Ta niezwykła wystawa przyciągnęła mnóstwo zwiedzających, a także wiele dylematów i głosów krytycznych nie tylko na temat artystycznej koncepcji duetu Emiter - Franczak, ale działalności i rozwoju instytucji pamięci takich jak Muzeum Stuthoff w ogóle. Zwiedzający wystawę mieli okazję porozmawiać na temat swoich wątpliwości z artystami Marcinem Dymitrem i Ludomirem Franczakiem oraz Piotrem Tarnowskim, dyrektorem Muzeum w Sztutowie i Jarosławem Denisiukiem, dyrektorem Galerii El. Dyskusja była burzliwa i skończyła się pół godziny po północy.
W piątek, 31 lipca o godzinie 22.00 na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof otwarto multimedialną wystawę pn. „Bez słów” autorstwa Marcina Dymitera (przygotował instalacje dźwiękowe) i Ludomira Franczaka ( odpowiedzialny za video).
„Bez słów” to projekt nietypowy. Artyści wykorzystali środki wyrazu oddziaływujące na wiele zmysłów jednocześnie. Był obraz filmowy, dźwięk muzyczny, zapach. A więc widzimy bujającą się huśtawkę -symbolizującą sielskość, dzieciństwo – na tle baraku, w którym mieszkali więźniowie. Mamy też widok glizd, które są śladem ludzkich ciał. Czujemy zapach świeżych kwiatów. I słyszymy dźwięki obozu. A wśród tych dźwięków huczącą ciszę.
Artyści nie mieli ograniczeń w zakresie doboru środków. Miały one jedynie nie epatować okrucieństwem. A ich zamiarem było oddanie głosu temu miejscu, bez odautorskiego komentarza.
Opinie uczestników na temat tej wystawy były tak skrajnie różne i kontrastowały ze sobą, jak klomby świeżych kwiatów i przystrzyżona trawa koło domu SS-manów kontrastują z niewyobrażalnym cierpieniem, którego świadkiem były baraki w obozie koncentracyjnym. Lecz– co najważniejsze – wystawa nie została odebrana bez emocji. O czym świadczy pełna sala podczas spotkania z artystami. A zważywszy na porę (spotkanie rozpoczęło się o godzinie 23.00) nie było to takie oczywiste.
Jednym z pierwszych dylematów, który poruszyli dyskutanci było pytanie: czy w takim miejscu jak obóz koncentracyjny w ogóle wypada mówić w sposób artystyczny?
- Państwo poruszyli bardzo istotny dylemat - powiedział Jarosław Deniusiuk, dyrektor Galerii El - Ja ten dylemat rozszerzyłbym o następujący „poddylemat”, o to w jaki sposób taką wystawę wpleść w kontekst samej praktyki muzealnej, bardzo pragmatycznej instytucji. To również należało do pierwszych rozstrzygnięć, które musieliśmy podjąć z naszej strony. Wytrychem do tego są działania na całym świecie. To jest również pretekst do tego, żeby w ten sposób budować politykę pamięci, politykę tego, co podczas zagłady się wydarzyło. Ja bym w ogóle uchylał taki dylemat, czy wypada w tym miejscu mówić o tym miejscu. Uważam, że wręcz konieczne jest mówienie. Natomiast, jak to mówienie ma wyglądać, to zostawiamy artystom.
Przez całe spotkanie przewijał się problem kierunku w jakim powinna się rozwijać działalność tego typu instytucji pamięci jakim jest Muzeum w Stutthof.
Dzisiaj ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że może byśmy zrobili grupę rekonstrukcyjną, przebranych więźniów. Może byśmy kogoś powiesili przy okazji, żeby wszystko było bardziej artystyczne. Za 10-20 lat tak będzie. Zobaczycie Państwo! - powiedział jeden z uczestników dyskusji.
- Można wpuścić grupy, które rekonstruowałyby minione wydarzenia. Można by odtwarzać strzały. Lecz nie w tym rzecz - odpowiedział Marcin Dymiter - My nie chcemy niczego symulować, ani niczego odtwarzać. Ta praca odwołuje się jednak do sfery życia. Ta praca ma zachęcić do tego, żeby zwolnić tempo i żebyśmy mogli zauważyć, że jesteśmy w galerii, a nie w centrum handlowym. Obawiam się, że zaciera się granica między jednym, a drugim.
Uczestnicy dyskusji zauważyli, że nie można wciąż odwoływać się do tych samych symboli, nie tylko dlatego, że nie ma fizycznie takiej możliwości, ale dlatego, że straciły one na wyrazistości. I dlatego też, obowiązkiem twórców jest odnaleźć nowe.
Cały czas mam szereg przemyśleń i przeciąg myśli w głowie dotyczących tego, co się zdarzyło – przyznał Marcin Dymiter. - Chciałbym Państwu jeszcze zwrócić uwagę na dodatkową motywację. Otóż, jeżeli nie będziemy podejmowali jakichś działań dodatkowych, niekonwencjonalnych, opierając się na tym samym zespole to istnieje obawa popadnięcia w pewną rutynę, która może okazać się zabójcza dla przekazu historycznego.
Lecz nie wszystkim odpowiada koncepcja zaproponowana przez duet Emiter - Franczak. Wystawa szczególnie była krytykowana przez niektórych członków SEKA.
- Rozmawiałem z wieloma ludźmi i oni mówią, że największe wrażenie robiła na nich góra butów czy góra okularów. Ale te buty zbutwiały i nie można ich zastąpić adidasami. Dlatego twórcy, tacy jak Wy, stoją przed pytaniem, czy usypywać górę butów, czy robić coś symbolicznego, co zastąpi tę parę butów? Uważam, że Wy poszliście złą drogą – mówił jeden z dyskutantów.
- Pytanie o to w jaki sposób powinna się rozwijać działalność w tego typu instytucjach jest pytaniem, które sobie zadajemy każdego dnia – zdradził Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum w Sztutowie. - Dużą grupę zwiedzających stanowią recenzenci, dlatego myślę, że prędzej czy później uzyskamy jakąś szeroką recenzję tego dotyczącą. Ponieważ sposoby, w jakie można sięgać po taką odpowiedź są różne. Dziś pytamy o to wszystkich państwa. Również, we wrześniu, w 70. rocznicę powstania tego obozu zapytamy się o to również naukowców oraz nauczycieli organizując tutaj w Sztutowie konferencję naukową, której efektem ma być odpowiedzenie sobie na szereg pytań, które pozwolą nam nakreślić długoletni plan rozwoju muzeum.
- Nie musimy robić tych rzeczy, żeby wypełniać funkcje stricte muzealne – zastrzegł Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof - Gdyby chodziło nam tylko o to, z czego rozliczają nas przełożeni to my sobie z tym doskonale radzimy. Natomiast jeżeli chcemy czegoś więcej to musimy to jest pewna wola, która jest po stronie muzeum i ja osobiście jestem za tym, żeby robić. Można oczywiście dyskutować nad formą, ale błagam o pewną konstruktywność w tym wszystkim. Jeśli nie tak, to jak? Nie mówić, że nie tak. Możemy przyjąć, że nie tak. Ale jak?
Zbyt gładko i mdle, czy to my jesteśmy już niewzruszeni na symbole cierpienia?
Jestem zawiedziony. Wasze projekty są mdłe i niezrozumiałe. Nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Jadąc tutaj, jechałem z nadzieją, że zobaczę coś innego – mówił z dezaprobatą kolejny ze zwiedzających. - Byłem tutaj na początku lat 60., miałem wtedy 15 lat. I wtedy to miejsce wywarło na mnie znacznie większe wrażenie. Ta wystawa jest zbyt ugładzona i nie oddaje rzeczywistego cierpienia więźniów.
Nie była to opinia odosobniona, lecz wiele osób ją skrytykowało zarzucając jej autorowi brak wrażliwości.
- Pojawiły się zarzuty, że ten obóz jest taki ugładzony. Natomiast, jeżeli przeczytamy relacje ocalałych więźniów, to ten obóz tak wyglądał 60 kilka lat temu – mówił przewodnik Muzeum Stutthof. - Była fontanna, w środku pływały łabędzie. Piękne przystrzyżone trawniki, czyściutko. Wszystko zaczynało się za bramą śmierci. Nie było trawy, nie było żywego stworzenia. Pies jednego z oficerów został zjedzony natychmiast, kiedy tylko nieopatrznie uciekł swojemu właścicielowi na teren obozu. Każdy spostrzega na własny sposób to wszystko. Ja uważam, że jest to rzecz nowatorska. I bardzo zachęcam organizatorów, żeby to kontynuować i rozwijać. Oczywiście to, w jakiej formie – to jest całkiem odrębna sprawa.
Słusznie zauważyła również jedna ze zwiedzających.
- Oczekujemy tutaj trupów, karabinów, ale tak naprawdę musimy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy znieczuleni. W telewizji, w Internecie jest już wszystko. I tak naprawdę mało rzeczy robi na nas wrażenie. Potrzebujemy trupów z bebechami na wierzchu. Ja powiem, że dzisiejsza wystawa bardzo mi się podobała – broniła wystawy kobieta - I ta cisza. Stanęłam sobie pośród trawy, spojrzałam w niebo i pomyślałam sobie: „Cholera, kilkadziesiąt lat temu ludzie patrzeli w to samo niebo”.
Wielu uczestników szokował fakt, iż obóz koncentracyjny był kilkanaście metrów za okazałą posiadłością SS-manów. Tutaj mieszkali wraz z żonami i dziećmi. Tutaj też żyli, najadali do syta, bawili…a potem szli do pracy – do obozu. Jak to możliwe? Tym, którzy chcieliby spróbować odnaleźć odpowiedź na to pytanie polecamy książkę „Rozmowy z katem” Kazimierza Moczarskiego.
Instalacja będzie czynna do 4 września 2009 roku. Warto ją obejrzeć, chociażby po to, żeby zobaczyć, czym artyści spróbowali zastąpić legendarną górę butów i czy im się to udało. W mojej ocenie wystawa ta zrobiona jest z ogromnym wyczuciem, dlatego zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie. W drodze na wystawę zastanawiałam się czy będę musiała oglądać kolejną szopkę przepełnioną okrucieństwem, którego tak dużo mamy, na co dzień. Kiedy weszłam za mury obozy byłam pod ogromnym wrażeniem, ale to co czułam nie da się opisać słowami i zostawię do przeżywanie dla siebie. Bez słów tę wystawę trzeba zobaczyć.
KŚ, MS
bardzo dobrze podsumowała Pani dyskusję, chciałbym tylko zaznaczyć, że tytuł może powodować pewna dezorientację, bo pytanie jest nieco niecelnie postawione - wystawa nie jest "zamiast" góry butów:) Pozdrowienia.