Przy ulicy Panieńskiej, nieopodal mieszczącego się tam campingu, trwają prace remontowe. Robotnikom, poza ziemią, udało się wykopać niebezpieczne znalezisko. - Najprawdopodobniej robotnicy znaleźli pocisk. Jest bardzo zniszczony. Nie ma ładunku i łuski. Saperzy przejęli ten niebezpieczny ładunek, przetransportują go na poligon pod Braniewem i tam zostanie zdetonowany - mówi mjr Zbigniew Tuszyński, rzecznik 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej.
Choć nie mówi się o tym głośno, to w Elblągu saperzy mają pełne ręce roboty. - Na okrągło jest coś znajdowane - dodaje mjr Zbigniew Tuszyński. - Saperzy mają 72 godziny na podjęcie ładunków ze względu na to, że nie wyrabiają się z pracą. Są od czasu do czasu momenty postoju, ale bardzo często dzień jest wypełniony wyjazdami od rana do wieczora. Zgodnie z obowiązującymi przepisami nie wolno nam podejmować takich ładunków w nocy. To też powoduje, że te przesunięcia czasowe muszą występować.
- Dostaliśmy informację o zgłoszeniu znalezienia wybuchu. Oficer dyżurny, który dostał zgłoszenie od policji, skierował nas tutaj. Określono nam, że jest to prawdopodobnie bomba lotnicza. Dopóki nie rozpoznamy terenu nie stwierdzimy, czy tak jest naprawdę - mówi chorąży Stanisław Śmigielski dowódca 9. patrolu rozminowania, z 9. Braniewskiej Brygady Kawalerii Pancernej.
Na czym polega rozpoznanie? - Dowódca patrolu podchodzi do obiektu i określa czy jest zagrożenie, i czy rzeczywiście jest to niewybuch z okresu II wojny światowej pochodzenia wojskowego, bo równie dobrze może być to zardzewiały przedmiot, który nie stwarza żadnego zagrożenie - wyjaśnia chor. Stanisław Śmigielski.
Jeśli okazuje się, że znalezisko może stanowić zagrożenie, przedmiot musi został zutylizowany. - W takim wypadku przewieziemy go na poligon w Braniewie i zniszczymy - dodaje chorąży Stanisław Śmigielski. - Mamy pełne ręce roboty i jeździmy od wezwania do wezwania. Przyjechaliśmy tutaj prosto z Sępopola, który znajduje się od Elbląga ok. 150 km.
Zdawać by się mogło, że zdrowy rozsądek będzie wymuszał na ludziach chęć uniknięcia zagrożenia. Niestety niektórzy niebezpieczne znaleziska starają się rozebrać. - Robią to, żeby pozyskać metal. Czasami kończy się to bardzo źle - zauważa mjr Zbigniew Tuszyński.
Elbląg jest miastem, w którym na powojenne znaleziska można trafić bardzo często. Ostatnim takim miejscem, które dało o sobie znać były mosty na rzece Elbląg. - Podczas remontu drogi nr 7 i wiaduktów, które są nad Kanałem Elbląskim, natrafiono na dużą ilość znalezisk. Te mosty najprawdopodobniej były przygotowane przez Niemców do wysadzenia, ponieważ największe jednorazowe znalezisko to było 200 kilogramów trotylu w kostkach. Codziennie była też stamtąd wywożona amunicja strzelecka, amunicja do karabinów ciężkich i trotyl. Było tego mnóstwo - podkreśla mjr Zbigniew Tuszyński. - Mamy w Elblągu bardzo wiele parków, placów, które do tej pory były nieruszane. Teraz koncepcja zabudowy, urbanistyka powoduje, że gdzieś coś jest budowane, zmieniane, a co za tym idzie znajdujemy pozostałości po czasach II Wojny Światowej. Bardzo często się zdarza, że w ścianach budynków znajdujemy pociski.
Choć militarne pamiątki mogą zaciekawić, wojsko prosi o szczególną ostrożność. - Przede wszystkim nie dotykamy ich. Metal pozyskany z takiego pocisku nic nie da, a materiał wybuchowy z reguły jest nie do użycia. W związku z tym lepiej od razu powiadomić policję, która odpowiada za to, żeby takie miejsca zabezpieczyć i powiadomić partol saperski. Życie i zdrowie są bezcenne. A zabawa takim pociskiem niewiele przyniesie - zaznacza mjr Zbigniew Tuszyński. - Zapraszamy elblążan na pokazy i dni otwarte koszar, gdzie będzie można to wszystko zobaczyć, w tym wystrzały, ale bezpiecznie.