Za nami premiera "W Starym Yorku" Krzysztofa Bizio. Wczoraj, 16 marca, na małej scenie Teatru im. Aleksandra Sewruka, publiczność została zaproszona do świata Monika (Marta Masłowska) i Marka (Piotr Szejn) mieszkających na angielskiej prowincji w Starym Jorku. Z niezapowiedzianą wizytą pojawia się matka mężczyzny - Jowita (Maria Makowska-Franceson). Losy tej trójki na przemian bawią i skłaniają do refleksji. W rozmowie z info.elblag.pl autor tekstu opowiedział, co skłoniło go do napisania takiej historii i czy to, co zobaczył na scenie pokrywało się z jego oczekiwaniami.
Co było inspirację do stworzenia tej sztuki?
Zawsze mielę temat relacji w małych społecznościach, grupach. Wydaje mi się, że to jest najbliższe. Mam wielu kolegów, którzy wyjechali z Polski. Pomyślałem, że napiszę o emigracji, ale z przymrużeniem oka. Często w ludziach, którzy wyjeżdżają, jest pewien rodzaj zadry wobec kraju, rodziny. Pomyślałem, że przyjrzę się tej zadrze, ale w sposób nieco komiczny.
Mógł Pan zostać w domu emigrantów, a jednak postanowił Pan zaprosić do niego Jowitę - matkę, która bez zapowiedzi, za to ze skomplikowaną relacją z synem, postanawia go odwiedzić.
Zawsze dobrze wychodzi jeżeli w sytuację zastaną między ludźmi, którzy popadli w pewną rutynę wprowadza się osobę trzecią, która nagle, siłą rzeczy, ten układ rozsadza. Wstawienie obcego w zastany świat zawsze powoduje, że ten świat czyni się nieco innym.
Dlaczego akurat mama stała się tą trzecią osobą?
Lubię pisać wykorzystując postacie kobiece, ponieważ one dają większe możliwości. Łatwiej jest wyzwolić rodzaj emocji. Gdy płacze mężczyzna jest to prawie jednoznaczne. Natomiast płacz kobiety jest dużo bardziej wieloznaczny. Postać kobiety niesie za sobą szerszy wachlarz emocji.
Przed rozpoczęciem spektaklu dyrektor teatru miał problem w jednoznacznym określeniu gatunku tej sztuki. Jak Pan by ją umiejscowił?
Powiedziałbym, że to jest tragikomedia, którą można pod kątem reżyserskim pchać w rożne strony. Chciałem o poważnych sprawach opowiedzieć z mrugnięciem oka do siebie i do widza.
Jesteśmy tuż po premierze. Czy jest Pan zadowolony z tego, co zobaczył Pan na scenie?
To jest piękne w teatrze, że każdy spektakl jest osobnym bytem. Zawsze myślę o tym, co mój tekst dał aktorom. Czy mogli się „pobawić”, powołać coś do życia? Scenariusz filmowy realizowany jest raz. Jest jednym aktem. Tutaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Jest szansa na to, żeby to życie się odradzało. Na ile ten spektakl tworzy jakiś świat? Myślę, że tu jest świat. On pewnie nie jest taki, jak go sobie wyobrażałem i pewnie takiego nigdy nie zobaczę, bo spektakl rodzi się w głowie reżysera, scenografa i aktorów. Ale myślę, że stworzyli spójny świat.
Jak ocenia Pan reakcję publiczności?
Premiery zawsze są najtrudniejsze. Aktorzy grają wtedy szybko. Jak zobaczymy 2-3 spektakl to już zaczynają rozciągać, tworzyć przerwy. Na premierze jeszcze nie wiedzą, gdzie będzie jaka rekcja, gdzie mogą puścić powietrze. Z czasem na pewno ten spektakl będzie dłuższy, bo będzie uwzględniał reakcję publiczności. Zapraszamy wszystkich na kolejne spektakle.
Z Krzysztofem Bizio rozmawiała