W zeszłym tygodniu w czwartek (20 marca) w pubie Sąsiedzi zagrał Gienek Loska. Zwycięzca pierwszej edycji popularnego telewizyjnego show X Factor tak naprawdę nazywa się Hienadź Łoska i pochodzi z Białorusi. Razem z Michałem Czekałą grającym na kontrabasie i Michałem Olesińskim grającym na gitarze akustycznej tworzą Gienek Loska Trio. Grupa gra ostre bluesowo-rockowe granie. Gienek Loska zgodził się udzielić wywiadu specjalnie dla naszego dziennika.
Jak Pan trafił do Polski?
Odszedłem ze szkoły w Grodnie i dostałem się do następnej. Z byłej szkoły zadzwonił kolega i powiedział, że jest parę sztuk do zagrania w Polsce. Pojechałem i nie wróciłem. Był rok 1993 i groziło mi wojsko, to pomyślałem, że zostanę.
Jak zaczęła się Pańska przygoda z muzyką? Czy zawsze miał Pan skłonności muzyczne, czy jakieś wydarzenie o tym zadecydowało?
Nuciłem od zawsze, od kiedy pamiętam. Natomiast wspominam jedno zdarzenie, kiedy to starszy brat przyniósł do domu gitarę. Był to stary, bułgarski Orfeusz. Po tygodniu, czy po dwóch, grałem lepiej niż brat. Sam wymyślałem funty, między innymi d-dur. Potem się okazało, że używam złego ułożenia palców do tego chwytu, ale zostało mi to do dziś. Namówiłem rodziców, żeby mi kupili gitarę. Chętnie na to przystali, bo woleli, żebym grał, niż się bił po piwnicach.
Co przechyliło szalę w decyzji o poświęceniu się muzyce?
Dużego wyboru nie miałem. Mogłem iść do zawodówki murarskiej, spawalniczej, elektrycznej, albo kształcić się na kaowca, czyli instruktora kulturalno-oświatowego. Gdybym się na to zdecydował, to pewnie daliby mi spadochron, wsadzili do samolotu i gdzieś nad Białorusią wyrzucili, a potem powiedzieli: stary, tam gdzie wylądujesz masz zorganizować jakieś kółko, założyć dom kultury, zbudować kolektyw. Tak jednak się nie stało, wybrałem Polskę.
Czy wygrana w programie X Factor Pana zmieniła?
Oczywiście, bo to jest trochę tak, jakbyś skoczył na mamuciej 289 metrów, wygrał Puchar, pobił światowy rekord, a ludzie obsypaliby cię nagrodami, przeprowadzili tysiące milionów wywiadów i powiedzieli, że jesteś gwiazdą, a za rok o tym zapomnieli. Ale taka jest kolej rzeczy. Tak jak przychodzi wiosna, odchodzi i zaczyna się lato.
Był to więc krótkotrwały triumf?
Była to szansa, żeby się pokazać, dlatego między innymi teraz rozmawiamy.
Wygrana wpłynęła na Pańską muzykę, czy dalej realizuje Pan swoje cele?
Spowodowało to tylko zastanowienie się nad tym co chciałbym robić i co robię. Gdzie to wpasować, do jakiej szuflady włożyć. Tak być nie musi, wystarczy po prostu śpiewać swoje. Cokolwiek, może być to nawet bardzo proste, ale podane szczerze. Zabrzmi to wtedy prawdziwie. Dzięki takim ludziom jak chociażby Michał Czekała.
Zaczął Pan grać z dwójką nowych muzyków, z Michałem Czekałą oraz z Michałem Olesińskim. Jak powstała współpraca między wami?
Zimą miałem mniej pracy, chciałem zrobić coś nowego i szukałem muzyków. Kolega z „wytwórni matki” dał mi namiary na doskonałego basistę. Resztę zrobił właśnie Czekała, bo znał Olesia. Tak zaczęliśmy. Najistotniejsza była pierwsza próba.
Czy chciałby Pan, żeby powstał z tego stały zespół?
Nie wiem co z tego powstanie, ale myślę, że powstanie. Może cały skład, może rozbudowany. Nie wiem. Wystarczy, że Michał będzie coś wypukiwał na kontrabasie, a ja będę brzdąkał na gitarze. Może to się potoczy w innym kierunku i dołączymy do tego akordeon albo saksofon. To są doskonałe instrumenty. Nie chciałbym robić nic na poważnie. Chcę stworzyć fajny, zabawny program, który jest show i rewią zarazem. Oczywiście musi być to kawał dobrej muzyki.
Preferuje Pan duże koncerty czy mniejszą imprezę, gdzie kontakt z publicznością jest lepszy?
To zależy od nastroju. Dobrze jest pograć dwie sztuki w klubie, raz plener. Trzeba wprowadzić różnorodność. Na dużej scenie wychodzisz, pada na ciebie światło, rozpościerasz ręce i widzisz te dzikie tłumy. Wtedy jest ok, czujesz ten patos i serducho ci bije. W klubie jest to zabawa i interakcja. Możesz spojrzeć człowiekowi w oczy, rozejrzeć się po ludziach i zobaczyć, czy coś czują. Dobrze jak czują, jak nie to też dobrze, bo to znaczy, że dobrze ich znieczuliliśmy (śmiech).
Nowy album „Dom” okazał się dużym sukcesem, a wcześniej wspomniana już wygrana w X Factor. Czy odczuwa Pan zmianę w swoim życiu wynikającą z tej popularności?
Nie. Dzięki Bogu już nie. W pierwszym okresie rozpoznawalność była oczywiście miła, ale trochę mnie przytłaczała. Teraz już nauczyłem się już z tym żyć. Mam też przecież od lat wokół siebie grupę ludzi, którzy doceniają moją muzykę i kibicują mi niezależnie od tego, czy jestem bardziej, czy mniej popularny. Bardzo to sobie cenię.
Co Pana inspiruje? Czy jest to jakiś konkretny artysta czy są to sytuacje z życia?
To zależy. Jest oczywiście wielu artystów, których szczerze podziwiam i których twórczość na różnych etapach życia była dla mnie inspiracją. Życie też dostarcza wrażeń, o których warto zaśpiewać. Ale także czytając książki człowiek jest w stanie osiągnąć pewne nastroje, na falach których płynie przez dzień czy dwa i może to najzwyczajniej opisać.
W jednym z wywiadów wyraził Pan chęć wyjazdu do Barcelony w celu zagrania dla ludzi na ulicy. Chciałby Pan doświadczyć reakcji osób, które Pana nie rozpoznają?
Do Barcelony nie pojechałem, ale byłem na Białorusi w Grodnie. Wcale nie jest tak, że nie jestem rozpoznawalny i myślę, że to samo byłoby w Barcelonie. Chciałbym tam zagrać bo mam straszny sentyment do tego miejsca na ziemi. Klimat tam jest doskonały, życie się zaczyna o 22. Można spotkać masę turystów. I bardzo dobrze! (śmiech).
Dość często porównuje się Pana do Ryszarda Riedela z Dżemu. Czy ma Pan dość pytań o zagranie piosenek z repertuaru tego zespołu?
Oczywiście, że mogę śpiewać Dżem, bo każdy może. Dla mnie wiązałoby się to z pewną koleiną. To są mistrzowie i dalej pozostają dla mnie abstrakcyjni, ponieważ jest to kawał historii. Zwyczajnie miałbym tremę śpiewając ich utwory. Nigdy Dżemu nie śpiewałem.
Jakie ma Pan plany na przyszłość?
Takie jak przeciętny obywatel naszego kraju. Jeśli chodzi o muzykę, to chcę żeby to wszystko odbywało się w harmonii. Chcę być ciężko pracującym, ale szczęśliwym muzykiem. Chcę być tam, na scenie.
Osiągnął Pan to szczęście?
Nie, zostało mi jeszcze trochę do zrobienia. Muszę napisać ze cztery kawałki jak „This is a man’s world” i ze dwa takie jak „Dziwny jest ten świat” (śmiech). Jestem rzemieślnikiem i skoro jestem w na dobrej drodze to niech tak będzie. Chcę grać.
Jakie są Pańskie marzenia? Czy wiążą się one może z wystąpieniem w konkretnym miejscu?
Tutaj też musiałbym sięgnąć do sentymentów. Chciałbym zagrać jeszcze raz w Opolu, bo ten festiwal od dziecka był dla mnie wyjątkowy. Fajnie byłoby też zagrać w ”nieszczęsnym” Mrągowie. Nieszczęsnym dlatego, że dwa lata temu, tuż przed koncertem podczas udzielania wywiadu na scenie, niedaleko nas runął ogromny telebim ważący tonę lub dwie. Rozwaliło gitarę i piec, masakra. A jednak chętnie bym tam wrócił. No i oczywiście Kraków, bo zawsze kiedy tam gram czuję się jak w domu.
W takim razie tego Panu życzę i dziękuję za rozmowę.
Sąsiedzi zawsze na propsie ! wielki szacunek za koncerty i za Dobra bombe ze pomagacie chłopakom! najlepszy lokal w mieście
imprezy zawsze spoko , kulturalne i zjawiskowe. pozdrawiam sąsiadów