W Teatrze im. Aleksandra Sewruka trwają intensywne przygotowania do premiery sztuki Larsa von Triera „Dogville”. Reżyserem spektaklu jest Rafał Matusz, którego elbląscy widzowie pamiętają z realizacji sztuki „Matnia – sprawa elbląska” autorstwa Mirosława Dymczaka. Tym razem Rafał Matusz oprócz reżyserii spektaklu, przygotowuje także scenografię i kostiumy. Z reżyserem „Dogville” rozmawiała kierownik literacki Teatru Sewruka – Kamila Łyłka-Kosińska.
Dogville. Nazwa tego miasta na pewno nie jest przypadkowa. Odwołując się do relacji między bohaterami nasuwa się pewne skojarzenie; pies i pan, pan i sługa. Jak możemy to rozumieć?
Są to bardzo dobre skojarzenia. Dogville, w wolnym tłumaczeniu, brzmi trochę jak „psia wiocha”, koniec świata, taka kompletna prowincja. Jest to przestrzeń relacji ludzkich absolutnie pierwotnych, elementarnych, to pewne laboratorium społeczne. Stąd nie ma tu żadnych dodatkowych komplikacji, które mógłyby nas przenieść w stronę obyczajowości, konkretnej kultury, architektury itd. Jest to bardzo elementarna, prymarna, podstawowa, a przez to metaforyczna przestrzeń społeczna…
…która obnaża bohaterów – odwołując się do filmu, w scenografii nie ma ścian, okien, za którymi ta społeczność mogłaby się ukryć. Jest więc obnażona czy wręcz przeciwnie, wszystkie swoje pragnienia i demony skrywa głęboko w sobie, mimo że bohaterów widać „jak na dłoni”? Jaka jest społeczność Dogville – tej odciętej od świata miejscowości.
Nie chcemy odwoływać się do filmowej estetyki, bo to zabiłoby naszą inwencję. Podczas prób oglądamy bardzo dużo filmów, również innych produkcji Larsa von Triera, posiłkujemy się sposobem myślenia, interpretowania i budowania tego świata. Ale odchodzimy od tej sekwencji czysto estetycznej. Jest u nas pewien przekrój świata, za którym mogą się schować, z którego mogą wypełznąć…
Główna bohaterka, Grace – jej imię też z pewnością nie jest przypadkowe, wdzięk, piękno, a jednak ktoś obcy. W odwołaniu do psychoanalizy – Wielki Inny?
Wielki Inny kojarzyłby nam się bardziej z kimś wykluczonym, a wykluczony prowokuje do mechanizmów wywierania opresji. I coś takiego się tutaj dzieje. U nas Grace jest bardziej pytaniem o metafizykę, religię, duchowość, tzn. co by było gdyby Pan Bóg zesłał ponownie Mesjasza na ziemię? Grace jest rodzajem Mesjasza, który ma odkupić ludzkość. To tak, jakby Grace założyła się z ojcem-Bogiem, że zbawi jeszcze raz ludzkość, przekonując że ludzkość się Bogu udała, ale trzeba dać jej jeszcze jedną szansę. Natomiast jej imię, „chwała, piękno” – są to elementy, dzięki którym się przed nią otwierają, których im brakuje. Grace wnosi im spełnienie wszelkich społecznych deficytów. Dzięki temu ci ludzie stają się pełniejsi, lepsi, bardziej pewni siebie. Ich świadomość zostaje uwolniona, nie muszą pewnych rzeczy tłumić. Można powiedzieć, że Grace ich w jakiś sposób uspokaja. Nie chcę powiedzieć, ze nimi manipuluje, ale wytłumia, wycisza, tak, że mogą wyjść z nich jeszcze inne mechanizmy…
Czy każdy żyje w takim miasteczku jak Dogville? Czy to kwestia podróży czy zakorzenienia?
To bardzo obszerne pytanie o kondycję naszej cywilizacji, ludzkości. Mam takie nieodparte wrażenie, że im dłużej żyję, tym dalej mi od optymisty. Wydaje mi się, że Dogville jest pewnym stanem umysłu, ale też stanem mentalnym naszej cywilizacji. Można powiedzieć, ze w każdym z nas drzemią takie pokłady. Pytanie brzmi: co by się stało gdyby każdy z nas mógł raz bezkarnie zabić? Gdybyśmy mogli przyblokować, sparaliżować nasze mechanizmy obrony moralności – czy w każdym z nas nie tkwiłby jakiś antyczny gniew, który mógłby nas wyzwolić, tzn. Czy w każdym z nas drzemie taki potencjał, któremu dalibyśmy się sprowokować.
To nie pierwszy Dogville. Poza filmem były już inne inscenizacje. To ułatwienie czy utrudnienie?
Utrudnienie. Dlatego, że bardzo łatwo jest się zasugerować pewnymi rozwiązaniami scenicznymi, strukturalnymi, inscenizacyjnymi, estetycznymi i wtedy ciężej dojść do własnego języka, własnego wyobrażenia więc można oglądać poetykę, posługiwać się, rozpoznawać i zgłębiać tę twórczą przestrzeń jaką daje Lars von Trier, ale samego Dogville nie oglądaliśmy. Ja też nie oglądałem przedstawień, które były przez ostatnie dwa, trzy lata realizowane w Polsce. Słyszałem i czytałem recenzje, natomiast wiedząc, że będziemy zmagali się z tą materią, raczej chciałem pozostać wierny temu, co mam w głowie; pozwolić, by tekst sam się otworzył.
Czym zachęciłby Pan widza, aby przyszedł do teatru na Dogville?
Zapraszamy przede wszystkim na ciekawą opowieść o małym miasteczku, w którym dzieją się dziwne rzeczy, w zasadzie trochę absurdalne, troszkę nieprawdopodobne. Dogville to nie jest trudna sztuka, jest bardzo prosta i elementarna, którą ogląda się z zaciekawieniem. Chcemy wzbudzić zainteresowanie samą opowieścią, można powiedzieć – przypowieścią – o miasteczku. Ma przeniesienione sensy, którymi nie atakujemy bezpośrednio widza. Można rozczytać tę historię jako obyczajową opowieść o pewnym mieście a można też rozczytać to w zupełnie innych kategoriach. Pracując przy Dogville, nie robimy ciężkiego spektaklu tylko o ciężkich sprawach.
Kamila Łyłka