„Spektakle grane po raz ostatni, w tradycji teatralnej nazywane "zielonymi przedstawieniami", cieszą się ogromnym zainteresowaniem naszej Publiczności – czytamy na stronie elbląskiego Teatru im. Aleksandra Sewruka. - Zielony czyli ostatni, ale także odmienny od wszystkich poprzednich. Podczas takiego przedstawienia na scenie może się zdarzyć niemal wszystko. Aktorzy w tajemnicy przed pozostałymi przygotowują dla siebie "niespodzianki", zmieniają kostiumy, rekwizyty, wprowadzają wcześniej nie funkcjonujące postaci. Publiczność natomiast pragnąca uhonorować wydarzenie, ubiera się w zielone elementy garderoby i uważnie śledzi akcję, wypatrując wszelkie modyfikacje i zmiany.”
Wszystko się zgadza. Podczas sobotniego spektaklu, którym był grany po raz ostatni na elbląskie scenie „Świętoszek”, było zielono, zabawnie, chwilami wręcz kabaretowo. Dlatego, wypełniająca do ostatniej „przystawki”, publiczność bawiła się przynajmniej tak dobrze, jak odbiorcy trwającego w tym czasie „Kabaretonu”.
Można zapytać ile było „Świętoszka” w „Świętoszku”? Ale po co? Wszak sztukę każdy, przynajmniej w zarysie, pamięta ze szkoły, a zielony spektakl zdarza się tylko raz i jego gagi czy psikusy są niepowtarzalne. Najwięcej tekstu Moliera przekazała Pani Pernelle (w tej roli jak zwykle świetna Maria Makowska – Franceson). Również Orgon (Jacek Gudejko) starał się nie wypadać z roli, choć koledzy przeszkadzali mu jak mogli, np. rozwiązując mu gustownie zawiązaną pod szyją zieloną (bo jakże by inaczej) kokardę.
Każdy z grających przygotował coś od siebie. W pierwszej scenie, oprócz bohaterów w niej przewidzianych, pojawiła się dodatkowa postać, którą początkowo trudno było odróżnić od pozostałych, tak kostiumem upodobniła się do odtwórców ról Moliera. Dopiero po chwili widzowie dostrzegli, że ukryta pod gęstymi lokami niewiasta z butelką wina w jednej ręce i kieliszkiem w drugiej, to sama Kierownik Biura Obsługi Widzów, Grażyna Urbanowska. Trzeba przyznać, że jej kreacja, choć znakomita, nie zbiła z pantałyku zabawowo nastrojonych aktorów, którzy scenę zaczęli od gry w karty.
Grający na gitarze Damis (w tej roli Marcin Tomasik), uganiający się z lubieżną miną za panienkami w tiulach i lateksie Kleant (grany przez Jerzego Przewłockiego) czy Pan Zgoda w czarnym garniturze, ciemnych okularach i pistoletem w dłoni oraz futerałem od gitary (Krzysztof Bartoszewski), to tylko nieliczne zmiany w scenariuszu przedstawienia. Najlepiej udało się „zgotować” kolegów Leszkowi Andrzejowi Czerwińskiemu, grającemu narzeczonego Marianny (Marta Masłowska) - Walerego. Pojawił się na scenie w różowej peruce i takich pończochach, poruszał wdzięcznie kołysząc biodrami i piłując paznokcie oraz artykułując kwestie charakterystycznym, dalekim od męskiego, głosikiem. Zabawna gra słowna wywiązała się również pomiędzy wydekoltowaną Doryną (Terasa Suchodolska) a Tartufe’m (Tomasz Czajka), który koniecznie chciał zasłonić piersi aktorki oczywiście zieloną chusteczką.
Dużą rolę podczas tego spektaklu odegrała muzyka i efekty dźwiękowe. Rżący koń, zniekształcony głos echa powtarzającego kwestie Damisa, albo motyw z „Gwiezdnych wojen” rozpoczynający spektakl, to niektóre z zabawnych elementów przedstawienia.
Poza programową obsadą na scenie pojawili się również prawdziwy policjant, który pomógł dyrektorowi Mirosławowi Siedlerowi aresztować Tartufe’a, młodzież z Grupy Młodych Alter Ego oraz Przewodniczący Rady Miejskiej.
Nie sposób wymienić wszystkich zmian wprowadzonych do ostatniej odsłony „Świętoszka”. Pewne jest jedno - publiczność bawiła się znakomicie, a obłuda, fałsz i hipokryzja, z którymi walczył Molier za pośrednictwem swego dzieła, zeszły tego wieczoru na dalszy plan.
Rewelacyjny spektakl, wyszłam ubawiona, tyle gagów i psikusów. Oczywiscie nie wszystkie dało się dostrzec wiec świetnie iż tu można doczytać co nie było zgodne z oryginałem, Bardzo dziękuję za doznania kulturalne.
szkoda, ze był grany tak krótko.... nie zdążyłam
Swietoszek podobał mi się, przedstawienie ładne, zabawne Wszystko było by wspaniale, gdyby nie aktorka Małgorzata Rydzyńska, której przeraźliwy smiech ogłuszał mnie i innych widzów. Było to denerwujące i nie na miejscu. Aktorka siedzac za mną na widowni nie zareagowała nawet na moją proźbę, aby przestała. Rozumiem, że jej rolą było "wprowadzanie" atmosfery do przedstawienia, napędzania widowni do smiechu, ale robila to bezczelnie. Zobacz więcej na stronach Gazety Olsztyńskiej: http://elblag.wm.pl/131279,Swietoszek-Moliera-zielone-przedstawienie.html#ixzz2DXvosoJm