Marta Markiewicz, znana bardziej jako Sarsa, była jedną z gwiazd występujących podczas sobotniego (27.07.) koncertu „Lato z Radiem i Telewizją Polską”. Podczas próby udzieliła wywiadu Kamili Jabłonowskiej.
Sarsa przedstawiła publiczności Martę. To wymagało odwagi.
Z odwagą na pewno się urodziłam. Toczę wielką walkę ze sobą, bo wcale nie jestem taka pewna siebie, jak otoczenie może mnie odbierać. Ludzie często mówią, że skoro wychodzę na scenę to muszę być strasznie pewna siebie, a ja przed każdym wyjściem na scenę muszę przeprowadzić ze sobą wewnętrzną wojnę, żeby móc dać najlepszą wersję siebie. Czasami jest to wręcz męczące. Traktuję życie, jako nieustanne wyzwanie. Chciałabym, żeby tak było. Miałam momenty w swoim życiu, kiedy czułam się bardzo bezpiecznie i komfortowo. Niczego się nie bałam, bo wszystko było mi znane. Mój wizerunek był opatrzony, przynosił koncerty. Dlatego doszło do tej zmiany. Zapaliła mi się czerwona lampka, że zrobiło się za wygodnie. U mnie, gdy jest za wygodnie oznacza to całkowity brak rozwoju.
Nie jesteś w tym sama.
Muszę powiedzieć, że mam wśród fanów dużo ludzi, którzy do mnie piszę, że moja twórczość stanowi dla nich pewien rodzaj terapii czy inspiracji. Mam takie poczucie, że jestem trochę jak Spiderman, że ta moc, którą mam, to wyróżnienie, że mogę śpiewać na scenie, to też jest odpowiedzialność za ludzi, którzy decydują się być moimi odbiorcami czy nawet fanami. Dla nich staram się też przełamywać siebie.
Pojawiłaś się w świecie muzycznym odziana w pewnego rodzaju zbroję. Wizerunek, którzy przyjęłaś był mocno określony. Przedstawiłaś pewną wersję siebie, która miała być pewnego rodzaju systemem obronnym?
Na pewno tak. Branża pospełniała wszystkie moje sny, ale do tego stopnia, że do dziś nie mogę spać. Przeżywam i trawię w sobie pewne traumy, które miały miejsce po drodze. Te doświadczenia były potrzebne, bo dzięki temu jestem jaka jestem i jestem w miejscu, w którym jestem. Nie obrażam się na życie i ludzi, którzy dali mi kopa. Ale też nie wypieram, że tak było. To musiało we mnie wzbudzić pewien system obronny. Toksyczne byłoby, gdybym tej zbroi nie przyodziała. Musimy dbać o to, aby mieć jakiś system obronny. Moim była Sarsa. Ona wciąż nią jest. Z jednej strony płytą „Jestem Marta” trochę się odsłoniłam, ale z drugiej strony Sarsa zostaje.
Rogi powrócą?
Rogi to świetny symbol mojego charakteru, od którego też się nie odcinam. Myślę, że w kolejnych moich wyrażeniach artystycznych w jakiś sposób też to uzewnętrznię. Może już nie fryzurą, ale inaczej. Rogi i ta postać, którą sobie stworzyłam to trochę ten mój bunt, z którym się urodziłam. Z natury jestem zbuntowana. Z natury podważam autorytety. Wydaje mi się, że czasami z tego biorą się fajne rzeczy. Na przykład odkrywam nową ścieżkę dla siebie, a czasami dostaję kopa.
Wychodzenie ze strefy komfortu prowadzi do rozwoju. Tak samo, jak zadawanie pytań...
W naszej branży, chyba, jak w każdej branży, bo system tak ukształtował nasze myślenie jako społeczności, by być trybem w maszynie, a nie stawiać na indywidualizm. Wszystko, co systemowe prowadzi do tego, żebyśmy byli wklejeni w szereg. Od początku dostaję po głowie za to, że tego nie uznaję. Rozwój i stawianie na to, co czujemy jest ponad to, co ktoś uważa. Chodzi mi o to, żeby nie robić z drugiego człowieka kogoś lepszego od reszty i eksperta od wszystkiego. Często tak jest, że jeśli ktoś jest autorytetem w jakiejś dziedzinie, to potem na każdy temat, na który się wypowie to ma rację. A tak nie jest. Myślę o tym, żeby nie szukać tak rozpaczliwie tych autorytetów, bo bardzo wiele odpowiedzi mamy w sobie. Nie mówię tu o wiedzy, tylko o poczucie siebie. Najważniejszy jest kontakt z samym sobą.
Nie warto kierować się tym, co w danej chwili jest modne, tylko odpowiedzieć sobie na pytanie czego tak naprawdę potrzebuję, co sprawia mi radość?
Dokładnie. Ja faktycznie w naszej branży mam czasami kłopot z formą swoich wypowiedzi, bo jestem wybuchowa i jestem choleryczką. Czasami powiem szybciej niż przemyślę, jak to powinno zostać ubrane w słowa. Potem tego żałuję i zostaje tylko wstyd. Ale z drugiej strony wolę być uznawana za niepokorną i trudną, niż za osobę, która wszystko przyjmie i nie wie, czego chce.
Każdy z nas chciałby być akceptowany i aby to, co robi, było w jakimś stopniu doceniane. Ale czy dla osiągnięcia sukcesu czy popularności warto to robić za wszelką cenę?
Trzeba robić to, co się czuje w sercu. Najważniejsze, żeby to było w zgodzie z nami. Moja historia muzyczna w pewien sposób to pokazuje. Chciałabym, aby każda moja płyta była tak popularna jak singiel „Tęskno mi” czy „Naucz mnie”. Nie mogłam jednak ciągle robić takich rzeczy, bo nie zawsze je czułam. Dlatego tak ważny jest dla mnie album „Jestem Marta” i m.in. duet z Piotrem Roguckim, gdzie mogę wyrazić swoją zbuntowaną naturę, ale też się tym cieszyć.
Nie kusi Cię, aby powrócić do melodii?
Kusi. Ostatnio podzieliłam się z odbiorcami na moich social mediach fragmentem piosenki, którą napisałam będąc na letniej trasie koncertowej. Zapytałam, co oni o tym sądzą. Tak, jak powiedziałaś – każdy chce być akceptowany i jest dla mnie ważne, co ludzie czują słuchając mojej muzyki. Gdybym opublikowała piosenkę i byłoby zero wyświetleń to pomyślałabym, że nie chcę tego robić. Ja czerpię radość z tego, że innym jest dobrze ze mną.
A kim obecnie jest Marta?
Na pewno jestem silna kobietą, która szuka siebie. Czuję w sobie siłę do tego.
Twoje poczucie własnej wartości jest coraz mocniejsze?
To jest ten paradoks. Silna kobieta, która dokopuje się do siebie. Mam tą sprzeczność w sobie. Czuję, że mam siłę, by ciągnąć ludzi za sobą. Mam tu też na myśli osoby, z którymi pracuję. Widzę, że ich inspiruję i oni idą w kierunku, który wyznaczę. Czuję, że osiągamy cele, ale z drugie strony czuję ilość znaków zapytania w mojej głowie, które świadczą o tym, że nie jestem pewną siebie, idącą przed siebie laską, tylko silną kobietą, która często poddaje pod wątpliwość to, o czym decyduje.
Piękne jest to, że mówisz o tym otwarcie. Jest wiele osób, nie tylko kobiet, które borykają się z tym samym.
Mam takie motto, które powtarzamy sobie przed snem z moim partnerem i synkiem - „Jestem kim jestem i to jest wystarczające”. Zawsze, kiedy mam mętlik w głowie na własny temat to sobie to powtarzam.
W lawinie wszechobecnego hejtu i czasach, gdy każdy może stać się autorytetem, przesłanie, że jesteśmy wystarczający jest cenne. Dziękuję za rozmowę.
Z Martą Sarsą Markiewicz rozmawiała
Doklejane paznokcie są passe…