Już ze zdjęć prezentowanych na elbląskich stronach internetowych wynika, że eks-lumpen-kontrabandzista od Palącego(kokę)ta był tu w roli głównej - Z jakiej racji i jakim prawem ??? Jedynie mina młodego radnego Pana Nieczui-Ostrowskiego właściwie ocenia zachowanie tego osobnika - kreatury. Pozostali łącznie z szefem rady, radnymi i doradcą ekonomicznym prezydenta patrzą na tego prymitywnego byłego-kontrabandzistę z żałosnym podpodobaniem się i podziwem! Takie to mamy w Elblągu elity polityczne, że nie ma osoby która by wskazała własciwe miejsce takim osiedlowym-magiel-krzykaczom z pogranicznego zadu..ia.
"Paradoksalnie wielu Polaków klęskę transformacji ustrojowej przypisuje ludziom kojarzonym z
"Solidarnością"...
- Tak, ale po 1989 r. tak naprawdę to nie klasyczna "Solidarność" przejęła władzę. Ruch ten miał
koncepcję budowania nie gospodarki kapitalistycznej, ale państwa o własności społecznej z
elementami daleko posuniętej samorządności. Pomysł zbudowania w Polsce całkowicie
kapitalistycznego systemu pochodził od komunistów. Powtarzam: tzw. ustawę Wilczka [o
wolnorynkowej działalności gospodarczej - przyp. red.] z 1988 r. przyjął komunistyczny jeszcze rząd
premiera Rakowskiego i zatwierdził ostatni Sejm PRL. A była to ustawa wprowadzająca zasady niemal
"czystego kapitalizmu".
Niemniej to wcześniejsi doradcy prezydenta Lecha Wałęsy, ludzie kojarzeni z "Solidarnością",
realizowali ten plan umożliwiający nomenklaturową prywatyzację i kolonizację Polski przez zachodni
kapitał...
- Rzeczywiście, gdy wysłany i finansowany przez George´a Sorosa, dla realizacji jego planu,
amerykański ekonomista Jeffrey Sachs przyjechał do Polski, zwrócił się od razu - jak napisał w swoich
wspomnieniach - do trzech, jak ich nazywa, "strategów", a więc kierowników NSZZ "Solidarność":
Bronisława Geremka, Jacka Kuronia i Adama Michnika. Tymczasem wszyscy oni uczciwie przyznawali, że
nie znają się zupełnie na ekonomii, i pytali tylko: "Czy to wyjdzie?". A Sachs z energią typowego
kapitalistycznego agenta marketingowego gorąco zapewniał, że oczywiście - tak. Pierwszy bezpartyjny
premier III RP, który również podejmował decyzje w sprawie przekształceń w Polsce - Tadeusz
Mazowiecki, nie miał wyższego wykształcenia, był dziennikarzem, redaktorem pisma, członkiem
działającego w PRL stowarzyszenia PAX, ale również nie miał wiedzy ekonomicznej ani żadnej praktyki
pracy w administracji. Stanowisko premiera było jego pierwszą pracą w administracji. Także Lech
Wałęsa uczciwie przyznawał się, że nie ma pojęcia o ekonomii, ale również akceptował program
Jeffreya Sachsa. W dodatku na wicepremiera i ministra finansów, a więc ekonomicznego kierownika
całej transformacji, wyznaczono dr. Leszka Balcerowicza, byłego członka PZPR, w latach 1978-1980
pracownika Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Centralnym PZPR,
który też nie miał żadnego praktycznego doświadczenia w kierowaniu zespołami ludzi w
administracyjnych strukturach ani liczącego się dorobku naukowego (14 lat po uzyskaniu doktoratu nie
miał jeszcze stopnia doktora habilitowanego, uzyskał ten stopień dopiero w pierwszym roku pracy jako
wicepremier). Zaś pierwszym polskim premierem w III RP, demokratycznie zaakceptowanym przez
wybrany w wyborach 4 czerwca 1989 roku parlament, był generał Czesław Kiszczak, "zasłużony"
kierownik walki z podziemnymi strukturami "Solidarności" w latach 1981-1989. Jedynie dzięki odejściu z
sojuszu z PZPR Stronnictwa Demokratycznego i Polskiego Stronnictwa Ludowego udało się stworzyć
rząd pod kierownictwem bezpartyjnego Tadeusza Mazowieckiego, co przyspieszyło odsunięcie od
władzy komunistów. Ale sytuacja w kraju zmieniła się tylko pozornie. Większość kadry kierowniczej to
byli nadal ci sami ludzie z okresu rządów PRL. Stąd słusznie pisali Jacek Kuroń i Jacek Żakowski: "Jeśli
stworzenie sektora prywatnego było jednym z naszych głównych celów, to bez ludzi z nomenklatury
nigdy by się nam nie udało". Było to jednak całkowite odejście od początkowej idei "Solidarności", która
zakładała troskę o drugiego człowieka, a nie bogacenie się za wszelką cenę. NSZZ "Solidarność" ze
zdecydowanie lewicowym laickim kierownictwem (poza Wałęsą) nie korzystała wówczas niestety z
wybitnych doradców - ekonomistów, bazujących na społecznej nauce Kościoła katolickiego (a przecież
"Solidarność" ma katolicki rodowód, o którym świadczyły m.in. Msze Święte, spowiedzi, i jej znakiem
miał być znaczek z obrazem Matki Bożej w klapie marynarki Wałęsy). Nie korzystała też ze
skandynawskiej formuły zarządzania ani zachodnioniemieckiego społecznego podejścia, ani nawet z
doświadczeń tzw. Tygrysów Wschodu czy elementów strategii Chin Ludowych. Było szereg modeli poza
neoliberalizmem i niezwykle korzystnej dla światowego kapitału "terapii" George´a Sorosa. Przyjęto
jego model, praktycznie sformułowany przez Jeffreya Sachsa, nie sprawdzając efektów jego
działalności w Boliwii. Opisała je dokładnie Naomi Klein, wskazując, że doprowadził tam do klęski
społecznej, rozruchów zbrojnie tłumionych przez wojsko, do olbrzymiego bezrobocia, a jednocześnie do
wzbogacenia się grupy spekulantów. Efektem tych zmian było poważne obniżenie wysokości
wynagrodzeń i daleko idąca stratyfikacja społeczna. Likwidacja inflacji nastąpiła tam dopiero po dwóch
latach, mimo zapewnienia Sachsa, że zlikwiduje ją "w jeden dzień". Nikt nie zainteresował się tymi
wynikami. Wprost przeciwnie, powszechnie chwalono rzekomo pozytywne efekty jego pracy w Boliwii. Z
perspektywy 20 lat wprost trudno zrozumieć to swoiste zauroczenie równie niepoważnym
reklamiarstwem Sachsa w Polsce i brak zdecydowanej społecznej reakcji, tak jak w Boliwii i w innych
krajach południowoamerykańskich.
Wprowadzanie w Polsce formuły dzikiego kapitalizmu było więc swoistą transakcją między Zachodem i
postkomunistami ułatwiającą przejmowanie narodowego majątku jednym i drugim?
- W planach światowego kapitału cała Europa Środkowo-Wschodnia była bardzo atrakcyjnym terenem
ekspansji. Jednak prawdopodobnie kapitał ten traktował wszystkie kraje tego regionu jako etap
przejściowy do ekspansji na Rosję. Jest to bowiem niezwykle bogaty kraj w surowce i jego choćby
częściowe skolonizowanie byłoby olbrzymim sukcesem światowej kapitalistycznej oligarchii. Z drugiej
strony, kraje Europy Środkowej bardzo łatwo dawały się podbijać przede wszystkim ze względu na
demoralizację kadr kierowniczych. Badania Banku Światowego wykazały, iż ankietowani zagraniczni
inwestorzy przyznali, że z reguły płacili w Polsce "prowizje". Stwierdzenie np., że ceną za korzystną
ustawę sejmową było 3 mln zł, zmusiło ówczesnego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego do
zawiadomienia o tych wynikach prokuratora rejonowego w Warszawie. Na prośbę o bliższe dane Bank
Światowy odpowiedział, że była to ankieta anonimowa, w związku z tym można było przeczytać w
polskiej prasie krótką informację o umorzeniu postępowania prokuratorskiego w tej sprawie. Całkiem
inną politykę przyjęły kompetentne władze Kanady, które swego czasu również były narażone na
ekspansję kapitału amerykańskiego. Powołały one wtedy specjalny urząd, który opracował przepisy
regulujące inwestycje zagraniczne w tym kraju. Przewidywały one m.in., że prywatyzowane
przedsiębiorstwa nie mogą być następnie likwidowane, musi być w nich wytwarzany w całości
przynajmniej jeden gotowy produkt sprzedawany jako "wyprodukowany w Kanadzie". W Polsce nikt
nie myślał o takich zabezpieczeniach. Między innymi dlatego zagraniczny kapitał w dużej mierze
zlikwidował w naszym kraju zakłady, które mogły stanowić dla niego konkurencję.
A to znaczy, że nieprawdziwe były zarzuty pod adresem wielu tych przedsiębiorstw, jako całkowicie
niekonkurencyjnych...
- Wiele z nich rzeczywiście w tym czasie nie mogło konkurować z zachodnimi firmami. Ale w Polsce
można było wykorzystywać atut cen wielokrotnie niższych w porównaniu do produktów zachodnich. Tak
właśnie zrobili Chińczycy, wyrastając dziś na potęgę handlową. Ale funkcjonowały też polskie
przedsiębiorstwa, które jeszcze na początku lat 90. produkowały na wysokim poziomie np. garnitury,
ceramikę, wyroby ze szkła, kryształy czy nawet produkty wyższej techniki na zagranicznych licencjach.
Mieliśmy też dobrze zorganizowany rynek realizowania zagranicznych inwestycji budowy dróg, mostów,
różnych budowli, nawet elektrowni. Mieliśmy szanse na zdobycie wielu rynków na takiej samej zasadzie
jak Chińczycy. Pamiętam, jak w USA masowo kupowano np. chińskie rowery po 95 USD, gdy
amerykańskie kosztowały 250 USD. Ja sam i moi amerykańscy koledzy jeździliśmy oczywiście na
rowerach chińskich."
"Życzę sobie, żebyśmy my – parlamentarzyści z tego okręgu mogli w przyszłości tworzyć jedną, zgraną drużynę, na rzecz naszych wyborców " - tylko żeby to było na rzecz mieszkańców, nie wyborców, to bardzo ważne p Pękalski, żeby się panom drużyna w klikę nie zmieniła ;D
Co trzeba było wtedy, na początku lat 90., zrobić?
- Przede wszystkim - tak jak Słowenia - podziękować Sachsowi za pomoc i stworzyć z krajowych i
zagranicznych polskich fachowców małą komisję do szybkiego zaplanowania procesu transformacji.
Mieliśmy takich fachowców, ich raport opracowany w 1996 r. z udziałem prof. Zdzisława Sadowskiego,
szeroko omówiony w mojej książce, świadczy, że rozumieli, jak należy ocalić polski przemysł od jego
likwidacji i zagranicznego zawłaszczenia. Mieliśmy też duży zespół świetnych, już z praktyką
zagraniczną, specjalistów od zarządzania.
Należało też nie otwierać granic na cały zagraniczny import, a tylko na wwóz tych towarów, których
deficyt kreował inflację, a więc podstawowych produktów konsumpcyjnych i tych, których sami nie
moglibyśmy wytworzyć, przede wszystkim nowoczesnych technologii. Inflację można było pokonać
metodą mocnego pobudzenia własnej produkcji poprzez system łatwego kredytu z puli państwowego
zadłużenia np. w bankach zagranicznych. Możliwe było też ewentualne powtórzenie metody
Grabskiego z roku 1924, kiedy była inflacja nie setkotysięczna, ale bilionowa. Wprowadził on zamiast
marek polską złotówkę opartą na złocie. Można było to samo zrobić, wprowadzając od razu nową
walutę, zabezpieczoną posiadaną już miliardową dolarową gwarancją Banku Światowego, a więc
opartą na dolarach amerykańskich, których - nawiasem mówiąc - było według danych i wyliczeń NBP ok.
7 mld na prywatnych rachunkach bankowych, a prawdopodobnie drugie tyle schowane w domu "w
skarpetkach". Był to efekt licznych zagranicznych wyjazdów w dekadzie Gierka. Trzeba było też jak
najszybciej zwiększyć produkcję żywności, a nie likwidować PGR-y. Trzeba było przeprowadzić
prywatyzację zagrabionych przez Skarb Państwa przedsiębiorstw. Jesteśmy jedynym posocjalistycznym
krajem, który nie przeprowadził prywatyzacji w formie zbiorowej, a ograniczył się do indywidualnych
procesów sądowych trwających po kilkanaście lat. Można było też w większym stopniu pozwolić na
funkcjonowanie spółek pracowniczych, zamiast wyprzedawać państwowe przedsiębiorstwa za bezcen.
Ta bezmyślna prywatyzacja była całkowitym zaprzeczeniem idei "Solidarności", a najbardziej stracili na
niej zwykli Polacy, często właśnie ci, którzy doprowadzili do upadku komunizmu.
Gdy pracował Pan w krajach afrykańskich w misjach ONZ, zapewne nie przypuszczał Pan, że mechanizm
eksploatacji tych państw zostanie na taką skalę zastosowany w Polsce?
- Rzeczywiście. Po raz pierwszy do Afryki przyjechałem w grudniu 1979 roku. Pracowałem tam - z
przerwami - do końca 1992 roku. W krajach afrykańskich inwazja wielkiego kapitału rozpoczęła się na
początku lat 80. minionego wieku. Szukał on z jednej strony taniej siły roboczej, a z drugiej - różnych
surowców naturalnych. Afryka jest najbogatszym pod tym względem kontynentem świata. Występują
tam złoża złota, uranu, ropy naftowej itd. Powszechnym zjawiskiem jest jednak nie najlepszy poziom
kwalifikacji kadr zarządzających, które cechuje jednocześnie chęć szybkiego wzbogacenia się,
dodatkowo stymulowana filmami pokazującymi bogactwo krajów zachodnich. Gdy do takiego biednego
kraju przyjeżdżał więc bogaty zachodni biznesmen rozdający łapówki, bardzo łatwo "przekonywał"
miejscowe władze do sprzedaży za pół ceny np. kopalni cynku czy miedzi. W ten sposób rozpoczynał
się proces rekolonizacji krajów afrykańskich. Podobny proces rozpoczął się w Polsce. Niedawno
ujawniono, że sam niemiecki koncern Siemens dał w ciągu ostatnich kilkunastu lat miliardy euro (w
różnej walucie) łapówek w różnych krajach. Jak wiele z nich zapłacono w Polsce?
Mimo to obecne władze i zwolennicy "terapii szokowej" przekonują, że nasz kraj osiągnął... wielki
sukces przez ostatnie 20 - z górą - lat...
- Rzeczywiście w Polsce wiele zmieniło się na plus. Dziś polskie miasta, a także wioski, są o wiele
bardziej zadbane niż w okresie PRL. Ekonomiczna kolonizacja bowiem nie polega na tym, by zniszczyć
jakiś kraj, ale by go eksploatować, a to wymaga jednak pewnego wzrostu poziomu życia. Jej efektem
jest jednak stałe utrzymywanie się dystansu w rozwoju w porównaniu do krajów eksploatujących.
Widać to m.in. w zarobkach pracowników. W Polsce pracownicy zarabiają nadal kilka razy mniej niż
ludzie zatrudnieni w tych samych firmach, na tym samym stanowisku w krajach zachodnich, przy czym
ceny wielu produktów są u nas nawet wyższe niż w krajach zachodnich, zwłaszcza towary luksusowe.
Na przykład te same francuskie garnitury męskie kosztują więcej w Warszawie niż w Paryżu. Zaś w
Stanach Zjednoczonych ceny wielu urządzeń elektronicznych są niższe niż u nas.
Niestety, w takiej sytuacji nie ma możliwości ostatecznego zrównania poziomu życia między krajem
skolonizowanym a kolonizującym. Trzeba pamiętać, że tempo wzrostu gospodarczego np. w Niemczech
[3,6 proc. w 2010 r. - przyp. red.] jest niewiele mniejsze niż w Polsce [3,9 proc. w 2010 r.], przy czym
wzrost o 1 punkt procentowy w Niemczech przekłada się na znacznie większą wartość niż w Polsce
[wartość PKB RFN w 2010 r. wyniosła 3,2 bln USD, a w Polsce - 469 mld]. Ponadto według ostatnich
danych w Niemczech bezrobocie wynosi 6,3 proc., a w Polsce - 13,3 procent. Trzeba też pamiętać, że
duża część PKB Polski to nie jest tak naprawdę nasz dochód. Jeśli bowiem trafne są wyliczenia z
naszego bilansu płatniczego, że średnio ok. 100 mld zł rocznie jest wyprowadzanych z Polski przez
zagraniczne firmy działające w naszym kraju, to znaczy, że przez 21 lat nie zainwestowano tych
pieniędzy w Polsce. W Kanadzie istnieje zasada, że określona część zysku zagranicznego
przedsiębiorstwa musi być inwestowana przez dane przedsiębiorstwo właśnie w Kanadzie.
Obala Pan też mit, że kapitał nie ma narodowości, i nie ma znaczenia, kto jest w Polsce właścicielem
firm. Jak struktura ich własności odbija się na rozwoju kraju i dochodach państwa?
- Jeśli przeanalizujemy dane na temat kapitału bankowego, to jasne okaże się, że kraje dzielą się na
państwa uzależnione od innych i kraje, od których inne są zależne. Wiele mówi pod tym względem
liczba zagranicznych banków w poszczególnych państwach. W Niemczech ten udział wynosi 5 procent,
we Francji i Holandii - 10 proc., we Włoszech - 9 proc., w Danii - 19, a w Austrii - 21. Tymczasem
całkowicie odwrotny jest ten stosunek w krajach postkomunistycznych.
W Albanii wynosi on 93 proc., w Czechach - 96 proc., na Węgrzech - 94 proc., a w Polsce - 88 procent.
Nawet w Ameryce Południowej ten udział jest o wiele mniejszy, w Argentynie wynosi 25 proc., w Boliwii
- 38 proc., a w Chile - 32 procent. Warto też podać przykład innych państw rozwijających się. W Indiach
np. zagraniczne banki mają 5-procentowy udział w rynku finansowym, w Turcji - 4, a w Chinach... 0
procent. Trzeba bowiem wiedzieć, że są dwie najbardziej dochodowe dziedziny prowadzenia
działalności gospodarczej: bankowość i wielki handel, określane jako "złote jabłka". Obie te dziedziny
zostały w Polsce prawie całkowicie opanowane przez kapitał zagraniczny. Podobnie na 100
największych przedsiębiorstw jest tylko 17 polskich. Możliwość dojścia w krajach eksploatowanych do
poziomu życia w krajach eksploatujących, a takim są w stosunku do Polski przede wszystkim Niemcy,
jest nierealna.
Na ile pozostawienie najważniejszych dla polskiej gospodarki firm w naszych rękach pomogłoby dziś
przyspieszyć rozwój naszego kraju?
- Polska w ostatnich latach PRL zajmowała 12. pozycję na świecie pod względem wielkości produkcji
przemysłowej (nie mylić z dochodem narodowym). Gdyby więc przemiany w Polsce zostały
przeprowadzone w sposób racjonalny, np. z wykorzystaniem koncepcji kanadyjskich, dziś nasz kraj
mógłby być w o wiele lepszej sytuacji. Przecież część firm można było przeznaczyć do prywatyzacji
publicznej, dzięki czemu Polacy staliby się w większym stopniu niż dziś właścicielami państwowych
jeszcze wtedy firm, co mogłoby uratować wiele z nich. Według danych NBP, Polacy w 1989 r. mieli 7 mld
USD oszczędności na bankowych rachunkach, prawdopodobnie drugie tyle przechowywali w domach.
Oczywiście, że część firm można było sprzedać kapitałowi zagranicznemu, ale w taki sposób, by
uniemożliwić wrogie przejęcie, to znaczy jego likwidację lub zmarginalizowanie jego produkcji po
zakupie dla likwidacji konkurencji. Poza tym powtarzam: zbyt restrykcyjna polityka w stosunku do
państwowych przedsiębiorstw doprowadzała do bankructwa lub do daleko idącego obniżenia wartości
przedsiębiorstwa, dlatego później niezwykle tanio sprzedawanego. Była to elementarnie błędna
polityka, a raczej brak polityki zgodnie z akceptowaną zasadą neoliberalizmu, że rynek sam się
reguluje. Ta postawa już po 6 latach sprawiła - jak to można wyczytać w raporcie zespołu fachowców z
udziałem wybitnego ekonomisty prezesa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Zdzisława
Sadowskiego - że "najcenniejsze segmenty rynku, najbardziej opłacalne i charakteryzujące się
największą dynamiką popytu, a tym samym najbardziej dynamizujące całą gospodarkę, zostały
całkowicie opanowane przez firmy zagraniczne, a krajowe przemysły przestały w tych dziedzinach
istnieć".
Czyżby "święta trójca" od wielkiej niemocy?
Zombi, każdy z posłów ma filie w różnych miastach (podobnie poseł Penkalski), więc nie musisz się martwić, że dostali za dużo pieniędzy.
Pani Gelert jest za wydłużeniem wieku emerytalnego .Wiem już gdzie należy protestować.Trzeba zorganizować protest przed biurem.
Sami społecznicy , altruiści i wolontariusze , teraz w Elblągu może być tylko lepiej i dostatniej , dla nich , ich rodzin i znajomych.
Już ze zdjęć prezentowanych na elbląskich stronach internetowych wynika, że eks-lumpen-kontrabandzista od Palącego(kokę)ta był tu w roli głównej - Z jakiej racji i jakim prawem ??? Jedynie mina młodego radnego Pana Nieczui-Ostrowskiego właściwie ocenia zachowanie tego osobnika - kreatury. Pozostali łącznie z szefem rady, radnymi i doradcą ekonomicznym prezydenta patrzą na tego prymitywnego byłego-kontrabandzistę z żałosnym podpodobaniem się i podziwem! Takie to mamy w Elblągu elity polityczne, że nie ma osoby która by wskazała własciwe miejsce takim osiedlowym-magiel-krzykaczom z pogranicznego zadu..ia.
I tak im oddacie głosy
"Paradoksalnie wielu Polaków klęskę transformacji ustrojowej przypisuje ludziom kojarzonym z "Solidarnością"... - Tak, ale po 1989 r. tak naprawdę to nie klasyczna "Solidarność" przejęła władzę. Ruch ten miał koncepcję budowania nie gospodarki kapitalistycznej, ale państwa o własności społecznej z elementami daleko posuniętej samorządności. Pomysł zbudowania w Polsce całkowicie kapitalistycznego systemu pochodził od komunistów. Powtarzam: tzw. ustawę Wilczka [o wolnorynkowej działalności gospodarczej - przyp. red.] z 1988 r. przyjął komunistyczny jeszcze rząd premiera Rakowskiego i zatwierdził ostatni Sejm PRL. A była to ustawa wprowadzająca zasady niemal "czystego kapitalizmu". Niemniej to wcześniejsi doradcy prezydenta Lecha Wałęsy, ludzie kojarzeni z "Solidarnością", realizowali ten plan umożliwiający nomenklaturową prywatyzację i kolonizację Polski przez zachodni kapitał... - Rzeczywiście, gdy wysłany i finansowany przez George´a Sorosa, dla realizacji jego planu, amerykański ekonomista Jeffrey Sachs przyjechał do Polski, zwrócił się od razu - jak napisał w swoich wspomnieniach - do trzech, jak ich nazywa, "strategów", a więc kierowników NSZZ "Solidarność": Bronisława Geremka, Jacka Kuronia i Adama Michnika. Tymczasem wszyscy oni uczciwie przyznawali, że nie znają się zupełnie na ekonomii, i pytali tylko: "Czy to wyjdzie?". A Sachs z energią typowego kapitalistycznego agenta marketingowego gorąco zapewniał, że oczywiście - tak. Pierwszy bezpartyjny premier III RP, który również podejmował decyzje w sprawie przekształceń w Polsce - Tadeusz Mazowiecki, nie miał wyższego wykształcenia, był dziennikarzem, redaktorem pisma, członkiem działającego w PRL stowarzyszenia PAX, ale również nie miał wiedzy ekonomicznej ani żadnej praktyki pracy w administracji. Stanowisko premiera było jego pierwszą pracą w administracji. Także Lech Wałęsa uczciwie przyznawał się, że nie ma pojęcia o ekonomii, ale również akceptował program Jeffreya Sachsa. W dodatku na wicepremiera i ministra finansów, a więc ekonomicznego kierownika całej transformacji, wyznaczono dr. Leszka Balcerowicza, byłego członka PZPR, w latach 1978-1980 pracownika Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Centralnym PZPR, który też nie miał żadnego praktycznego doświadczenia w kierowaniu zespołami ludzi w administracyjnych strukturach ani liczącego się dorobku naukowego (14 lat po uzyskaniu doktoratu nie miał jeszcze stopnia doktora habilitowanego, uzyskał ten stopień dopiero w pierwszym roku pracy jako wicepremier). Zaś pierwszym polskim premierem w III RP, demokratycznie zaakceptowanym przez wybrany w wyborach 4 czerwca 1989 roku parlament, był generał Czesław Kiszczak, "zasłużony" kierownik walki z podziemnymi strukturami "Solidarności" w latach 1981-1989. Jedynie dzięki odejściu z sojuszu z PZPR Stronnictwa Demokratycznego i Polskiego Stronnictwa Ludowego udało się stworzyć rząd pod kierownictwem bezpartyjnego Tadeusza Mazowieckiego, co przyspieszyło odsunięcie od władzy komunistów. Ale sytuacja w kraju zmieniła się tylko pozornie. Większość kadry kierowniczej to byli nadal ci sami ludzie z okresu rządów PRL. Stąd słusznie pisali Jacek Kuroń i Jacek Żakowski: "Jeśli stworzenie sektora prywatnego było jednym z naszych głównych celów, to bez ludzi z nomenklatury nigdy by się nam nie udało". Było to jednak całkowite odejście od początkowej idei "Solidarności", która zakładała troskę o drugiego człowieka, a nie bogacenie się za wszelką cenę. NSZZ "Solidarność" ze zdecydowanie lewicowym laickim kierownictwem (poza Wałęsą) nie korzystała wówczas niestety z wybitnych doradców - ekonomistów, bazujących na społecznej nauce Kościoła katolickiego (a przecież "Solidarność" ma katolicki rodowód, o którym świadczyły m.in. Msze Święte, spowiedzi, i jej znakiem miał być znaczek z obrazem Matki Bożej w klapie marynarki Wałęsy). Nie korzystała też ze skandynawskiej formuły zarządzania ani zachodnioniemieckiego społecznego podejścia, ani nawet z doświadczeń tzw. Tygrysów Wschodu czy elementów strategii Chin Ludowych. Było szereg modeli poza neoliberalizmem i niezwykle korzystnej dla światowego kapitału "terapii" George´a Sorosa. Przyjęto jego model, praktycznie sformułowany przez Jeffreya Sachsa, nie sprawdzając efektów jego działalności w Boliwii. Opisała je dokładnie Naomi Klein, wskazując, że doprowadził tam do klęski społecznej, rozruchów zbrojnie tłumionych przez wojsko, do olbrzymiego bezrobocia, a jednocześnie do wzbogacenia się grupy spekulantów. Efektem tych zmian było poważne obniżenie wysokości wynagrodzeń i daleko idąca stratyfikacja społeczna. Likwidacja inflacji nastąpiła tam dopiero po dwóch latach, mimo zapewnienia Sachsa, że zlikwiduje ją "w jeden dzień". Nikt nie zainteresował się tymi wynikami. Wprost przeciwnie, powszechnie chwalono rzekomo pozytywne efekty jego pracy w Boliwii. Z perspektywy 20 lat wprost trudno zrozumieć to swoiste zauroczenie równie niepoważnym reklamiarstwem Sachsa w Polsce i brak zdecydowanej społecznej reakcji, tak jak w Boliwii i w innych krajach południowoamerykańskich. Wprowadzanie w Polsce formuły dzikiego kapitalizmu było więc swoistą transakcją między Zachodem i postkomunistami ułatwiającą przejmowanie narodowego majątku jednym i drugim? - W planach światowego kapitału cała Europa Środkowo-Wschodnia była bardzo atrakcyjnym terenem ekspansji. Jednak prawdopodobnie kapitał ten traktował wszystkie kraje tego regionu jako etap przejściowy do ekspansji na Rosję. Jest to bowiem niezwykle bogaty kraj w surowce i jego choćby częściowe skolonizowanie byłoby olbrzymim sukcesem światowej kapitalistycznej oligarchii. Z drugiej strony, kraje Europy Środkowej bardzo łatwo dawały się podbijać przede wszystkim ze względu na demoralizację kadr kierowniczych. Badania Banku Światowego wykazały, iż ankietowani zagraniczni inwestorzy przyznali, że z reguły płacili w Polsce "prowizje". Stwierdzenie np., że ceną za korzystną ustawę sejmową było 3 mln zł, zmusiło ówczesnego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego do zawiadomienia o tych wynikach prokuratora rejonowego w Warszawie. Na prośbę o bliższe dane Bank Światowy odpowiedział, że była to ankieta anonimowa, w związku z tym można było przeczytać w polskiej prasie krótką informację o umorzeniu postępowania prokuratorskiego w tej sprawie. Całkiem inną politykę przyjęły kompetentne władze Kanady, które swego czasu również były narażone na ekspansję kapitału amerykańskiego. Powołały one wtedy specjalny urząd, który opracował przepisy regulujące inwestycje zagraniczne w tym kraju. Przewidywały one m.in., że prywatyzowane przedsiębiorstwa nie mogą być następnie likwidowane, musi być w nich wytwarzany w całości przynajmniej jeden gotowy produkt sprzedawany jako "wyprodukowany w Kanadzie". W Polsce nikt nie myślał o takich zabezpieczeniach. Między innymi dlatego zagraniczny kapitał w dużej mierze zlikwidował w naszym kraju zakłady, które mogły stanowić dla niego konkurencję. A to znaczy, że nieprawdziwe były zarzuty pod adresem wielu tych przedsiębiorstw, jako całkowicie niekonkurencyjnych... - Wiele z nich rzeczywiście w tym czasie nie mogło konkurować z zachodnimi firmami. Ale w Polsce można było wykorzystywać atut cen wielokrotnie niższych w porównaniu do produktów zachodnich. Tak właśnie zrobili Chińczycy, wyrastając dziś na potęgę handlową. Ale funkcjonowały też polskie przedsiębiorstwa, które jeszcze na początku lat 90. produkowały na wysokim poziomie np. garnitury, ceramikę, wyroby ze szkła, kryształy czy nawet produkty wyższej techniki na zagranicznych licencjach. Mieliśmy też dobrze zorganizowany rynek realizowania zagranicznych inwestycji budowy dróg, mostów, różnych budowli, nawet elektrowni. Mieliśmy szanse na zdobycie wielu rynków na takiej samej zasadzie jak Chińczycy. Pamiętam, jak w USA masowo kupowano np. chińskie rowery po 95 USD, gdy amerykańskie kosztowały 250 USD. Ja sam i moi amerykańscy koledzy jeździliśmy oczywiście na rowerach chińskich."
"Życzę sobie, żebyśmy my – parlamentarzyści z tego okręgu mogli w przyszłości tworzyć jedną, zgraną drużynę, na rzecz naszych wyborców " - tylko żeby to było na rzecz mieszkańców, nie wyborców, to bardzo ważne p Pękalski, żeby się panom drużyna w klikę nie zmieniła ;D
precz z elblaga jaja i na siedzibe
Co trzeba było wtedy, na początku lat 90., zrobić? - Przede wszystkim - tak jak Słowenia - podziękować Sachsowi za pomoc i stworzyć z krajowych i zagranicznych polskich fachowców małą komisję do szybkiego zaplanowania procesu transformacji. Mieliśmy takich fachowców, ich raport opracowany w 1996 r. z udziałem prof. Zdzisława Sadowskiego, szeroko omówiony w mojej książce, świadczy, że rozumieli, jak należy ocalić polski przemysł od jego likwidacji i zagranicznego zawłaszczenia. Mieliśmy też duży zespół świetnych, już z praktyką zagraniczną, specjalistów od zarządzania. Należało też nie otwierać granic na cały zagraniczny import, a tylko na wwóz tych towarów, których deficyt kreował inflację, a więc podstawowych produktów konsumpcyjnych i tych, których sami nie moglibyśmy wytworzyć, przede wszystkim nowoczesnych technologii. Inflację można było pokonać metodą mocnego pobudzenia własnej produkcji poprzez system łatwego kredytu z puli państwowego zadłużenia np. w bankach zagranicznych. Możliwe było też ewentualne powtórzenie metody Grabskiego z roku 1924, kiedy była inflacja nie setkotysięczna, ale bilionowa. Wprowadził on zamiast marek polską złotówkę opartą na złocie. Można było to samo zrobić, wprowadzając od razu nową walutę, zabezpieczoną posiadaną już miliardową dolarową gwarancją Banku Światowego, a więc opartą na dolarach amerykańskich, których - nawiasem mówiąc - było według danych i wyliczeń NBP ok. 7 mld na prywatnych rachunkach bankowych, a prawdopodobnie drugie tyle schowane w domu "w skarpetkach". Był to efekt licznych zagranicznych wyjazdów w dekadzie Gierka. Trzeba było też jak najszybciej zwiększyć produkcję żywności, a nie likwidować PGR-y. Trzeba było przeprowadzić prywatyzację zagrabionych przez Skarb Państwa przedsiębiorstw. Jesteśmy jedynym posocjalistycznym krajem, który nie przeprowadził prywatyzacji w formie zbiorowej, a ograniczył się do indywidualnych procesów sądowych trwających po kilkanaście lat. Można było też w większym stopniu pozwolić na funkcjonowanie spółek pracowniczych, zamiast wyprzedawać państwowe przedsiębiorstwa za bezcen. Ta bezmyślna prywatyzacja była całkowitym zaprzeczeniem idei "Solidarności", a najbardziej stracili na niej zwykli Polacy, często właśnie ci, którzy doprowadzili do upadku komunizmu. Gdy pracował Pan w krajach afrykańskich w misjach ONZ, zapewne nie przypuszczał Pan, że mechanizm eksploatacji tych państw zostanie na taką skalę zastosowany w Polsce? - Rzeczywiście. Po raz pierwszy do Afryki przyjechałem w grudniu 1979 roku. Pracowałem tam - z przerwami - do końca 1992 roku. W krajach afrykańskich inwazja wielkiego kapitału rozpoczęła się na początku lat 80. minionego wieku. Szukał on z jednej strony taniej siły roboczej, a z drugiej - różnych surowców naturalnych. Afryka jest najbogatszym pod tym względem kontynentem świata. Występują tam złoża złota, uranu, ropy naftowej itd. Powszechnym zjawiskiem jest jednak nie najlepszy poziom kwalifikacji kadr zarządzających, które cechuje jednocześnie chęć szybkiego wzbogacenia się, dodatkowo stymulowana filmami pokazującymi bogactwo krajów zachodnich. Gdy do takiego biednego kraju przyjeżdżał więc bogaty zachodni biznesmen rozdający łapówki, bardzo łatwo "przekonywał" miejscowe władze do sprzedaży za pół ceny np. kopalni cynku czy miedzi. W ten sposób rozpoczynał się proces rekolonizacji krajów afrykańskich. Podobny proces rozpoczął się w Polsce. Niedawno ujawniono, że sam niemiecki koncern Siemens dał w ciągu ostatnich kilkunastu lat miliardy euro (w różnej walucie) łapówek w różnych krajach. Jak wiele z nich zapłacono w Polsce? Mimo to obecne władze i zwolennicy "terapii szokowej" przekonują, że nasz kraj osiągnął... wielki sukces przez ostatnie 20 - z górą - lat... - Rzeczywiście w Polsce wiele zmieniło się na plus. Dziś polskie miasta, a także wioski, są o wiele bardziej zadbane niż w okresie PRL. Ekonomiczna kolonizacja bowiem nie polega na tym, by zniszczyć jakiś kraj, ale by go eksploatować, a to wymaga jednak pewnego wzrostu poziomu życia. Jej efektem jest jednak stałe utrzymywanie się dystansu w rozwoju w porównaniu do krajów eksploatujących. Widać to m.in. w zarobkach pracowników. W Polsce pracownicy zarabiają nadal kilka razy mniej niż ludzie zatrudnieni w tych samych firmach, na tym samym stanowisku w krajach zachodnich, przy czym ceny wielu produktów są u nas nawet wyższe niż w krajach zachodnich, zwłaszcza towary luksusowe. Na przykład te same francuskie garnitury męskie kosztują więcej w Warszawie niż w Paryżu. Zaś w Stanach Zjednoczonych ceny wielu urządzeń elektronicznych są niższe niż u nas. Niestety, w takiej sytuacji nie ma możliwości ostatecznego zrównania poziomu życia między krajem skolonizowanym a kolonizującym. Trzeba pamiętać, że tempo wzrostu gospodarczego np. w Niemczech [3,6 proc. w 2010 r. - przyp. red.] jest niewiele mniejsze niż w Polsce [3,9 proc. w 2010 r.], przy czym wzrost o 1 punkt procentowy w Niemczech przekłada się na znacznie większą wartość niż w Polsce [wartość PKB RFN w 2010 r. wyniosła 3,2 bln USD, a w Polsce - 469 mld]. Ponadto według ostatnich danych w Niemczech bezrobocie wynosi 6,3 proc., a w Polsce - 13,3 procent. Trzeba też pamiętać, że duża część PKB Polski to nie jest tak naprawdę nasz dochód. Jeśli bowiem trafne są wyliczenia z naszego bilansu płatniczego, że średnio ok. 100 mld zł rocznie jest wyprowadzanych z Polski przez zagraniczne firmy działające w naszym kraju, to znaczy, że przez 21 lat nie zainwestowano tych pieniędzy w Polsce. W Kanadzie istnieje zasada, że określona część zysku zagranicznego przedsiębiorstwa musi być inwestowana przez dane przedsiębiorstwo właśnie w Kanadzie. Obala Pan też mit, że kapitał nie ma narodowości, i nie ma znaczenia, kto jest w Polsce właścicielem firm. Jak struktura ich własności odbija się na rozwoju kraju i dochodach państwa? - Jeśli przeanalizujemy dane na temat kapitału bankowego, to jasne okaże się, że kraje dzielą się na państwa uzależnione od innych i kraje, od których inne są zależne. Wiele mówi pod tym względem liczba zagranicznych banków w poszczególnych państwach. W Niemczech ten udział wynosi 5 procent, we Francji i Holandii - 10 proc., we Włoszech - 9 proc., w Danii - 19, a w Austrii - 21. Tymczasem całkowicie odwrotny jest ten stosunek w krajach postkomunistycznych. W Albanii wynosi on 93 proc., w Czechach - 96 proc., na Węgrzech - 94 proc., a w Polsce - 88 procent. Nawet w Ameryce Południowej ten udział jest o wiele mniejszy, w Argentynie wynosi 25 proc., w Boliwii - 38 proc., a w Chile - 32 procent. Warto też podać przykład innych państw rozwijających się. W Indiach np. zagraniczne banki mają 5-procentowy udział w rynku finansowym, w Turcji - 4, a w Chinach... 0 procent. Trzeba bowiem wiedzieć, że są dwie najbardziej dochodowe dziedziny prowadzenia działalności gospodarczej: bankowość i wielki handel, określane jako "złote jabłka". Obie te dziedziny zostały w Polsce prawie całkowicie opanowane przez kapitał zagraniczny. Podobnie na 100 największych przedsiębiorstw jest tylko 17 polskich. Możliwość dojścia w krajach eksploatowanych do poziomu życia w krajach eksploatujących, a takim są w stosunku do Polski przede wszystkim Niemcy, jest nierealna. Na ile pozostawienie najważniejszych dla polskiej gospodarki firm w naszych rękach pomogłoby dziś przyspieszyć rozwój naszego kraju? - Polska w ostatnich latach PRL zajmowała 12. pozycję na świecie pod względem wielkości produkcji przemysłowej (nie mylić z dochodem narodowym). Gdyby więc przemiany w Polsce zostały przeprowadzone w sposób racjonalny, np. z wykorzystaniem koncepcji kanadyjskich, dziś nasz kraj mógłby być w o wiele lepszej sytuacji. Przecież część firm można było przeznaczyć do prywatyzacji publicznej, dzięki czemu Polacy staliby się w większym stopniu niż dziś właścicielami państwowych jeszcze wtedy firm, co mogłoby uratować wiele z nich. Według danych NBP, Polacy w 1989 r. mieli 7 mld USD oszczędności na bankowych rachunkach, prawdopodobnie drugie tyle przechowywali w domach. Oczywiście, że część firm można było sprzedać kapitałowi zagranicznemu, ale w taki sposób, by uniemożliwić wrogie przejęcie, to znaczy jego likwidację lub zmarginalizowanie jego produkcji po zakupie dla likwidacji konkurencji. Poza tym powtarzam: zbyt restrykcyjna polityka w stosunku do państwowych przedsiębiorstw doprowadzała do bankructwa lub do daleko idącego obniżenia wartości przedsiębiorstwa, dlatego później niezwykle tanio sprzedawanego. Była to elementarnie błędna polityka, a raczej brak polityki zgodnie z akceptowaną zasadą neoliberalizmu, że rynek sam się reguluje. Ta postawa już po 6 latach sprawiła - jak to można wyczytać w raporcie zespołu fachowców z udziałem wybitnego ekonomisty prezesa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Zdzisława Sadowskiego - że "najcenniejsze segmenty rynku, najbardziej opłacalne i charakteryzujące się największą dynamiką popytu, a tym samym najbardziej dynamizujące całą gospodarkę, zostały całkowicie opanowane przez firmy zagraniczne, a krajowe przemysły przestały w tych dziedzinach istnieć".