiech). Ale poezja to jednak nie moja „działka”. Ja zaś zawsze byłam blisko prozy.
- Skąd się wzięła u Pani potrzeba pisania?
- Pisałam od zawsze. Ostatnio robiłam porządki w swoich starych pamiątkach: nazbierały się dwa kartony zapisanych zeszytów z opowiadaniami. Ale mimo, że pisanie towarzyszyło mi od dziecka nigdy nie sądziłam, że uda mi się kiedyś wydać książkę.
- No właśnie. Od Pani debiutu i wydania powieści „Miłość na gruzach Kosowa” minął już rok. Jaka była droga do powstania tej książki?
- „Miłość na gruzach Kosowa” to powieść pełna wewnętrznych przeżyć: wszystko, co znalazło się w tej powieści osobiście doświadczyłam: wyjazd do Kosowa, pobyt tam i powrót do Polski. Ta książka powstała tak naprawdę dzięki namowom bibliotekarek z Tczewa. To one zauważyły, że bardzo często wypożyczam książki o tematyce związanej z wojną w Kosowie. I tak od słowa do słowa opowiadałam im swoją historię, a one namówiły mnie, abym ją spisała.
Przyznam, że nie było łatwo napisać te książkę: co innego, kiedy pisze się o fikcji, co innego jednak, kiedy pisze się o własnych doświadczeniach. W pisaniu pomagał mi pamiętnik, który prowadziłam. Dzięki temu łatwiej było mi zachować chronologię. Ale pisząc tę książkę tak naprawdę ściągnęłam na siebie także dobre, ale i złe opinie ludzkie.
- A czy już postawiła Pani ostatnią kropkę w pracy nad nową powieścią?
- Tak. W tej znajdzie się już trochę fikcji (śmiech). Pięć lat temu kupiłam stary, prawie 100-letni dom na żuławskiej wsi. Szukałam domu z duszą -i z duchami. Dusza w domu owszem, jest, ducha jednak ni widu ni słychu (śmiech). Pomyślałam więc, że tego ducha sobie wymyślę. I wymyśliłam. Napisałam historię młodej kobiety, która sprowadza się na wieś, razem z rodziną, do starego domu, w którym - a jakże - straszy. Duch nie jest jednak złośliwy i nie straszy domowników - to duch starego żołnierza. Kobieta zaczyna więc powoli „odkopywać” historię domostwa. Zaczyna się retrospekcja: cofamy się do roku 1944 i…. co dalej? Tego nie powiem. Mogę tylko zdradzić, że znajdzie się w niej trochę historii - ale nie tej nudnej, której na lekcjach nie lubią uczniowie, będzie za to historia ubarwiona słowem: o wojnie, ludziach, którzy mieszkali kiedyś na tych terenach, a którzy w jednej chwili, jednego dnia z Żuław zostali wysiedleni zostawiając swoje domy i gospodarstwa. Będzie to również przekrój naszej „małej Ojczyzny”.
Izabela Chojnacka, 14 lat temu wyjechała z Polski: za głosem serca poszła aż do Kosowa, gdzie ziemia po wojnie jeszcze była nafaszerowana minami jak dobra kasza skwarkami. Swoje doświadczenia z trzyletniego pobytu na Bałkanach zawarła w książce „Miłość na gruzach Kosowa; w przygotowaniu jest już także nowa książka powieściopisarki. Zapraszamy na wywiad z Izabelą Chojnacką.
- Proszę powiedzieć, jak się zaczęła Pani przygoda z pisaniem i jak trafiła Pani do Alternatywnego Elbląskiego Klubu Literackiego.
- Wszystko dzięki przyjaźni z Małgosią Jędrzejewską. A do grupy trafiłam prze zupełny przypadek - Małgosia bardzo dużo opowiadała mi o grupie, a ja bardzo chciałam do niej przynależeć i kiedyś na facebooku zostałam po prostu do niej dodana. Tu należy jednak wyjaśnić, że ja poetką nie jestem (śmiech). I właśnie dopiero będąc tu, w tej w grupie literackiej, po raz pierwszy miałam sposobność napisać wiersz - podobno udany (śmiech). Ale poezja to jednak nie moja „działka”. Ja zaś zawsze byłam blisko prozy.
- Skąd się wzięła u Pani potrzeba pisania?
- Pisałam od zawsze. Ostatnio robiłam porządki w swoich starych pamiątkach: nazbierały się dwa kartony zapisanych zeszytów z opowiadaniami. Ale mimo, że pisanie towarzyszyło mi od dziecka nigdy nie sądziłam, że uda mi się kiedyś wydać książkę.
- No właśnie. Od Pani debiutu i wydania powieści „Miłość na gruzach Kosowa” minął już rok. Jaka była droga do powstania tej książki?
- „Miłość na gruzach Kosowa” to powieść pełna wewnętrznych przeżyć: wszystko, co znalazło się w tej powieści osobiście doświadczyłam: wyjazd do Kosowa, pobyt tam i powrót do Polski. Ta książka powstała tak naprawdę dzięki namowom bibliotekarek z Tczewa. To one zauważyły, że bardzo często wypożyczam książki o tematyce związanej z wojną w Kosowie. I tak od słowa do słowa opowiadałam im swoją historię, a one namówiły mnie, abym ją spisała.
Przyznam, że nie było łatwo napisać te książkę: co innego, kiedy pisze się o fikcji, co innego jednak, kiedy pisze się o własnych doświadczeniach. W pisaniu pomagał mi pamiętnik, który prowadziłam. Dzięki temu łatwiej było mi zachować chronologię. Ale pisząc tę książkę tak naprawdę ściągnęłam na siebie także dobre, ale i złe opinie ludzkie.
- A czy już postawiła Pani ostatnią kropkę w pracy nad nową powieścią?
- Tak. W tej znajdzie się już trochę fikcji (śmiech). Pięć lat temu kupiłam stary, prawie 100-letni dom na żuławskiej wsi. Szukałam domu z duszą -i z duchami. Dusza w domu owszem, jest, ducha jednak ni widu ni słychu (śmiech). Pomyślałam więc, że tego ducha sobie wymyślę. I wymyśliłam. Napisałam historię młodej kobiety, która sprowadza się na wieś, razem z rodziną, do starego domu, w którym - a jakże - straszy. Duch nie jest jednak złośliwy i nie straszy domowników - to duch starego żołnierza. Kobieta zaczyna więc powoli „odkopywać” historię domostwa. Zaczyna się retrospekcja: cofamy się do roku 1944 i…. co dalej? Tego nie powiem. Mogę tylko zdradzić, że znajdzie się w niej trochę historii - ale nie tej nudnej, której na lekcjach nie lubią uczniowie, będzie za to historia ubarwiona słowem: o wojnie, ludziach, którzy mieszkali kiedyś na tych terenach, a którzy w jednej chwili, jednego dnia z Żuław zostali wysiedleni zostawiając swoje domy i gospodarstwa. Będzie to również przekrój naszej „małej Ojczyzny”.
Gdyby na świecie było więcej takich ludzi jak Pani Iza życie byłoby samą prozą . Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów .