- Chciałem się z Wami i z innymi podzielić moimi wakacyjny wspomnienia z pracy w UK. O pracy i życiu tutaj można dużo opowiadać – napisał do nas jeden z naszych czytelników. - Chciałbym się z Wami, drodzy elblążanie, podzielić tym jaką gorzką pigułkę musiałem przełknąć patrząc na to z perspektywy dwóch miesięcy.
„Wakacyjny wyjazd do Walii wiązałem z nadzieją zarobienia większych pieniędzy oraz możliwością sprawdzenia tych wszystkich opowieści znajomych o „cudownych” Wyspach Brytyjskich. Wiele osób, które kiedyś przebywały lub przebywa na emigracji zgodnie twierdziło, że tutaj stać Polaka na wszystko na co tylko ma ochotę. Powinienem zaznaczyć iż przed wyjazdem nie byłem osobą bezrobotną. Z pracy odszedłem ze względów finansowych właśnie, bo obiecywano mi że po 3 miesiącach tutaj zarobię taką sumę pieniędzy, która spokojnie pozwoli mi dokończyć studia, a i spokojnie będę mógł poszukać w Elblągu lub okolicach lepiej płatnej pracy. Teraz chciałbym się z Wami, drodzy elblążanie, podzielić tym jaką gorzką pigułkę musiałem przełknąć patrząc na to z perspektywy dwóch miesięcy.
Na miejscu mam rodzinę, więc o mieszkanie nie musiałem się martwić i od razu mogłem zająć się poszukiwaniem pracy. Każdy Polak, który nie ma załatwionej pracy w takiej sytuacji udaje się do Agencji pracy tymczasowej, więc i ja postąpiłem według tego schematu. Pierwsza wizyta w takiej agencji to umówienie się na rozmowę telefoniczną… Tak właśnie. Krótka rozmowa, podanie imienia i nazwiska oraz nr telefonu i termin, w którym agencja do mnie oddzwoni. Ten sam schemat w trzech agencjach. Jedna z agencji, która odwiedzałem w czwartek wyznaczyła mi termin kontaktu na piątek w następnym tygodniu. W tym momencie należy również zaznaczyć, że niektóre agencje w ogóle nie dają możliwości złożenia aplikacji, jeśli nie zna się angielskiego choćby w stopniu komunikatywnym. Termin kontaktu na piątek w następnym tygodniu, więc wesoło spędzałem sobie czas wolny na pogaduszkach z rodziną oraz znajomymi Polakami mieszkającymi w okolicy i oczekiwanie na kontakt telefoniczny z agencji.
Nadszedł piątek i agencja dzwoni o umówionej godzinie. Dowiaduję się, że na wtorek zostaję zaproszony na złożenie aplikacji, a więc kolejny weekend wolny. Trzynaście dni po wizycie wreszcie mam możliwość złożenia aplikacji, czyli kilka formularzy (dane osobowe, wcześniejsze miejsca zatrudnienia oraz krótki test na znajomość angielskiego oraz podstaw matematyki), których wypełnienie zajmuje kilkanaście minut. Następnie krótka rozmowa z Panem pracującym w agencji na temat oczekiwanej pracy, zarobków oraz podpisanie „lojalki”, że zgadzam się pracować na „overtimy”, czyli nadgodziny. Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale osoba rekrutująca dała mi do zrozumienia, że bez tego ciężko będzie znaleźć jakaś pracę. Nikt nie pytał, jakie mam wykształcenie, co istotnie wzbudziło moje zaciekawienie. Widocznie tak tu jest – pomyślałem. Na koniec zostałem poinformowany, że w przypadku znalezienia dla mnie jakiegoś zajęcia, agencja skontaktuje się ze mną telefonicznie i muszę być cały czas w gotowości, ponieważ mogą zadzwonić z rana, że na popołudnie mogę iść do pracy.
Zaczęło się oczekiwanie, bo według Pana z agencji, najprostszą pracę w jakiejś fabryce powinien mi znaleźć w przeciągu tygodnia.
Po dwóch tygodniach od złożenia aplikacji i prawie codziennym podpisywaniu listy w agencji (co podobno daje większą możliwość znalezienia zatrudnienia) postanowiłem sam na własną rękę poszukać jakiegoś zajęcia pytając znajomych i osobiste odwiedzanie okolicznych zakładów. W końcu się udało. Po prawie miesiącu nie robienia niczego, co przynosiłoby jakiekolwiek zyski dostałem pracę w fabryce. Nie jest to może szczyt moich ambicji, ale zawsze coś. Żadna praca nie hańbi, prawda? Na początek, składanie aplikacji w siedzibie firmy, czyli podobnie jak wcześniej, kilka formularzy do wypełnienia z danymi osobowymi, znajomością języka angielskiego, padło nawet w teście pytanie o nazwisko premiera Wlk. Brytanii. Warunki zatrudnienia: Stawka godzinowa – 5,93 Funta (najniższa krajowa), praca po 8 godzin, czyli do przeżycia, ale później nie było już tak miło. Fabryka ta zatrudnia poprzez agencję pracy tymczasowej o tej samej nazwie - firma w firmie. Najciekawsze z pozostałych warunków to to, że pracodawca nie zapewnia pracy przez 5 dni w tygodniu, czyli o tym czy na następny dzień pracujemy dowiadujemy się dzień wcześniej. Tylko w przypadku weekendów jest inaczej - w piątek dowiadujemy się, czy poniedziałek mamy pracujący. Kolejna sprawa, podobnie jak w agencji zostałem zmuszony do podpisania „lojalki” o pracy nadgodzinowej. Nie można wtedy odmówić pracy ponad normę, jeśli zajdzie taka potrzeba, trzeba zostać – koniec i kropka. Nie liczą się żadne zwolnienia lekarskie. Nie ma takiej opcji, że przynosimy zwolnienie i mamy płacone choćby połowę stawki godzinowej. W takiej sytuacji albo wykorzystujemy przysługujący nam urlop (płatny) albo najprościej w świecie mamy wolne, czyli nie zarabiamy nic.
Praca była dość ciężka fizycznie, a pracowałem już fizycznie w Polsce, więc mogę śmiało stwierdzić, że każdego zarobionego funta odczułem na własnej skórze. Około 95% linii produkcyjnej w tej fabryce to nasi rodacy z najróżniejszych zakątków Polski. Można się poczuć jak w ojczyźnie. Wszystkie informacje były zapisane w j. polskim i j. angielskim, więc każdy dałby radę. W ciągu 8 godzinnej zmiany mamy dwie przerwy po 26 min, za które oczywiście nikt nam nie zapłaci, czyli płacone mamy za 7 godzin.
W mojej osobistej opinii firma taka, jak ta w której pracowałem, z pewnością bardzo się cieszy z przyjazdu Polaków do tej miejscowości. Najtańsza siła robocza, a do tego bardzo efektywna i zaangażowana oraz niekiedy bardzo dobrze wykształcona. Po „luźnej” rozmowie z Polakiem, który pracuje tam od 9 lat dowiedziałem się, że od początków emigracji fabryka ta zwiększyła produkcję o jakieś 150%, jednak co najbardziej mnie zaskoczyło to fakt, że wcześniej firma ta była bardziej zautomatyzowana. Nasz rodak poinformował mnie, że taniej jest zatrudniać Polaków niż kupować drogie maszyny i serwisować je. Z wielu maszyn zrezygnowano po tym, jak zaczęto zatrudniać emigrantów. Jeszcze ciekawsza sprawą jest to, że wcześniej w tej firmie pracowali Brytyjczycy z orzeczonym stopniem niepełnosprawności oraz emeryci, za których nie płaci się żadnych składek związanych ze świadczeniami socjalnymi. Od chwili, gdy zaczęli napływać emigranci, stopniowo zaczęto Brytyjczyków i maszyny zastępować Polakami – są bardziej wydajni i tańsi co pozwalało zwiększyć produkcję.
Podsumowując życie na Wyspach Brytyjskich z mojej perspektywy nie jest aż tak wielka rewelacją. Można zarobić lepsze pieniądze niż np. w Elblągu, ale trzeba się przygotować psychicznie na to, iż będziemy znajdować się na najniższym stopniu jeśli chodzi o warunki płacowe i, że jeśli coś zrobimy źle zostaniemy zastąpieni przez innego naszego rodaka. Największa motywacją jest chyba to, że wypłatę mamy co tydzień i jakoś to pomaga znosić trudy ciężkiej pracy fizycznej. Nie byłbym obiektywny, gdybym nie wspomniał o Polakach, którzy w tej firmie pracowali na lepszych stanowiskach, ale zawsze była to praca związana bezpośrednio z produkcją. To pokazuje jednak, że dla naprawdę zaangażowanych i oddanych pracowników, którzy solidnie wykonują wszystkie polecenia jest jakaś droga awansu. Takich osób na mojej zmianie było 6 przy ogólnym stanie ok. 150 pracowników. Dodać należy jeszcze osoby, które nie są już zatrudnione przez agencję, tylko mają pracę w pełnym wymiarze czasu, czyli pracują 5 dni w tygodniu i dostają ok 15 funtów tygodniowo do wypłaty.
Po odliczeniu kosztów zakwaterowania i podstawowych środków do życia nie zostaje nam tak naprawdę zbyt wiele funcików, ale na pewno można troszkę odłożyć jeśli ktoś żyje oszczędnie.
W tekście nie wspomniałem o Polakach, którzy na Wyspach odnoszą sukcesy zawodowe i zarabiają naprawdę dobrze, ale niestety takich osób nie spotkałem, więc się nie wypowiadam. Chciałem tylko opowiedzieć swoje wrażenia i dać możliwość innego spojrzenia na prace w UK niż tylko opowieści znajomych, którzy aby wzbudzić naszą zazdrość opowiadają jak tu się cudownie żyje.
Dobra lecę do pracy, bo jeszcze miesiąc a trzeba zarabiać funcikiJ Pozdrawiam”
moze ty w pakisatnie byles? co za kocopały i to od samego rana
wiadomo ze polacy maja w anglii najgorsza prace tylko jak przyjezdzaja do kraju to udaja hojrakow a na codzien pracuja przy szambie ha hah a
Miesiąc i miałeś pracę bez szukania, za 5,93/h x 200godzin = 5300zł / za miesiąc A miejsc pracy jest tam tysiące tylko trzeba szukać lepszej i lepszej aż znajdziesz. Ale na 2 miesiące to nie ma po co jechać :-)
no tak, na zwolnieniach się zakombinować nie da, w pracy trzeba pracować i za przerwy nie płacą. , normalnie sioook !.
po 1 to nie rozumiem czemu 2 tygodnie siedziales i nic nie szukales na wlasna reke?;/ po 2 jak firma ma zaplacic za to ze jestes chory jesli sobie tego nie wypracujesz? to samo jest w polsce na wszystko trzeba sobie zapracowac! napewno i w biurach tej fabryki pracuja Polacy tylko nie miales okazji ich poznac :) zycze milej pracy :)
artykuł sponsorowany? czyżby nakłanianie ludzi do pozostania w Elblągu, z którego 70% młodych ludzi wyjechało? Artykuł pisany przez osobę znającą Wielką Brytanię od osób trzecich.
Daro ma rację. Jak jedziesz na 2 miesiące z czego przez miesiąc szukasz i jeszcze ze zwolnieniami chcesz kombinować?? (Chyba że źle zrozumiałem) to co Ty chcesz odłożyć?? Na waciki - spokojnie odłożysz ale na nic więcej. Tam się pracuje a nie kombinuje ze zwolnieniami jak w Polsce.
aaa i jeszcze jedno. Wyspy są już spalone dla "nowych emigrantów" z powodu kryzysu. Teraz większość na Holandię lata.
Urząd Pracy w Elblągu nawet po 8 m-cach nie da żadnej propozycji pracy, a ty chcesz po 2 tygodniach w Anglii pracę. Poszukaj w Elblągu, to dostaniesz za psie grosze bez umowy a najlepiej jak jeszcze dołożysz prywaciarzowi, że możesz u niego pracować.
większych bzdur nigdy nie czytałem,mam tu ponad dziesięciu znajomych osoby głównie z zawady nikt za najniższą nie pracuje siedzą tu już 7 lat i więcej niektórzy już kupili własne mieszkania,a taką propagandę to niech sobie darują ,powiem jedno pracuje od 4 lat w firmie i szef zawsze powie dziękuje okazuje szacunek pracownikom ,a w Polsce od szefa można usłyszeć jedno :jak ci się nie podoba to się zwolnij. podobną formą złej propagandy byli londyńczycy,tam wszyscy to prostytutki,złodzieje narkomani, 1200 funtów to 863 litry paliwa w UK,a w Polsce 1200 PLN to 240 litrów ,adidasy około 60 f,a w Polsce 400-500 PLN i tak na to trzeba patrzeć