„Republikacje" to projekt Tymona Tymańskiego, w którym trójmiejski artysta zmierzył się utworami zespołu „Republika” w nieco innych aranżacjach. Co z tego wynikło mogli przekonać się mieszkańcy naszego miasta, którzy przyszli na koncert muzyka w klubie Mjazzga. O tym, dlaczego Tymon Tymański nie zdecydował się odgrywać coverów „Republiki” i jaką płytę wyda w przyszłym roku opowiedział w rozmowę z Kamilą Jabłonowską.
Jak wrażenia po koncercie w Elblągu?
Bardzo fajnie. Cieszę się, że Mjazzga była pełna. Elbląg znowu dudni życiem. Na koncercie było trochę młodych ludzi, chociaż w większości chyba starsi.
Publiczność była zróżnicowana.
To mnie bardzo cieszy. Cały dzień kręciłem film, więc przyjechałem tu prosto z innego klimatu i fajnie, że dostałem energię od publiczności.
Jaki to film?
Kończę swoją etiudę filmową, szkolną, tak zwaną „piętnastkę”. Od rana do godz. 20.00 byłem reżyserem filmowym na planie. Przyjaciółka mnie tu przywiozła. Wchodząc na scenę nie do końca wiedziałem co tam robię przez co udało mi się spalić wzmacniać jakimś niewprawnym ruchem. Na szczęście po tym było już coraz fajniej. Przede wszystkim zespół jest świetny. Z Szymonem gramy od lat, z Marcinem od ponad 20 lat. Z Jackiem też znamy się jak łyse konie. To jest mój ulubiony skład. Czego się nie dotkniemy to jest energetycznie fajnie, kreatywnie.
Podczas koncertu było widać, że nie tylko publiczność dobrze się bawiła, ale również Wy.
Ta muzyka ma swoje momenty aranżacyjne. Muzyka „Republiki” jest dosyć transowo-hipnotyczna. Prosta w stronę transu. Myśmy chcieli tę muzykę pootwierać, żeby była trochę bardziej jazzowa. „Republika” to byli fani muzyki pro rockowej, pro jazzowej. My robimy to dla zabawy, żeby nie było to karaoke. Wszyscy grają „Republikę” grzecznie, czyli to, co oni grali. Nas to nie pasjonuje. Mamy własne dźwięki. Połowa tego przebiegu to były nasze improwizacje. My ustalamy przebieg wydarzenia, a jeżeli ludzie lubią takie improwizacje, to tylko im klaskać.
To, co warte podkreślenia to fakt, że to nie były covery.
Tak też twierdzi gitarzysta „Republiki” Zbyszek Krzywański, że płyta „Republikacja” jest jedyna w swoim rodzaju.
Jak w kilku zdaniach moglibyśmy ją opisać?
Jest to płyta można powiedzieć bardziej adaptacji. To jest jedyna taka płyta i można powiedzieć, że wygrała w kategorii adaptacje. Covery to zawsze trochę podejście „na kolanach”. Odgrywanie dobrego, charyzmatycznego, legendarnego zespołu w sposób mniej lub bardziej „po Bożemu”. My gramy bez litości dla autora i dla kompozytora. Oczywiście bardzo szanujemy i uwielbiamy „Republikę”, ale gramy to po swojemu. Melodię są też często inne. Mało tego, zmieniłem tekst raz czy dwa, ale to za zgodą spadkobierców.
Skąd pomysł na płytę „Republikacje”?
Moja pierwsza płyta „Paszkwile” była bardzo mocno polityczna, mocno antyreżimowa. W pewnym momencie poczułem, że to, co robię jest bardzo dołujące. Skończyła mi się wena, bo czułem, że powtarzam to, co jest w gazetach liberalnych. Że jest to krzyk gasnącej opozycji. Zabrałem się za „Republikę”, którą robiłem już wcześniej z zespołem „Nowe Sytuacje”. Było wtedy paru wokalistów – ja, Piotrek Rogucki, „Budyń" Szymkiewicz (Jacek – przyp.red.). Śpiewaliśmy to w paru konfiguracjach i śpiewaliśmy to po całej Polsce. To się rozpierzchło bez owocu, jakim jest płyta. Po paru latach stwierdziłem, że usiądę do tej płyty i zrobię ją inaczej, żeby był ślad po tej działalności przy okazji oddając hołd zespołowi, na którym wzrosłem.
Jest Pan nie tylko muzykiem, ale i pisarze. Co obecnie Pan pisze?
Czuję się muzykiem, bo robię to zawodowo, z tego żyję, ale uprawiam też parę innych zawodów, które są pokrewne. Piszę teksty, scenariusze. Napisałem kilka książek, w tym dosyć dobrze doceniony „Sclavus”, który został nominowany do Nagrody Literackiej „Nike” (w 2022 r. - przyp.red.). Lubię pisać i chyba umiem. Teraz piszę cykl opowiadań o zwariowanych muzykach. To piszę dla nikogo.
Kolejną Pana pasją jest reżyseria.
Dokładnie. W czerwcu skończyłem Filmówkę w Gdyni. Teraz robię dyplom. Mam nadzieję, że jeszcze zrobię parę ciekawych obrazków.
Dlaczego zdecydował się Pan pójść na studia?
Musiałem, bo jest to bardzo techniczna robota. Teraz robię „piętnastkę” i jeśli to się uda to będzie szansa, żeby pójść po większe pieniądze na godzinną fabułę. Zacząłem studia w wieku 54 lat. Nie pije, nie palę, nie jem mięsa, medytuję, morsuję, czyli jestem trochę stuknięty. Mam nadzieję, że to wystarczy, żeby przebłagam demony śmierci i przemijania na tyle, że uda mi się zrobić jeszcze parę filmów. Koledzy w branży są nawet 90-letni, więc mam szansę.
Coraz więcej artystów mówi głośno o tym, że nie pije alkoholu. Co Pana do tego skłoniło?
Na trasach było bardzo dużo picia. Nie miałem problemu ostatecznego z tym piciem, ale tak mi wszyscy dookoła lali, że mi to przeszkadzało. Pięć dni karate, medytowanie, joga, a potem trzy dni trasa i picie. Poczułem, że to jest ślepy zaułek. Dwa lata temu zrobiłem sobie na rok przerwę. Zdziwiłem tym ludzi, ale było fajnie. Po roku stwierdziłem, że wszystko jest w głowie. Nie mam ochoty pić. Stan upojenia jest ok, ale można się bawić bez tego. Ale też nikomu nie mówię, żeby nie pił. To jest kwestia wyboru.
Jakie plany na przyszłość?
Teraz mamy reaktywację zespołu „Kury”. W tym roku mieliśmy parę koncertów, na których było 500-1000 osób. Powstał film o „Kurach”, który będzie miał swoją premierę w kwietniu przyszłego roku. Teraz napisaliśmy materiał na nową płytę. Bardzo się tym pasjonuję. To będzie płyta wesoła, ale myślę, że o klasę bardziej mądra niż wiele wesołkowatych produkcji polskich. To będzie inny rodzaj dowcipu. Tam muzycznie jest wszystko.
Kiedy wyjdzie ta płyta?
Musi wyjść w przyszłym roku. Zawsze mam parę rzeczy na podorędziu i rozwijam parę wątków naraz, ale teraz najważniejsze są „Kury”.
Czego mogę Panu życzyć?
Wszystko mam, ale zdrowie, energię zawsze przyjmę.
W takim razie życzę dużo zdrowia.
Dziękuję i wzajemnie.
Z Tymonem Tymańskim
rozmawiała