Zaczęło się od wpadki, ale potem już poszło, jak z płatka.
Na dzień dobry, a raczej dobry wieczór, Dominika Figurska, popularna aktorka – elblążanka, mocno się wzruszyła i trochę pogubiła, Paweł Olechnowicz (Grupa Lotos) łagodził, a z tego wszystkiego, zawsze przecież elegancki dyrektor Czyżyk, witając gości w imieniu organizatorów, powiedział, że co roku muszą zapraszać Marszałka Województwa. Publiczność wybuchnęła śmiechem, Marszałek Andrzej Ryński, wybrnął z humorem, czyli nawet amatorom nieźle poszło, a cóż dopiero, gdy na scenę weszli mistrzowie!
Kiedy człowiek na żywo spotyka się z Legendą, czasami jest w takim szoku, że iloraz mu się gwałtownie obniża i zaczyna bredzić. Bo, jak inaczej wytłumaczyć okrzyk zdziwienia kogoś za moimi plecami, na widok Wiesława Michnikowskiego: To on jeszcze żyje?! Czasem myślimy, że to co się stało klasyką, musiało już dobrze obrosnąć patyną, czyli ma swoje latka, a mistrzowie...
A mistrzowie mają się świetnie!
Siedziałam za daleko, żeby zobaczyć, ale wspaniałe głosy, cudowna dykcja, werwa i maestria wykonania utworów potwierdzały, że Mistrzowie są w znakomitej formie, a teksty mistrzów pióra wcale nie mają zamiaru się zestarzeć. Któryż np. nie chciał by, aby dziewczyny były dobre dla nich na wiosnę, niech pierwszy rzuci pomidorem... ale nie było takich, a i dziewczyny, w różnym wieku, też jakoś zmiękły od pierwszych taktów – rozmarzyły się, czy co? Aby się jednak całkiem nie zarzewniło, Wiktor Zborowski i Marian Opania wprowadzili do piosenki nawoływania godowe różnych zwierzątek. I to było pierwsze mistrzowskie wejście.
Później było „Mija mi” w wykonaniu Wiesława Michnikowskiego, „Nie wytrzymuję” Gołasa, „Dziwki po nogach całowały mnie zmysłowo” Kobuszewskiego, „Zagrać siebie” Magdaleny Zawadzkiej i inne – inteligentne, zabawne, wzruszające – no i to wykonanie! A kiedy Wiesław Gołas zaintonował „W Polskę idziemy, mości panowie!”, to przez chwilę obawiałam się, że publiczność powstanie, jak do hymnu :)
Przywoływanie znanych tekstów sprawdza się tak samo, jak śpiewanie największych przebojów, bez względu na rocznik premiery. Włodzimierz Nowak i Jan Kociniak przypomnieli dialog, w którym kolega opowiada koledze, że kupił sobie chemika, taką podmorską świnkę. Następnie dowiedzieliśmy się, że znany torbacz, to gangur, a najlepszy, najwierniejszy struś, to pies. No pewnie przecież każde dziecko, to wie :)
Międzyczas (ważny czas!) wypełniał prowadzący imprezę, "najweselszy z najsmutniejszych", Andrzej Poniedzielski, który jest klasą dla siebie. Z charakterystyczną witalnością właściwą „ustabilizowanej młodości” wyjaśniał to i owo, przede wszystkim młodzieży, za kontakt z którą był tego wieczoru odpowiedzialny. Przyznał, że zaczyna się o nim mówić np. tak: „są ludzie w pewnym wieku...”, ale on się nie czuje w tym wieku pewnie... gdy wiosna drażni, a nie udrażnia... itp.
Żeby się jednak młodzieży w główkach nie przewróciło, wrzucono i do jej ogródka kamyczek. Zapewne każdemu zdarzyło się obserwować taki dziwny objaw u młodych ludzi – półotwarte usta. Otóż, okazuje się, jednostka chorobowa jest rozpoznana i nazwana – to szok pooświatowy. W ten sposób znajduje ujście nadmiar nagromadzonej wiedzy. Do tego dochodzą czasem nerwowe konsultacje: „Słuchaj, „Chłopi”, to „Dziady”, nie?”
To był wspaniały wieczór.
Fot. AW
Elżbieta Szczesiul-Cieślak/Razem z Tobą
Tak, to było świetne, artyści przeszli samych siebie - 2 i pół godziny takiej zabawy, że jeszcze w poniedzialek mnie trzymało.