Spektakl "Pięć ostatnich lat" Teatru Roma to opowieść o związku dwojga ludzi, który właśnie dobiega końca. W główną rolę męską wcielił się Łukasz Zagrobelny, który opowiedział nam, jak odnajduje się na scenie, gdy musi nie tylko śpiewać, ale także grać.
W ramach 16. Elbląskiej Wiosny Teatralnej, elblążanie mieli okazję zobaczyć w poniedziałek (3.04.) spektakl „Pięć ostatnich lat”. Tak niewinnie brzmiący tytuł kryje miłosną historię, w której próżno jest szukać happy endu. Dla kogo jest to spektakl?
To jest spektakl dla bardzo szerokiego grona odbiorców. Każda osoba, która przeżywała w swoim życiu miłość bądź związek być może utożsami się z tą historią. Związki bywają różne. Niektóre są szczęśliwe i trwają przez całe życia, a niektóre, i te niestety coraz częściej się zdarzają, kończą się bardzo szybko. To jest historia pary, która się w sobie zakochuje i choć są ze sobą bardzo szczęśliwi, to jednak po drodze zaczynają pojawiać się problemy i ten związek bardzo źle się kończy. Jednak spektakl ten ma również wiele śmiesznych momentów. Zdarzyło mi się wielokrotnie, że ludzie po spektaklu przychodzili do mnie mówiąc, że odnajdywali w nim siebie. To jest bardzo ważne. Moim zdaniem przekonaniu jest to spektakl ponadczasowy.
Zwracacie uwagę na to, że o związki trzeba dbać i monotonia życia codziennego może zniszczyć nawet wielkie uczucie?
Dokładnie. Ze związkami jest jak z kwiatkami - trzeba o nie dbać systematycznie. Tak samo jest w tej historii, w pewnym momencie kariera i uciechy życia codziennego zaczynają głównemu bohaterowi przesłaniać sens bycia w związku. Tak też jest w realnym życiu. Trzeba sobie pewne rzeczy wyważyć i skoro decydujemy się na wspólne życie we dwoje, to jednak to jest cały czas wojna kompromisów i ustępstw.
Czasem rozstanie to właśnie szczęśliwe zakończenie dla pary, która ostatecznie okazuje się być niedobrana?
Być może dla obojga bohaterów tego spektaklu dobrze się stało. Niestety, nie ma sztuki pt. „Pięć ostatnich lat 2”, ale może ona by opowiadała o tym, jak bardzo są szczęśliwi będąc oddzielnie.
Co Pana urzekło w tym musicalu, że zdecydował się Pan w nim wystąpić?
O tym musicalu marzyłem od 10 lat. Pamiętam, jak choreograf „Tańca wampirów”, w którym brałem udział przywiózł z Nowego Jorku płytę z tym spektaklem. Dał mi ją i powiedział „Życzę Ci, żebyś któregoś pięknego dnia zrobił ten tytuł”. Zakochałem się w tej muzyce. Jest trudna, różnorodna, bardzo wymagająca od strony wokalnej, ale cudowna. Któregoś dnia Wojciech Kępczyński, reżyser tego spektaklu i dyrektor Teatru Roma, zdecydował, że ruszamy z tą produkcją. Oczywiście nie od razu dostałem główną rolę. Musiałem tak jak zawsze stawić się na casting i spróbować swoich możliwości, ale udało się i bardzo się cieszę, że kolejne moje muzyczne marzenie się spełniło. To nie jest klasyczny musical. Jest grany na alternatywnej scenie Nowego Jorku. Uważam, że przez swą prostotę ten spektakl ma siłę.
Jak odnajduje się Pan na scenie, gdy nie tylko musi Pan śpiewać, ale także grać?
Zawsze podkreślałem, że musical to jest najtrudniejsza ze sztuk. Tutaj trzeba być tak samo dobrym w trzech rzeczach - w śpiewie, aktorstwie i tańcu. Ja tańca do tej pory nie opanowałem (śmiech) Zawsze unikałem choreografii. Chociaż w 2008 r. byłem w „Tańcu z gwiazdami” to do tej pory nie wiem, jakim cudem dotrwałem do 7. czy 8. odcinka. W musicalu najtrudniejsze jest to, by widź nie miał takiego wrażenia, że ktoś fajnie śpiewa, ale gorzej gra bądź na odwrót. Jest mi o tyle trudniej, że nie jestem zawodowym aktorem, nie kończyłem szkoły teatralnej. Wręcz zabraniam mówienia o mnie, że jestem aktorem. Jestem wokalistą, który czasami wykonuje zadania aktorskie.
Z wpadek tekstowych podczas spektaklu można jakoś wybrnąć. Gorzej jednak musi być, gdy w grę wchodzi śpiewanie...
Niestety im jestem starszy, tym częściej mi się to zdarza. Mam fajną umiejętność, że na poczekaniu potrafię „poszyć”, tzn. wyśpiewać coś innego niż powinno być, ale do rymu. Zdarzyło mi się to kilkakrotnie przy tym spektaklu. To był pierwszy projekt, w którym miałem tak dużo tekstu do zapamiętania. Z moją partnerką, Natalią Krakowiak, jesteśmy prawie 1,5 godziny non stop na scenie. Mamy do zaśpiewania mnóstwo piosenek o bardzo nieregularnej formie. Tam nie ma refrenu czy zwrotki. To są historie, gdzie nic się nie powtarza. Oczywiście widz nie ma prawa domyślić się, w którym miejscu coś na poczekaniu wymyśliłem.
Zdarza się Panu „ugotować” na scenie, czyli zostać rozśmieszonym?
Jestem uodporniony na „gotowanie”, ale uwielbiam „gotować” kolegów i podobno robię to dobrze. Czasem nawet mnie proszą, żebym tego nie robił, bo można położyć przedstawienie. Rozśmieszać można w różnoraki sposób. Ważne by robić to tak, by to było niezauważalne dla publiczności.
Muszę zapytać o nasze miasto. Miał Pan okazje, aby je zwiedzić?
Niestety, nie było szansy. To moja kolejna wizyta. Grałem tu na Waszej pięknej hali, ale także w plenerze. Uwielbiam tę okolicę. Jest blisko do morza. Wtorek mam wolny i zapewne spędzę go na zwiedzaniu tego miasta. Chciałbym je bliżej poznać, bo Elbląg to piękne miejsce.
Z Łukaszem Zagrobelnym rozmawiała
Bardzo dobry spektakl ale wątek żydowski nie na miejscu. Można było wspomnieć na przykład o Syryjczykach czy Palestyńczykach ?
Spektakl super tylko motyw żydowski nie na miejscu .
Każdy artysta mówi to samo. Podobnie w mówiła Pani Walewska.
Byłam, widziałam, ale mnie akurat nie urzekło, widzialam lepsze. Ale praca aktorów ogromna.