13 stycznia, po raz ostatni, będzie można zobaczyć monodram Beaty Przewłockiej „Narkomanka”. Scenariusz sztuki został napisany na podstawie książki Barbary Rosiak pt. „Pamiętnik narkomanki”, która opisywała w niej swoje autentyczne, zakończone sukcesem, zmagania z nałogiem. "Narkomanka", w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego, jako jeden z dwóch spektakli elbląskiego teatru (obok „Tajemniczego Ogrodu”) zagrany był 200 razy. Tuż przed ostatnim, tzw. zielonym spektaklem, rozmawiamy z odtwórczynią roli i inicjatorką spektaklu - Beatą Przewłocką. Aktorka opowiedziała, co skłoniło ją do zainteresowania się tą tematyką, o spotkaniu z Barbarą Rosiek i o tym, co o jej występie sądził Marek Kotański.
Pierwszy raz „Narkomankę” zagrała Pani dokładnie 5 września 1998 roku.
Kiedyś, po spektaklu, poszliśmy większą grupą do knajpki na Stary Mieście. Młody mężczyzna podszedł do mnie i powiedział: „Proszę Pani, ja oglądałem Panią w „Narkomance” jak byłem w podstawówce”. Zaczęłam się zastanawiać ile on może mieć lat. Mówił, że ma żonę. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie ile to już lat minęło.
Prawie 14 lat.
Kawał życia.
Przygotowując się do wywiadu popytałam elblążan, którzy widzieli ten spektakl o ich opinie. Większość z nich stwierdziła, że musiała Pani mieć do czynienie z narkotykami.
Z takimi opiniami zetknęłam nie raz. Na przykład w Kwidzynie, w którym grałam kilkanaście spektakli, po każdym z nich miałam spotkanie z publicznością. Byli to ludzie związani z tym problem, których bliscy są narkomanami, sami walczą z tym nałogiem, albo są terapeutami. Z takimi osobami rozmawia się na innym poziomie wtajemniczenia. Zauważyłam, że oni traktowali mnie jako osobę, która może im pomóc z racji tego, że ma ten sam problem i z tego wyszła. Byłam dla nich świetnym przypadkiem, który może powiedzieć, co należy zrobić, żeby pomimo, że było się narkomanem, żyć normalnie.
Wyprowadzała ich Pani z błędu?
Nie dementowałam tego. Oczywiście jeśli ktoś mnie wprost zapytał, czy byłam narkomanką mówiłam prawdę, że nie miałam kontaktu z narkotykami, ale nie chciałam im tego złudzenia odbierać.
Co skłoniło Panią do zajęcia się tą trudną tematyką?
Ciekawość. Kiedyś czytałam książkę na temat uzależnienia i zaciekawiło mnie to jako temat. Wtedy pracowałam w Teatrze w Częstochowie i tam narodził się pomysł. Historia tego monodramu zaczęła się od tego, że odwiedzałam Ośrodki Monarowskie, spędzałam czas w „Powrót z U”, który zrzeszał rodziców uzależnionych dzieci. Rozmawiałam z tymi ludźmi i dzięki temu ten problem nie był mi obcy. Uważam, że jeśli człowiek bierze się za tego typu tematykę, to nie jest możliwe, żeby nic o tym nie wiedział i miał tylko warsztat aktorski. W jednym z ośrodków poznałam Barbarę Rosiek. Oczywiście, jak wszyscy, czytałam „Pamiętnik narkomanki”, ale z początku nie wiedziałam, że to jest ona. Zobaczyłam krótko ostrzyżoną, dość młodą kobietę, która była chętna do rozmowy. Powiedziałam jej, że chciałam stworzyć taki spektakl, ale nie ma na ten temat zbyt wiele materiałów. Starałam się je zbierać, bo nawet chciałam sama „popełnić” scenariusz. Okazało się to zbyt trudne. Napisałam połowę i doszłam do wniosku, że to jednak musi napisać ktoś, kto rzeczywiście w tym siedział, kto to przeżył. Tak, jak Barbara Rosiek. Literatura literaturą, ale żeby napisać monodram to potrzebny mi był właśnie ktoś taki. Po paru latach dowiedziałam się, że Barbara Rosiek przerobiła swoją książkę na scenariusz. Nie wiem, czy ją zainspirowałam czy nie, ale może jakiś udział w tym miałam. Wzięłam jej scenariusz i, będąc już w Teatrze w Elblągu, zaczęłam z nim pracować.
Jak podziałał na Panią kontakt z osobami uzależnionymi, wysłuchanie ich historii i zobaczenie na własne oczy, do czego mogą doprowadzić narkotyki?
Temat zaciekawił mnie tym bardziej. To mi bardzo pomogło w pracy nad tym monodramem. Pewne zachowania, czasem nawet małe rzeczy, które dla osoby nieuzależnionej nie mają większego znaczenia, to dla osoby, która miała w jakiś sposób kontakt z tym środowiskiem są to rzeczy charakterystyczne. Dzięki temu problem wydaje się rzeczywisty, autentyczny.
Czy reakcje publiczności dzieliły się na dwie grupy – tych, którzy mieli kontakt z tym problemem i tych którzy nie znali go wcale?
Tak. Nawet bałam się konfrontacji z terapeutami, którzy mają na co dzień kontakt z narkomanami, bo oni patrzą na mnie nie jak na uzależnioną osobę. Obawiałam się tego, czy mnie „kupią” jako narkomankę i odbiorą mój przekaz problemu jako prawdziwy. Oni postrzegają to na innej płaszczyźnie niż ludzie, którzy nigdy nie mieli do czynienia z narkotykami. Po spektaklach, kiedy rozmawiałam z terapeutami i mówiłam, że nigdy nie brałam narkotyków, nie chcieli mi wierzyć. Sądzili że z jakichś powodów nie chcę się przyznać. Traktuję to jako komplement. Utwierdziło mnie to też w przekonaniu, że ten spektakl ma sens.
Zdarzały się reakcje, które pamięta Pani do dziś?
Było ich kilka. Czasem były to nieprawdopodobne sytuacje. Na przykład w trakcie przedstawienia, kobieta w pierwszym rzędzie zaczyna rozpaczliwie płakać. Z jednej strony patrzyłam na to i chciałam ją jakoś pocieszyć, ale z drugiej nie mogłam wyjść z roli. Później okazało się, że ta kobieta miała córkę narkomankę i patrząc na mnie widziała ją i przeżywała te wszystkie problemy po raz drugi. Ciekawy był spektakl, ma który przyjechał Kotański.
O jego reakcję również chciałam zapytać. Marek Kotański, którego podopieczną była Barbara Rosiek przybył na setny spektakl „Narkomanki”. Co mówił po przedstawieniu?
Mówił, że podczas spektaklu widział Barbarę Rosiek. Stwierdził, że bardzo dobrze oddałam te stany, a z ust takiego człowieka to komplement. Wzięłam to bardzo do siebie. To jest dziwny spektakl z racji płaszczyzny na jakiej się odbywa, czyli bardzo wewnętrznej i emocjonalnej. To jest tak mocne wejście psychiczne w rolę, że te emocje we mnie są i to widać.
Ten spektakl ma w sobie szczególne przesłanie.
Tak, jak Kotański mówił, że oprócz warstwy artystycznej to „Narkomanka” powinna być pokazywana ze względu na to, że bardzo mało jest spektakli czy filmów, gdzie można zobaczyć ludzi w takim stanie i dowiedzieć się, co z tego wynika, jak można się znaleźć w takiej sytuacji, czy można z tego wyjść czy nie.
Czy po takim czasie wyobraża sobie Pani życie bez „Narkomanki”?
Poza wszystkim jest to spektakl. Oczywiście mój związek z nim jest o wiele silniejszy niż z każdym innym, w jakim grałam, ale to nadal spektakl. Koledzy się śmieją, że nie można grać narkomanki do emerytury.
I za każdym razem zaczynać spektakl od słów „Mam 24 lata…”.
Miałam tego typu obiekcje. Ale to jest retrospekcja. Podczas spektaklu mówię również, że mam 14 lat. Ciekawe jest to, że kiedy zaczęłam grać w tym monodramie to nie miałam 24 lat, a tym bardziej 14-tu. Przez warstwę teatralną to można byłoby to przemijanie przejść, ale psychicznie jestem już innym człowiekiem. Dobrze w pewnym momencie zakończyć dany etap swojego życia, swoich emocji i wspominać to jako coś pięknego, dobrego, coś co mnie wzbogaciło również jako aktorkę. Dzięki „Narkomance” poznałam ludzi, których, gdybym nie grała w tym spektaklu, nigdy bym nie poznała. Ten spektakl dał mi bardzo dużo.
Czy po zagraniu ostatni raz „Narkomanki” planuje Pani kolejne monodramy?
Na razie nie. W rok po premierze „Narkomanki” zagrałam „Jordan”, który był również w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego. Zagraliśmy go ponad 40 raz w ciągu 1,5 sezonu. On był w zupełnie innej tematyce, ale też na podstawie autentycznych wydarzeń. „Narkomanka” była pierwszym monodramem, z jakim miałam do czynienia i dzięki niej dowiedziałam się, że monodram, jako forma teatralna, bardzo mi pasuje.
13 stycznia po raz ostatni będzie można zobaczyć „Narkomankę” w Pani wykonaniu. Będzie to zielony spektakl. Czym będzie różnił się od poprzednich?
Każdy spektakl, który jest ostatni nazywany jest zielonym. Zwykle bywa tak, że aktorzy robią występującym różne numery, psikusy. Publiczność specjalnie przychodzi na spektakle zielone, żeby zobaczyć, co się zmieniło. Zasada jest taka - fabuła spektaklu i obsada zostaje taka sama, ale mogą się pojawić jakieś dziwne postaci, które nigdy nie brały w nim udziału. Oczywiście nie może pojawić się ktoś od tak. To musi pasować do całości spektaklu. W niektórych spektaklach to rzeczywiście wzbogaca i zarówno publiczność jak i aktorzy są zadowoleni. Ważnym elementem jest to, że aktorzy grający w spektaklu nie mają zielonego pojęcia co się będzie działo, ani w jakim momencie. To zaskoczenie musi być również dla grającego, który musi się odnaleźć w sytuacji.
Obawia się Pani takich psikusów?
Nie. Przed i po spektaklu może dziać się wszystko, ale w trakcie akurat tego spektaklu jestem tak skupiona na roli, że mogłabym nawet nie zauważyć, że coś się dzieje. Monodram nie za bardzo nadaje się do takich wariacji. Jest jeszcze taka tradycja, że na zielony spektakl każdy widz ma jakiś zielony element. Albo krawat, albo apaszkę, paznokcie czy włosy. To już jak kto woli. Zobaczymy, jak elbląska publiczność zaskoczy nas tym razem.
ktos ma wybujala fantazje, barbara rosiek
szkoda, ze nie widzialam spektaklu, moze jest sfilmowany? barbara rosiek