Pierwsze załogi wyjechały na trasę wczesnym rankiem, a ostatnie samochody wróciły późnym wieczorem. Nie obyło się bez awarii i przygód na trasie przejazdu, mimo to wszyscy wspominali świetną zabawę, doskonałe tereny i organizację „pierwsza klasa”
Na trasę sobotniego rajdu wyjechało około 50 załóg podzielonych na „profesjonalistów i amatorów”, ponieważ organizatorom chodziło głównie o integrację i aktywne spędzenie czasu. Trasa wytyczona była na terenie dwóch byłych poligonów wojskowych oraz w obrębie Wysoczyzny Elbląskiej, a trasa liczyła około 80 km Zabawa polegała nie tylko na przejechaniu zaplanowanej trasy, ale na zdobyciu maksymalnej ilości punktów. Elbląski klub „4x4 Elbląg Team” postarał się o dostateczną ilość błota i ciekawych „odcinków specjalnych”, co gwarantowało zawodnikom wysoki poziom adrenaliny i zabawy.
Niestety nie wszystkie samochody wytrzymały poligonowe wertepy. Już na poligonie przy ulicy Dąbrowskiego popsuł się silnik w „potworku” Suzuki Samurai i zaprzyjaźniona załoga Nissana (również specjalnie przystosowanego do tego typu rajdów) musiała zaciągnąć Suzuki w bezpieczne miejsce. Na jednej z dróg gminnych czekał na zawodników niemiły „punkt programu”. Mimo iż organizatorzy uzgodnili przebieg trasy z władzami, mieszkaniec jednej z miejscowości leżących na trasie uniemożliwił jej pełne pokonanie biegając z siekierą.
Na terenie byłego poligonu na Modrzewinie po zakończonym rajdzie czekały kiełbaski i ogniska. Zawodnicy mogli wymienić się emocjami i powspominać całodzienne zmagania.
Jak się okazało trasa wyznaczona przez organizatorów była zbyt wymagająca dla osobówek, o czym przekonałem się na własnej skórze, kiedy postanowiłem wybrać się na jeden z punktów kontrolnych na Modrzewinie. Nie było problemów z głębokimi koleinami czy grząskim piaskiem, ale przy próbie pokonania poprzecznego uskoku okazało się, że prześwit w Fordzie jest za mały. Bez liny i pomocy elbląskiej załogi Suzuki długo bym tam posiedział.
Fot. d-ave