Nagrody za teatralne role roku są przyznawane w Elblągu od 2001 roku. Początkowo były to nagrody pieniężne, ale po trzech latach laureaci zaczęli otrzymywać również statuetki "Aleksandra". Nawiązują one do postaci Aleksandra Sewruka. To z jego inicjatywy usamodzielniła się elbląska scena teatralna. Od pięciu lat jest patronem naszego teatru.
Najważniejszą dla aktorów statuetkę przyznają widzowie. 2 marca na info.elblag.pl rozpocznie się głosowanie, za pośrednictwem którego elblążanie będą mogli typować najpopularniejszego aktora lub aktorkę. Aby ułatwić wybór, przedstawimy wszystkich aktorów naszego teatru, którzy brali udział w spektaklach podlegających ocenie.
Tym razem przedstawiamy Irenę Adamiak i Jacka Gudejko.
Irena Adamiak – dumna matka i absolwentka Studium Aktorskiego przy Państwowym Teatrze Żydowskim w Warszawie. Dyplom Aktora Dramatu uzyskała w 1988 roku po zdaniu egzaminu eksternistycznego. Od roku 1999 roku w zespole Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. W swoim dorobku ma m.in. rolę Matki w "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Helenka, w reżyserii Katarzyny Deszcz i Damę dworu/Żebraczki w spektaklu „Książę i żebrak” Marka Twaina, w reżyserii Konrada Szachnowskiego. Nam przyznała się o jakiej roli marzy i co lubi robić w wolnych chwilach.
Jak zaczęła się Pani przygoda z aktorstwem?
Koleżanka w szkole podstawowej powiedziała, że ładnie recytuję wiersze, i że powinnam pójść do osiedlowego klubu „Trzynaście”, gdzie prowadzono kółko recytatorskie. Ten klub istnieje do dziś i mieści się przy ul. Chmielnej w Warszawie. Zresztą tam, gdzie wtedy mieszkałam. Zajęcia prowadziła pani Janina Godlewska-Bogucka, przedwojenna aktorka po szkole Zelwerowicza, żona Andrzeja Boguckiego, uwieczniona między innymi w pamiętnikach Władysława Szpilmana. Razem ze swoim mężem jako pierwsza udzieliła pomocy Szpilmanowi za murem i ich postacie są odtworzone m. in. w filmie „Pianista”. Udałam się do tego klubu. Później zdawałam do szkoły teatralnej. Jako statystka występowałam z Teatrze Ateneum w inscenizacji ,,Śmierć Dantona’’ w reż. Kazimierza Kutza, która wtedy była kultowym przedstawieniem. Następnie dostałam się do Teatru Żydowskiego, do studia aktorskiego i tam zrobiłam dyplom aktora dramatu. Tak to się zaczęło.
W 1999 roku zasiliła Pani zespół im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. Co spowodowało, że trafiła Pani akurat do Elbląga?
17 sierpnia 1999 roku zaczęły się próby do „Kufra pełnego wierszyków w Baltazara Teatrzyku” (w reż. Mariana Konrada Rayskiego – przyp. red.). Do Elbląga trafiłam, bo szukałam pracy. Byłam w Rzeszowie i chciałam zmienić teatr. Elbląski teatr przechodził wtedy burzliwe dzieje – przechodził z rąk jednych dyrektorów do drugich. Napisałam do ówczesnego dyrektora list, że chciałabym pracować w Elblągu. Ten list został bez odpowiedzi, bo w międzyczasie znowu zmienił się dyrektor, a później kolejny, aż nastał, dyrektor artystyczny, Antoni Baniukiewicz, który przeczytał mój list i zaprosił mnie na rozmowę sezonową. Byłam wtedy umówiona na taką rozmowę również do Zielonej Góry, ale przyjechałam do Elbląga i wyjechałam z niego już z podpisaną umową.
To był pierwszy raz, kiedy znalazła się Pani w naszym mieście?
Nie. Gdy nie dostałam się pierwszy raz do Szkoły Teatralnej, pomyślałam sobie, że może spróbuję dostać się na adepta do jakiegoś teatru. Byłam u znajomych w Gdańsku i zajechałam do Elbląga. Tak w ciemno. Udało mi się porozmawiać z sekretarką, która poinformowała mnie, że obecnie nie mają potrzeby na adeptów.
Jakie były Pani pierwsze wrażenia, jeżeli chodzi o Elbląg?
Do Elbląga przyjechałam w kwietniu, podpisałam umowę i kiedy chciałam wracać na dworzec spotkałam aktora Włodzimierza Tympalskiego, (dzięki któremu później intensywnie zajęłam się akcją groby aktorów w Elblągu). Kolega z ZASP zaproponował, że podwiezie mnie na dworzec. Kiedy jechaliśmy padał straszny deszcz, ale kiedy wsiadałam do pociągu zaświeciła nad miastem ogromna tęcza. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Elbląg jest miastem tęcz. To było moje pierwsze wrażenie. Drugie wrażenie nie było już takie przyjemne, bo to miasto było dla mnie puste i ciche, spokojne. Bałam się, że w Elblągu nic się nie będzie działo, ale jednak jest inaczej.
Która z dotychczas zagranych przez Panią ról była dla Pani największym wyzwaniem?
Każda rola, która jest ostatnia jest największym wyzwaniem. Miałam kontakt z panem Józefem Szajną – legendą i jednym z najwybitniejszych twórców teatralnych współczesnego teatru polskiego. Praca z nim była pewnym wyzwaniem. Ostatnim wyzwaniem, które się pojawiło to „Opowieść o zwyczajnym szaleństwie”, gdzie wcielam się w rolę matki.
Czy jest rola o której Pani marzy?
Ciągle taką rolą, która jest mi bliska jest Shirley Valentine. Ona dotyka rzeczy dla mnie ważnych – miłości, związku dwojga ludzi, relacji z ludźmi, odkrywania samego siebie i jest o tym, że życie nigdy nie jest ustalone raz na zawsze, że póki człowiek ma pomysły na to życie może je zmieniać. Ale nie mam imperatywu, że muszę to zagrać. Kiedyś jako młoda dziewczyna szalenie marzyłam i to marzenie się nie spełniło o roli Jewdochy w ,,Sędziach’’ Wyspiańskiego. Tam jest mnóstwo emocji, które pragnęłam przeżyć, wykreować, zagrać i się to nie udało. I tak to właśnie w teatrze jest. Jest jeszcze jedna taka rola, która mi chodzi po głowie. Tej roli nie ma w repertuarze teatralnym. Przeczytałam książkę, która nie ma adaptacji scenicznej, natomiast to jest taka postać, którą strasznie chciałabym zagrać i ze względu na postać i ze względu na wymowę książki, mówiąca o kondycji naszych polskich relacji, o zawiści i o przebaczeniu. Wspaniała powieść Ewy Ostrowskiej pt. „Owoc żywota twego”. Urzekła mnie główna bohaterka – Małomówna. Jeżeli by zrobiono adaptację na scenę, albo filmową, chciałabym ją zagrać.
Na koniec prosiłabym o dokończenie paru zdań. Proszę powiedzieć pierwsze, co Pani przyjdzie do głowy.
Jestem… czasami szczęśliwa.
Marzę o… miłości.
Autorytetem jest dla mnie… Jezus Chrystus.
Nie mam czasu na…nudę.
Zawsze uśmiecham się gdy… mijam drugiego człowieka
Wzrusza mnie… trzy czwarte filmów. Nawet komedii.
W wolnych chwilach… zbieram grzyby, jeżdżę na działkę, gram w scrabble, czytam książki, piszę programy edukacyjne.
„Aleksander” jest dla mnie… ciężko powiedzieć. Pozostawię to bez odpowiedzi.
Jacek Gudejko – mąż aktorki z Łodzi, ojciec (jego córka została aktorką) i absolwent Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Od 2007 roku związany z Teatrem im. Aleksandra Sewruka w Elblągu. Grał m.in. Wielebnego Arthura Humphrey’go w "O co biega?" Philipa Kinga, w reżyserii Marcina Sławińskiego oraz Abrama w "Skrzypeku na dachu" Josepha Steina, w reżyserii Artura Hofmana. Specjalnie dla czytelników info.elblag.pl przyznał się, co go wzrusza i jaka rola stanowiła dla niego największe wyzwanie.
Jak zaczęła się Pana przygoda z aktorstwem?
W dzieciństwie, w latach 60-tych, występowałem w łódzkiej telewizji.
Jak trafił Pan do Teatru im. Aleksandra Sewruka?
Przypadkowo dowiedziałem się, że w elbląskim teatrze poszukiwani są aktorzy. Zadzwoniłem do Dyrektora, umówiłem się na rozmowę, przyjechałem i zostałem przyjęty do zespołu
Czy wcześniej był Pan w Elblągu?
Tylko przejazdem.
Jakie było Pana pierwsze wrażenie, kiedy przyjechał Pan do Elbląga?
Potłuczone butelki na chodnikach, a tak poważnie Starówka.
Która rola była dla Pana najciekawsza, stanowiła największe wyzwanie?
W Teatrze im. Aleksandra Sewruka - Pozzo w "Czekając na Godota" w reżyserii K. Rościszowskiego.
W kogo chciałaby się Pan wcielić, o jakiej roli Pan marzy?
Jestem przesądny, więc nie ujawnię swoich marzeń. Powiem tylko, że chodzi o postać z dramatu Shakespeara.
Proszę dokończyć zdania pisząc pierwsze, co Panu przyjdzie na myśl.
Jestem… sobą.
Marzę o… wyprawie dookoła świata.
Autorytetem jest dla mnie… K. Dejmek.
Nie mam czasu na… idiotyzmy.
Zawsze uśmiecham się, gdy… spotykam szczęśliwych ludzi i kiedy świeci słońce.
Wzruszam się, gdy… ocieram się o śmierć.
W wolnych chwilach… byczę się na plaży.
"Aleksander" jest dla mnie… uhonorowaniem pracy aktora w teatrze elbląskim.
Świat byłby lepszy, gdyby było więcej takich ludzi jak Pani Irena :-)
Pozdrawiam Panią Irenę ;)