5 listopada, w Teatrze im. Aleksandra Sewruka rozpoczęły się próby do spektaklu "My, dzieci z dworca Zoo" na motywach biografii Christiane F. autorstwa Hermanna Kai i Riecka Horsta, w przekładzie Ryszarda Turczyna, w adaptacji i reżyserii Giovannego Castellanos. Tego reżysera doskonale zna elbląska publiczność. Wcześniej realizował u nas: "Na pełnym morzu", "Pamiętniki Adama i Ewy" i "Ruski miesiąc". Dzisiaj, rozmawiamy z reżyserem o jego inspiracjach i przygotowaniach do spektaklu, którego premiera planowana jest na 13 stycznia 2013 roku.
- Urodził się Pan w Kolumbii i tam też rozpoczęły się Pana pierwsze fascynacje teatrem. Ale żeby uczyć się o nim przyjechał Pan aż do Polski. Skąd taka decyzja i dlaczego wybrał Pan nasz kraj?
- To jest bardzo długa historia. Ale motywem przewodnim mojego bycia tutaj jest po prostu teatr. To właśnie teatr doprowadził mnie do takiego bardzo odważnego kroku jakim był wyjazd z Kolumbii do Polski, kraju odległego i nieznanego, zaledwie w wieku 17 lat. Od wczesnych lat dzieciństwa fascynował mnie teatr, kiedy zacząłem dorastać, poczułem że zbliża się nowy etap w moim życiu, czas na podjęcie innych, może bardziej szalonych decyzji. Chciałem tu sięgnąć do głębszych korzeni, chociaż teatr w Ameryce Łacińskiej mamy bardzo dobry. Stąd w moich planach pojawiła się Polska. Było to ryzykowne, absurdalne i pewnie nigdy bym takiego kroku więcej nie zrobił, ale wtedy ten głód, odwaga i arogancja, które daje młodość uzbroiła mnie w brawurę i pozwoliła podjąć tę decyzję.
Tak znalazłem się w Polsce, w Krakowie. Wcześniej czytając bardzo dużo książek o początkach reżyserii wiedziałem, że w z Polski pochodzi wielu wybitnych twórców filmowych i teatralnych. Polska była tez pewnego rodzaju mostem między zachodem i wschodem, gdzie zderzało się dużo prądów artystycznych.
- Czy teatr Ameryki Południowej różni się od teatru europejskiego?
- Tak. Różnice widać w temperamencie i innej wrażliwości artystów. To teatr bardzo rytualny, gdyż sięgamy w nim do naszych korzeni i bogatej historii. Jest również teatrem awangardowym i offowym. W Kolumbii nie ma teatrów instytucjonalnych. Zespoły teatralne działają na własną rękę. Państwo nie dotuje ich publicznymi funduszami. Aktor południowoamerykański jest zmuszony sam znaleźć środki na realizację swojej sztuki i siebie. To ster, żagiel i okręt sam dla siebie: sam się czesze, maluje, ubiera, montuje scenę, reżyseruje, w końcu – gra.
- Wystawiał pan na polskich deskach teatralnych twórców różnych. Był Hłasko, Mrożek, Marquez, Gogol. Teraz przyszedł czas na realizację teatralną prozy dokumentatorskiej. Na podstawie wspomnień młodej, niemieckiej narkomanki, chce pan przenieść na scenę powieść „My, dzieci z dworca ZOO”. Czy to trudne zadanie – przenieść relację młodej dziewczyny, spisaną przez dwójkę dziennikarzy, na deski teatru?
- Jest to trudne zadanie, gdyż powieść ta nie jest scenariuszem teatralnym. Trzeba go było najpierw opracować. Patrząc na tę powieść, z punktu widzenia literackiego – nie jest ono dziełem zbyt wybitnym. Jest to historia bolesna i trudna, ale literacko - jest monotonna. Dlaczego? Narzuca to sama historia bohaterki – życie narkomana jest mało rozmaite, ale bardzo cykliczne. W tej historii przedstawiony schemat jest taki: biorę narkotyki-staram się wyjść z nałogu, I tak w kółko.
Dlatego w adaptacji teatralnej starałem się znaleźć i skondensować kluczowe momenty, najtrudniejsze decyzje, które musi podjąć ta młoda kobieta. Chcemy na scenie stworzyć dynamiczny teatr, mimo monodramu, jaki przedstawi bohaterka, którą otaczać będzie chór – jej znajomi. To nie będzie sztuka terapeutyczna, rzetelnie opowie o problemie, unikając moralnego tonu, bo ten, szczególnie do młodych ludzi, nie przemawia w ogóle.
- Uprzedził mnie Pan, gdyż chciałam właśnie zapytać jak uniknąć tu tego upłaszczyźnienia problemu, z jakim przyszło się mierzyć głównej bohaterce – i niejako przekazu, który płynie z tej książki: „nie bierz narkotyków, bo one zabijają”.
- Właśnie. I tu, przed takim uproszczeniem problemu, może nas właśnie uratować teatr, który wprowadzić może nowe możliwości, nową formę, odpowiedni język do przekazania treści, na której najbardziej nam zależy, który stałby się księgą znaków pomiędzy aktorami a widzami. Nie jest to proste, bo ostatnie czego byśmy chcieli to zbanalizowanie tego problemu.
- To nie jest Pana pierwsze spotkanie z elbląskim teatrem. Ostatni raz wystawiał Pan u nas „Ruski miesiąc” w 2010 roku. Czy od tego czasu zauważył Pan w elbląskim Teatrze jakieś istotne zmiany? Jakie są Pana relacje z aktorami?
- Z ogromną radością wracam do pracy z zespołem elbląskiego teatru. To już mój czwarty spektakl, który tutaj robię. Ten spektakl robię z małą grupą aktorów, jest może bardziej intymnie, co pozwala nam na wielkie otwarcie na siebie i zaufanie. Przy sztuce „My dzieci z Dworca ZOO” pracuję z Beatą Przewłocką i Marcinem Tomasikiem, którzy już wcześniej byli moimi asystentami, a Małgorzata Rydzyńska i Piotr Boratyński z kolei to moi dawni studenci. Totalna nowość to dla mnie Natalia Jakubowska, która w sztuce zagra główną rolę. My dopiero odkrywamy siebie nawzajem, więc ta praca jest bardzo interesującą pod tym kątem. Udało się nam stworzyć pierwszy klimat twórczy. Czy coś się jeszcze do tej pory zmieniło?. Zauważyłem, że przyjechałem tu już z konkretnym pomysłem. Może chodzi o to, że wybór tekstu jest kwestią intymną dla każdego reżysera. Albo, po prostu z wiekiem jesteśmy bardziej dojrzalsi, przez co inaczej podchodzimy do pewnych problemów (śmiech).
- Dziękuję za rozmowę.
Z Giovannym Castellanos rozmawiała Aleksandra Szymańska
kiedy będzie grany ten spektakl?
ups, taka zafascynowana byłam, że nie zauważyłam daty
Sztuka sztuką ale książkę czytało się "od deski do deski" To był hit.