Gdynia Improvisers Orchestra wystąpiła w Elblągu. O pomyśle stworzenia tak niestandardowej orkiestry opowiedział nam Marcin Bożek – twórca projektu, Adam Skorczewski - trębacz oraz Jakub Klemensiewicz - saksofonista.
Skąd wziął się pomysł na tak niestandardową orkiestrę?
Marcin Bożek: Jestem muzykiem, basistą, który gra swobodną improwizację. Gram w zespołach, gram solowo, udzielam się w różnych projektach. Od dwudziestu lat działam w tym gatunku, jestem Jazzmanem po Akademii w Katowicach. Ponad dwa lata temu zostałem zaproszony na sesję nagraniową z pewnym basistą, a przy okazji - z racji tego, że odbywało się to w Krakowie, zostałem zaproszony na koncert orkiestry swobodnie improwizującej z Krakowa. W Polsce są cztery takie projekty - w Warszawie, Krakowie, Poznaniu oraz w Gdyni. Gdynia Improvisers Orchestra założyłem w styczniu ubiegłego roku. Wcześniej jeździłem, słuchałem i grałem w tych orkiestrach, przy tym uczyłem się i poznawałem ten nurt. Poznałem wielu ludzi zaangażowanych w orkiestry improwizacyjne na całym świecie. Na wybrzeżu nie było takiej orkiestry. Zafascynowany tym gatunkiem, zacząłem się uczyć systemu gestów, za pomocą którego porozumiewam się teraz z muzykami. Jest to system Conduction. Powstał on w latach 70-tych z inicjatywy Lawrencea D. „Butch" Morrisa, który opracował kilkanaście znaków. Znaki są otwarte, każdy dyrygent prowadzący taką orkiestrę opracowuje również własne znaki. W końcu spełniłem swoje marzenie i założyłem swoją orkiestrę. Wiedziałem, że jest bardzo dużo świetnych muzyków w Trójmieście, grywamy ze sobą Jazz, ale nie wiedziałem, że w swoim składzie będę miał ludzi, którzy po prostu w to wierzą.
Jak udało się Panu zrzeszyć muzyków zaangażowanych w masę projektów? W składzie orkiestry zauważyłam instrumentalistów bardzo znanych w całej Polsce, twórców nominowanych do Fryderyków, wokalistów znanych szerszej publiczności?
Marcin Bożek: Projekt jest skonstruowany tak, że jest grupa na Facebooku i jeżeli ktoś ma ochotę, lub zostanie zaproszony przeze mnie czy uczestników, dołącza się do naszej grupy. Piszę post, w którym informuję, o miejscu, czasie kolejnej próby i kto ma chęć, przyjeżdża - projekt jest otwarty dla wszystkich. Aktualne grono to 54 muzyków, którzy są zaangażowani w projekt,. Niektórych znam od wielu lat. Pracowałem 10 lat w Teatrze Muzycznym w Gdyni, zajmuję się muzyką, zresztą muzyczny świat ma to do siebie, że każdy każdego zna. Oni są świetni, zaangażowani w tą muzykę i to jest dla mnie bardzo ważne. Oprócz młodych muzyków, których dziś widzieliśmy na scenie, mam w składzie również wokalistki jazzowe, popowe, a nawet weteranów, związanych z rockiem, punkiem, i to jestwłaśnie taki mix, który się nie zdarza w innych orkiestrach. Oni eksplorują cały czas taką mroczną stronę, którą uwielbiam i też gram swoje rzeczy niełatwe dla ucha, lecz w zgodzie z moją duszą.
W jaki sposób tworzycie muzykę, którą dziś usłyszeliśmy?
Marcin Bożek: Nasza orkiestra to jedyny projekt improwizowany, który jest bardzo przychylny uchu niewprawionemu w swobodną improwizację. Rejony, które nie są związane z harmonią ani rytmem. Każdy muzyk improwizuje. Jeżeli pojawiają się jakieś groovy, to też jest dla publiczności jakiś punkt zaczepienia, ale powtarzalności nie ma żadnej. Nikt nie zagra dwa razy tak samo, nikt nie wie jaka jest tonacja, nikt nie ma żadnych nut, nikt nie wie jaki jest rytm. Razem tworzymy coś unikalnego. Są rożne sygnały, na głośność, na zmiany składów, na solo, na krótki, długi dźwięk. Jest sygnał przyspieszania, zwalniania. Ja czerpię z tego, co muzycy mi dają. Każdy ma inne inspiracje, każdy słucha czegoś innego.Oni nie są zamknięci i nie realizują ślepo mojego punktu widzenia i kreowania tego.
Każdy może zrobić wszystko?
Marcin Bożek: Tak, ale jeżeli uznam, że coś jest niestosowne w danym momencie lub burzy koncepcję, którą buduję, jeśli wchodzi motyw, który zaczyna - kolokwialnie mówiąc "żreć", to go urywam, ale nadal go pamiętam i to wraca w momencie, w którym według mnie pasuje. Ja nadaję temu kierunek i zamykam w odpowiednich miejscach, w których w moim odczuciu na przykład jest czegoś za dużo, za długo, za mało. Oczywiście każdy czuje inaczej, lecz to ja jestem prowadzącym tę orkiestrę, a te elementy są właśnie przez moją wrażliwość uruchamiane. Ja proponuję zmianę długości, rytmu, zmianę stylistyki, a muzycy są otwarci na to. To zupełna swoboda, każdy dźwięk, motyw, groove jest dla mnie ogromną inspiracją - wtedy zmieniam i dostosowuje je właśnie pod to. Daję szansę każdemu muzykowi na pokazanie swojej wrażliwości i nikogo nie hamuje. To dla mnie bardzo fascynujące i uwielbiam tak pracować. Czasami ktoś, sekcyjnie musi pewne rzeczy zrobić, współpracować, ale jeżeli jest on wyprowadzony na solo to nie ma żadnego hamulca. Dla mnie, gdy stoję tam jako publiczność jest to niesamowite. Każdy gra z serducha i daje siebie na maxa.
Tak działa ten projekt.
A jak to wygląda od strony muzyków?
Adam Skorczewski: Myk polega na tym, że my gramy otwarcie. Nie wiemy jakie dźwięki, jaki rytm, tonacja. Oczywiście prowadzący coś może pokazać, ale to też jest umowne, bo nie pokaże dokładnie jakie dźwięki mamy zagrać, w jakiej skali. Dzięki temu, że pokazuje znaki, np. gest "strzały" oznacza krótkie dźwięki. My nie znamy tych dźwięków, ale na próbie pracujemy nad tym, by wszyscy wchodzili dokładnie w tym samym momencie i w tym samym kończyli. Możemy pracować nad dokładnością, dynamiką nad zgraniem. Uczymy się przewidywać siebie.
Czy przed rozpoczęciem ustalacie dźwięk, skalę, czy jakiś motyw, którym zaczniecie?
Adam Skorczewski: Absolutnie nie! Absolutnie nic. Wchodzimy na scenę i wszystko klaruje się w danym momencie, w danym czasie. Wszyscy słuchają, szukają. Wokalistki dołączają do czegoś, co jest już harmoniczne, więc słyszą co mogą zaśpiewać, co będzie pasowało. To zaczyna się tak, że Marcin pokazuje poszczególne osoby, pokazuje znak rozpoczęcia. Nie wiadomo, czy to będzie bardzo szerokie, czy to będzie gęste. Nic nam nie narzuca, wszystko jest otwarte. Osoby te rozpoczynają i to jest nasza baza, gdzie startujemy. Następnie Marcin pokazuje znak - dalej, na przykład na perkusję, której nie było i podaje rytm. Jak perkusista zaczyna grać, wtedy zaczyna się inna struktura. I właśnie na tej strukturze - gdy jest ustalony rytm i dźwięki, zaczyna się coś klarować, coś konkretnego. I wtedy na przykład Marcin pokazuje na wszystkie dęte, że mają zagrać. I zaczynamy grać.
Jakub Klemensiewicz: Wszystko polega na tym, że musimy nauczyć się tego języka. Znaki musimy zapamiętać, żeby wiedzieć kiedy i jak grać. Pokazuje znak, na solo, zaczynam grać, po chwili dołącza się do mnie druga osoba. Oczywiście panuje harmonia, nikt nie gra na zewnątrz. Łączymy się i gramy razem.
Adam Skorczewski: My próbujemy wpaść do jednej rzeki, w jednym momencie. Gramy różne rzeczy, ale ze smakiem tak, by to miało ręce i nogi. To wszystko jest grane na żywo, ale podzielone na sekwencje. Czysta improwizacja.
Jakub Klemensiewicz: Marcin pokazuje nam tylko wysokości dźwięków, ale nie pokazuje jakie dokładnie są to dźwięki. Od jakiegoś czasu jest tak, że kiedy gramy w sześć saksofonów, a on pokazuje, że teraz zaczynamy, wszyscy grają ten sam dźwięk. To już są niewidzialne wiązki energii, wychodzą z tego tak fenomenalne harmonie.
Adam Skorczewski: Jest to muzyczna podróż, gdzie nikt nie wie, co się stanie. Tak, jak w życiu. Idziesz chodnikiem, spotykasz człowieka, zaczynacie rozmawiać i rodzi się przyjaźń na całe życie. Z przypadku. To jest podróż, nie wiemy gdzie jesteśmy, ale wszyscy idziemy razem.
Z muzykami rozmawiała Dominika Pięta