Nagrody za teatralne role roku są przyznawane w Elblągu od 2001 roku. Początkowo były to nagrody pieniężne, ale po trzech latach laureaci zaczęli otrzymywać również statuetki "Aleksandra". Nawiązują one do postaci Aleksandra Sewruka. To z jego inicjatywy usamodzielniła się elbląska scena teatralna. Od pięciu lat jest patronem naszego teatru.
Najważniejszą dla aktorów statuetkę przyznają widzowie. 2 marca na info.elblag.pl rozpocznie się głosowanie, za pośrednictwem którego elblążanie będą mogli typować najpopularniejszego aktora lub aktorkę. Aby ułatwić wybór, przedstawimy wszystkich aktorów naszego teatru, którzy brali udział w spektaklach podlegających ocenie.
Jako przedostatnich prezentujemy - Krzysztofa Bartosiewicza i Mariusza Michalskiego.
Krzysztof Bartoszewicz - w roku 1982 zdał egzamin eksternistyczny, uzyskując prawo wykonywania zawodu aktor dramatu. Pracował w Teatrze Dramatycznym w Gdyni i Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie, a od sezonu 2005/2006 ponownie należy do zespołu Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. W swoim dorobku ma rolę m.in. Intruza w spektaklu "O co biega? Philipa Kinga, w reżyserii Marcina Sławińskiego, Strażnika królewskiego w "Książę i żebrak" Marka Twaina, w reżyserii Konrada Szachnowskiego oraz Policjanta w "Skrzypku na dachu" Josepha Steina, w reżyserii Artura Hofmana. Nam zdradził, jak to się stało, że trafił do elbląskiego teatru i jakie nasze miasto zrobiło na Nim wrażenie.
Jak zaczęła się Pana przygoda z aktorstwem?
To było 35 lat temu. Wtedy zostałem adeptem Teatru Wybrzeża, a potem przeszedłem do Teatru Dramatycznego w Gdyni. Tam zrobiłem eksternistyczny egzamin.
A jak to się stało, że znalazł się Pan w elbląskim teatrze?
Zawód aktora już taki jest, że współpracuje się z różnymi teatrami. Głównym powodem niewątpliwie jest fakt chęci współpracy dyrekcji z aktorem i zaproponowanie mu czegoś, co go zainteresuje. Tak było w moim przypadku. Poza tym Elbląg bardzo mi pasuje z wielu względów.
Wcześniej był Pan w Elblągu?
Byłem w roku 1986 - 1987. Wtedy Jerzy Sopoćko, ówczesny dyrektor teatru, zaproponował mi przyjście do teatru. Chodziło o konkretne role. Byłem nimi bardzo przejęty i ciekawiło mnie, co z nich wyniknie.
Jakie było Pana pierwsze wrażenie jeżeli chodzi o nasze miasto?
W tamtym czasie to miasto mnie troszeczkę przygnębiło. Dzisiejszy Elbląg to prześliczne miasteczko, które robi naprawdę dobre wrażenie, mimo ulic, które są dziurawe jak ser szwajcarski. Miasto pięknie rośnie i różnica między dzisiejszym, a tamtym Elblągiem jest olbrzymia.
Która z dotychczas zagranych przez Pana ról stanowiła dla Pana największe wyzwanie?
Niewątpliwie, jako młodego aktora, przeraziła mnie rola Siódemki w „Terrorystach”. To było jeszcze w Częstochowie. To była jedna z pierwszych dużych ról, z którą musiałem sobie poradzić. Potem było różnie. Chociaż dużym wyzwaniem była dla mnie też rola w „Śnie nocy letniej”. Parę innych jeszcze by się znalazło, ale myślę, że te najważniejsze są jeszcze przede mną.
A jest taka rola, o której Pan marzy?
Jest taka jedna. Jestem piszącym aktorem i sam ją napisałem. To jest rola w spektaklu, który mam nadzieję, kiedyś wystawimy w naszym teatrze. Jest to retrospekcja poprzez życie i to, co się działo w Polsce, w latach 70-tych, 80-tych. Mam też nadzieję, że Pan Dyrektor zaskoczy mnie jakąś fajną rolą, o której ja nawet nie pomyślę.
Prosiłabym jeszcze o dokończenie kilku zdań. Proszę powiedzieć pierwsze, co Panu przyjdzie na myśl.
Jestem… i czekam, co będzie dalej.
Marzę o… rzeczach wielkich, które są jeszcze przede mną.
Autorytetem jest dla mnie… Jan Paweł II.
Nie mam czasu na… nudy.
Zawsze uśmiecham się, gdy… widzę płaczące dziecko, któremu mógłbym z uśmiechem na ustach wyjaśnić, że nie ma sensu płakać.
Wzrusza mnie… życie, nawet w sytuacjach, których bym nie podejrzewał.
W wolnych chwilach… nie mam wolnych, ale jeśli już są to bardzo lubię grać w brydża.
„Aleksander” jest dla mnie… nieosiągalny.
Mariusz Michalski - debiut sceniczny w sezonie 77/78 na deskach Teatru Dramatycznego w Elblągu. W roku 1985 rozpoczął pracę jako adept w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. W roku 1987 uzyskał dyplom Aktora Dramatu zdając egzamin eksternistyczny. Od 2003 roku ponownie w zespole Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. Znany m.in. z roli • Wojewody w "Mazepie" Juliusza Słowackiego, w reżyserii Wiaczesława Żiły i Johna Canty/Henryk VIII w spektaklu "Książę i żebrak" Marka Twaina, w reżyserii Konrada Szachnowskiego. Specjalnie dla czytelników info.elblag.pl przyznał się, która rola była dla niego największym wyzwaniem, a na jaką jeszcze czeka.
Jak zaczęła się Pana przygoda z aktorstwa?
Moja przygoda z aktorstwem zaczęła się od tego, że moja mama, będąc ze mną w ciąży, grała rolę Klary w Teatrze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Zapewne wtedy złapałem teatralnego bakcyla. Do tego pewna wróżka kiedyś powiedziała mojej mamie, że jej syn w poprzednim wcieleniu był hiszpańską tancerką. A że taniec leży dosyć blisko teatru z tego pewnie zrodziło się moje upodobanie. A mówiąc poważnie, kiedy miałem 19 lat, postanowiłem się dowiedzieć, co to jest ten teatr. We Włocławku, z którego pochodzę, nie było teatru, dlatego nie startowałem do żadnej szkoły teatralnej. Zgłosiłem się do Jacka Grucy, który był wówczas dyrektorem elbląskiego teatru, a on przyjął mnie jako adepta. Przez rok byłem tutaj. Debiutowałem u boku Majki Makowskiej. Grałem księcia w „Kopciuszku”, a Majeczka grała złą siostrę.
Jak to się stało, że na dobre zasilił Pan zespół elbląskiego teatru?
Jestem aktorem wędrownym. Pracowałem w kilku teatrach. Lubię wyzwania i takim wyzwaniem stał się dla mnie Elbląg. Zaczynałem w Elblągu. Z biegiem czasu dyrektorzy się zmieniali, aż nastał dyrektor Mirosław Siedler, z którym doszedłem do porozumienia i rozpocząłem pracę w tutejszym teatrze.
Między Pana pierwszym i kolejnym przyjazdem do Elbląga minęło trochę czasu. Czy zauważył Pan zasadnicze zmiany?
Tak. Elbląg się zmienił diametralnie na korzyść. Było to strasznie zakompleksione miasto. Elbląg zaczyna się pozbywać swoich kompleksów, co mnie bardzo cieszy. Przestaje być zaściankiem, zaczyna być pięknym, europejskim miastem na miarę XXI wieku. Przez te 30 lat bardzo wiele się tu zmieniło. Jest to miasto, w którym krzyżuje się kilka kultur. Dobrze, że Elbląg jest miejscem, w którym te kultury mogą się spotykać i przenikać nawzajem. Z tego mogą wyjść tylko korzyści.
Czy w Pana dorobku jest jakaś rola, która stanowiła dla Pana największe wyzwanie?
Wszyscy teoretycy teatru podkreślają, że jedną z najtrudniejszych ról w literaturze polskiej i światowej jest rola Wojewody w „Mazepie”, z którą miałem okazję, tutaj w Elblągu się zmierzyć. Jestem strasznie z tego powodu szczęśliwy. Jak mogę wnioskować z recenzji wyszedłem z tej walki obronną ręką, co daje mi dużo satysfakcji. Popełniłam jeszcze kilka dużych ról, ale tą przedkładam nad wszystkie inne. Mam jednak nadzieję, że przede mną jest jeszcze kilka trudnych ról, z którymi będę mógł się zmierzyć.
Jest jakaś szczególna, o której Pan marzy?
Oczywiście - Król Lear. Jest to niezwykle trudna rola i bardzo bym chciał spróbować swoich sił. Kiedyś moje życie skrzyżowało się z życiem wielkiego Tadeusza Łomnickiego. Mogę śmiało powiedzieć, że był on moim mistrzem. Zmarł przystępując właśnie do roli Leara. Jeżeli miałbym możliwość decydowania o sposobie odejścia z tego świata, to wybrał bym właśnie taki.
Na koniec prosiłabym, aby dokończył Pan kilka zdań. Proszę powiedzieć pierwsze, co Panu przyjdzie na myśl.
Jestem… szczęśliwym, spełnionym człowiekiem, który kocha świat.
Marzę o… Learze.
Autorytetem jest dla mnie… z żyjących: dyrektor Ignacy Gogolewski; przyjaciel i wielki aktor scen lubelskich – Roman Kruczkowski i moja żona.
Nie mam czasu na… nudzenie się.
Zawsze uśmiecham się, gdy… uśmiecham się do ludzi i własnych myśli.
Wzruszam się, gdy… widzę biedę, nieszczęście i przerażonych ludzi.
W wolnych chwilach… czytam, jeżdżę na rowerze, uprawiam wszystkie możliwe sporty.
„Aleksander” jest dla mnie… potwierdzeniem. Tak naprawdę nie zależy mi na nagrodach, tylko na tym, by widocznie byli zadowoleni wychodząc z teatru. Nie lubię też wywiadów, bo wszystko, co mam do powiedzenia przekazuję na scenie. Bo to nie jest tak, że role, które zagrałem są mi obce. W nich jest duża cząstka mnie.