Gdy zaproponowano nam wyjście do teatru, byliśmy dość sceptyczni, szczerze mówiąc, jeszcze na pięć minut przed wejściem na widownię, podczas kupowania biletów Maciek zapytał: „To na co w końcu idziemy?” I co gorsza nie było wielu, którzy potrafiliby mu na to pytanie odpowiedzieć. - Na „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej w reżyserii Mirosława Siedlera, przecież mówiłam wam tyle razy – wtrąciła pani. Może i mówiła, ale kto by tam spamiętał wszystko, co pani mówi. Poza tym nasz stosunek to teatru, galerii i takich tam intelektualnych wyjść, jest raczej chłodny. Nie ma to, jak kino lub jeszcze lepiej, dobra gra na kompie.
No, ale poszliśmy do teatru. I… nie ukrywam, że nieco zmieniliśmy nasze podejście. Spektakl był naprawdę zabawny. Od razu spodobał nam się wystrój. Na scenie wyglądało jak w prawdziwym mieszkaniu. Ładne stylowe meble, wykładzina, tapety, zasłony. Bardzo podobała nam się też muzyka. Jednak najciekawsze ze wszystkiego były postaci. Aktorzy ciekawie wcielili się w swych bohaterów.
Pani Dulska, żona i matka (Boże uchowaj od takiej matki!) krzyczała jak opętana od samego początku. Prawdą jest, że ta postać przerażała. Wszystko w niej było przerażające i wygląd, i krzyki, i energia, z jaką ustawiała domowników oraz gości. Okropnie chytre babsko. Do sprzątania ubierała stary szlafrok, bo szkoda jej było nowszego, mężowi kazała spacerować wokół stołu, by oszczędzał buty i wydzielała mu cygara, ale najgorzej przerażała jednak i śmieszyła jednocześnie jej obłuda. Dulska przymykała oczy na fakt, że jej synalek przystawia się do służącej, a gdy ta zaszła w ciążę mamusia udała święte oburzenie i zdziwienie. Strasznie traktowała swoją krewną, którą obrażała bez skrupułów, a w potrzebie miała czelność prosić ją o ratunek. Zresztą, do wszystkich miała stosunek bezduszny, łącznie z nieszczęśliwie zakochaną w swym mężu i zdradzoną przez niego lokatorkę, niedoszłą samobójczynię. Pani Irena Adamiak, która wcieliła się w rolę Dulskiej niezwykle realistycznie ją zaprezentowała.
Nie dało się też nie zwrócić uwagi na Hesię graną przez panią Martę Masłowską. Pełna energii, szalona i rozkrzyczana. Wydaje się, że gdy dorośnie będzie wiernym odbiciem swojej mamusi. Jak się okazało w teatrze może więc być całkiem ciekawie i zabawnie, choć gdy się temu dobrze przypatrzeć to wcale nie ma się tam z czego śmiać. Zupełnie nie bawi przecież wizja mężczyzn, którzy okazują się strasznymi pantoflarzami nic nieznaczącymi w świecie rozkrzyczanych bab. Mężczyzn, którzy podporządkowują się całkowicie kobietom i nawet jeśli próbują się zbuntować, to w ostateczności i tak kapitulują. Są chyba jeszcze gorsi od tych kobiet i dlatego Felicjan Dulski, świetnie zagrany przez pana Lesława Ostaszkiewicza, okrzykiem: „A niech was wszyscy diabli!!!”, budzi śmiech, który ostatecznie zamiera jednak na naszych ustach w grymasie gorzkiej refleksji.
Tak czy inaczej warto było pójść do teatru. Dobrze też było wrócić do swojego domu i cieszyć się, że nie jest taki jak Dulskich. Czy aby na pewno nie jest…?
Klasa IIc V LO, ZSEiO w Elblągu
Wyprzedziliście nas :)
To czas zmienić swoj stosunek do teatru, zacząc rozwijać się poprzez kulturę a nie dyskoteki elbląskie co weekend. Czas liceum i technikum to czas pracy nad soba. Pożniej zaczną się studia. I zapewne niektórzy marzą o dobrych uczelniach a tam jest trzymany pewien "poziom". Więc warto inwestować w siebie, poszerzać horyzonty nie tylko o nowe kluby w miescie. Własnie teraz.