Powstanie Warszawskie nazywane początkowo sierpniowym wciąż budzi wielkie emocje, ciekawość, wzruszenie i podziw. Zorganizowane przez Armię Krajową w ramach akcji “Burza”, było największym wystąpieniem zbrojnym polskiego państwa podziemnego podczas II wojny światowej.
Wybuchło 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17 – godzinie “W”. Miało trwać 8 dni, do nadejścia Armii Czerwonej. Niestety, Armia Czerwona nie przyszła z pomocą, z drugiego brzegu Wisły przypatrywała się jak leje się krew.
W ten sposób Powstanie przeciągnęło się aż do 5 października 1944, zbierając potworne żniwo w tysiącach ofiar, ale też zrodziło rzesze bohaterów .
Jednym z nich jest mieszkanka Warszawy, pani Halina Jędrzejewska pseudonim „Sławka” z kompanii „Jerzyk”, batalionu „Miotła” , zgrupowania AK „Radosław”.
Zdrowy Elbląg: W roku gdy wybuchła II wojna światowa była pani 13 letnią dziewczynką, w Powstanie Warszawskie weszła pani jako 18 letnia kobieta. Czy te pięć wojennych lat przygotowało panią do roli jaką miała pani wypełnić? Do roli sanitariuszki?
Halina Jędrzejewska: W pierwszych latach okupacji nikt z nas, młodych ludzi nie myślał o powstaniu. Myśleliśmy o udziale w bieżącej walce z Niemcami i do tego byliśmy szkoleni w różnych organizacjach niepodległościowych, z których największą była Armia Krajowa. Ja przeszłam szkolenie sanitarne – przygotowujące do funkcji sanitariuszki, a także łącznościowe.
Szkolenie sanitarne polegało m.in. na nauce postępowania z rannymi: opatrunek, ułożenie, sposób transportu z pola walki na w miarę bezpieczne miejsce lub do szpitala. Uczyliśmy się unieruchomienia złamanych kończyn, kręgosłupa, wykonywania zastrzyków (wzajemnie na sobie).
ZE: Wybucha powstanie, dostaje pani torbę sanitariuszki, teoretycznie wszystko jest wiadome, ale nagle zaczynają wybuchać bomby, kolega ze zgrupowania zostaje ranny, leje się prawdziwa krew. Nagle spada na panią odpowiedzialność za życie, zdrowie poranionych w walkach kolegów i koleżanki. Czy wtedy myślała Pani kategoriami odpowiedzialności, czy było dużo lęku, strachu, czy raczej brawura i wiara, która umacniała odwagę?
HJ: Wybuch Powstania to wielka radość, entuzjazm, wreszcie wychodzimy z podziemia do jawnej walki z Niemcami. Byliśmy pewni, że zwyciężymy, że za parę ni Warszawa będzie wolna. Pamiętam radość mieszkańców Warszawy, wywieszone flagi, wspólne budowanie barykad.
W czasie Powstania nie myślałyśmy o odpowiedzialności, robiłyśmy to, co do nas należało – dotrzeć do rannego, udzielić pierwszej pomocy i, jeśli to było możliwe, ściągnąć do miejsca niezagrożonego lub mniej zagrożonego, odtransportować do GPO lub szpitala ewakuacyjnego. Czy był strach? Czasem odczuwałyśmy lęk w sytuacjach wielkiego zagrożenia, ale przede wszystkim była determinacja – uratować rannego za wszelką cenę.
ZE: Co wchodziło w skład wyposażenia sanitariuszki, skąd mieliście leki, morfinę, opatrunki? Czy korzystaliście ze zrzutów alianckich?
HJ: Każda z nas miała przygotowaną na godzinę „W” torbę z lekami i opatrunkami, strzykawkami i igłami. W czasie Powstania uzupełniałyśmy zawartość naszych toreb w bardzo różny sposób – w GPO, początkowo w szpitalach do których był dostęp, w punktach aptecznych, czasem w aptekach, do których można było dotrzeć.
Trudności w zaopatrzeniu w leki, środki opatrunkowe rozpoczęły się w drugiej połowie sierpnia, początkowo nie było to dotkliwe. W miarę trwania walk i zmniejszania się terytorium zajętego przez oddziały powstańcze problemy z zaopatrzeniem były coraz większe. Czasem udawało się dotrzeć do aptek, które były po stronie niemieckiej, nie zawsze pilnowane.
Czasem osoby prywatne przynosiły do powstańczych punktów opatrunkowych leli i materiały opatrunkowe z własnych mieszkań. Pod koniec Powstania brakowało wszystkiego. Zrzuty miały miejsce późno, w drugiej połowie Powstania, niestety spadały na tereny zajęte przez Niemców. Pamiętam jeden zrzut - na ulicy Książęcej, który spadł na środek jezdni.
W nocy dwóch naszych kolegów czołgając się dotarło do zrzutu i ściągnęło go na naszą placówkę. Ale nie miał dla nas większej wartości, bo zrzucony był bez zabezpieczenia i broń była uszkodzona, a dla sanitariuszek nie było niczego. Jakoś jednak sobie radziłyśmy, w każdym razie nie przypominam sobie sytuacji, żeby ranny nie uzyskał pomocy z powodu braku leków, czy środków opatrunkowych.
ZE: Szpitale polowe, jak funkcjonowały w warunkach gdzie o sterylności nikt nie myślał, gdzie brakowało wody i podstawowych leków, a lekarzy i sanitariuszek wraz z przedłużającym się powstaniem ubywało?
HJ: W pierwszych tygodniach Powstania warunki dla pacjentów i możliwości działania w oddziałach chirurgicznych były dobre. Ranni leżeli na łóżkach, byli myci, żywienie i operowani w warunkach przypominających szpitale w okresie przed powstaniowym.
W miarę pogarszania się sytuacji oddziałów powstańczych, niszczonych w bombardowaniach i zajmowanych przez Niemców szpitali – sytuacja pacjentów i załóg szpitali stawała się trudniejsza. Dzisiaj trudno uwierzyć, ze szpitale mogły funkcjonować w tych strasznych warunkach.
Przynoszonych rannych kładziono nie na łóżkach, ale na podłodze. Każdy wolny skrawek był wykorzystywany. Na przykład w szpitalu Jana Bożego, do którego znosiliśmy rannych w czasie ciężkich walk o Stawki, przynieśliśmy ciężko rannego, dla którego z trudem znaleźliśmy wolny skrawek podłogi.
Brakowało wszystkiego – wody, leków, miejsca dla rannych lokowanych w piwnicach, bo wydawało się, że tam będą nieco bezpieczniejsi. Ubywało lekarzy – rozstrzeliwanych i mordowanych w szpitalach zajmowanych przez Niemców, brakowało pielęgniarek i sanitariuszek, które ginęły razem z rannymi.
Szpitale i inne miejsca oznakowane czerwonym krzyżem były szczególnie intensywnie bombardowane i z tego powodu ginęły również załogi i ranni powstańczych placówek. W tych trudnych, dramatycznych warunkach wspaniałą postawę okazywał personel szpitali.
Lekarze operowali non stop przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin, pielęgniarki i sanitariuszki wykazywały się niezwykła troskliwością o rannych, a całe załogi szpitali, punktów opatrunkowych, a także sanitariaty liniowe – niewyobrażalną odwagę i determinację w ratowaniu życia rannych.
ZE: Jaki był stosunek cywilów do Was, osób niosących pomoc?
HJ: Ludność cywilna w pierwszych tygodniach Powstania przyjmowała nas entuzjastycznie. Wspierała nas w wieloraki sposób. Wystarczyło gdzieś na murze lub płocie wywiesić kartkę, że np. tu organizuje się szpital polowy i wymienić potrzebne rzeczy. W ciągu kilku godzin przynoszono co było potrzebne. W zdobytych przez Powstańców budynkach wywieszano lagi biało – czerwone.
Na ulice wybiegali z domów ludzie – cieszyli się, całowali, obejmowali, wołali: Niech żyje Polska i śpiewali piosenki. To był niezwykły wybuch radości – wychodzimy z podziemia do jawnej walki. Oto wreszcie jesteśmy wolni. Zwyciężymy. Wszyscy myśleliśmy, że Powstanie skończy się naszym zwycięstwem, wierzyliśmy, ze w ciągu kilku dni pokonamy Niemców i Warszawa będzie wolna.
Wierzyliśmy w pomoc aliantów. W miarę upływu czasu, gdy obszar wolności kurczył się coraz bardziej, gdy padła Wola, gdy ludność Woli została wymordowana – dom po domu od niemowląt po starców, zaufanie do powstańców i sympatia, życzliwość, chęć współdziałania topniały.
Ludność cywilna zmęczona, głodna, narażona na bombardowanie, ostrzały i świadoma nieustannego zagrożenia życia, zaczęła odnosić się do nas mniej przyjaźnie, czasami wręcz wrogo. Wprawdzie ja sama i koledzy z naszego oddziału nie zetknęliśmy się z wyraźną niechęcią osób cywilnych, ale jednak entuzjazm zniknął.
ZE: Proszę o dokończenie zdania: Powstanie Warszawskie dla mnie to: …
HJ: Powstanie Warszawskie to najważniejszy okres w moim życiu.
ZE: Dla nas: akt młodzieńczej siły, odwagi i wiary, że prawość musi zwyciężyć, co ostatecznie potwierdził 1945, a potem 1990r.
ek.
Dziękujemy za rozmowę.
Wspaniały wywiad. Bohaterowie tamtych czasów odchodzą, są już w podeszłym wieku. Trzeba słuchać tych, którzy jeszcze są, mam wrażenie, że to jacyś inni ludzie dla których białe jest białe, a czarne czarne. W dzisiejszych czasach wszystko sie zaciera i nawet gesty bohaterskie poddawane są krytyce. Dziękuję za ten wywiad.
18-tka w czasie wojny ... bardziej wymagającego wejścia w dorosłe życie trudno sobie wyobrazić. Szacunek za podjęcie walki, chwała ówczesnym kilkunastoletnim bohaterom !!!
" Ludność cywilna zmęczona, głodna, narażona na bombardowanie, ostrzały i świadoma nieustannego zagrożenia życia, zaczęła odnosić się do nas mniej przyjaźnie, czasami wręcz wrogo " tak to już jest z ludzką naturą . Jedni mają za bohaterów a drudzy nie . A przecież , to polska krew lała się na ulicach Warszawy w walce z Hitlerowcami .
casino real money world class casino slots no deposit casino http://onlinecasinouse.com/#