Już dzisiaj, 27 lutego o godz. 18:00 w Galerii Nobilis centrum kultury „Światowid” miłośnicy sztuki, a zwłaszcza fotografii będą mogli podziwiać zdjęcia przestawiające Barcelonę autorstwa ostródzianina Wojtka Koykosa. O pasji fotografowania, robieniu zdjęć, a także o tym, kiedy zaczęła się jego przygoda z fotografią i dlaczego to właśnie Barcelona była jego obiektem zainteresowań twórczych, z autorem wystawy rozmawia Monika Stando.
Wojtek Koykos jest rodowitym ostródzianinem. Studiował filozofię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz fotografię na Wydziale Operatorskim i Produkcji Filmowej w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. L. Schillera w Łodzi. Ostatnie lata spędził w Londynie i Barcelonie, pracując w tym czasie nad artystycznymi cyklami dokumentalnymi (m.in. "Manekiny", "The Flag") oraz swoistym portretem Londynu (The Missing Syndrome). Swoje zdjęcia publikował m.in. w "Magazynie" dodatku prestiżowego dziennika Rzeczpospolita, pismach artystycznych oraz wydawnictwach promocyjnych miasta Ostróda i regionu. Współtworzył nieregularnik artystyczny pn. "Przeciąg Ostródzki". Artysta zajmuje się głównie fotografią kreacyjną, pejzażem miejskim i fotoreportażem.
O tym, kiedy zaczęła się jego przygoda z fotografią i dlaczego to właśnie Barcelona była jego obiektem zainteresowań twórczych opowiedział Monice Stando.
Kiedy zaczęła się Pana przygoda z fotografią?
Zacząłem fotografować po powrocie z kilkumiesięcznego pobytu w Neapolu i Dolomitach we Włoszech w 1996 roku. Włócząc się po kipiących życiem neapolitańskich uliczkach i chodząc po górach wielokrotnie żałowałem, ze nie umiem robić zdjęć. Właśnie to było bezpośrednim bodźcem do zajęcia się fotografią. W tamtym czasie zajmowałem się rysunkiem oraz poezją i aparat fotograficzny wydawał mi się idealnym narzędziem do zapisywania czegoś, co na własny użytek nazywałem „sytuacjami graficznymi”. Owe czarno-białe kompozycje były punktem wyjścia do prac plastycznych. Można więc powiedzieć, że traktowałem ją jak notatnik, szkicownik. W krótkim czasie przekonałem się jednak, że fotografia sprawia mi jeszcze większą frajdę niż rysunek i poświeciłem się jej całkowicie.
A jakich technologii używa Pan do tworzenia fotogramów?
Przez pierwsze lata fotografowałem tylko na materiałach czarno-białych. Sam wywoływałem negatywy, robiłem odbitki by następnie poddawać je różnym grafizującym zabiegom. Moją ulubioną techniką było tonowanie, czyli barwienie czarno-białych fotografii za pomocą kąpieli chemicznych. W ten sposób przygotowałem m.in. swój pierwszy poważniejszy projekt „Obrazy duszy”, łączący oniryczne pejzaże rodzinnej Ostródy z portretami pięknych dziewczyn.
Mniej więcej od dwóch i pół roku moim głównym narzędziem jest aparat cyfrowy. Wszystkie fotografie z wystawy „Barcelona. Fotografia urbana” są więc od początku do końca cyfrowe. Tak naprawdę rodzaj techniki uzależniam od charakteru tematu, którym w danym projekcie się zajmuję. Punktem wyjścia jest zawsze fotografia, zarejestrowany fragment rzeczywistości, a dalszy proces twórczy zależy od tego czy to, co chcę zrobić jest dokumentem, czy też jej subiektywną interpretacja, grą wyobraźni lub pretekstem do wyrażenia idei bardziej abstrakcyjnej. W przypadku dokumentu, a taki ma charakter „Barcelona”, post-produkcję ograniczyłem do podstawowych zabiegów jak doświetlanie i rozjaśnianie. Krótko mówiąc, decyzja o tym jak fotografia miała wyglądać zapadała już w momencie zwolnienia migawki.
W przypadku cyfrowej obróbki obrazu łatwo o manipulację. Czy nie uważa Pan, że dzisiaj fotografia nie do końca ukazuje prawdę?
Tego tematu, tak nierozerwalnie związanego z fotografią nie sposób rozpatrywać tylko w kategoriach prawdy i fałszu. Dla każdego, kto choć trochę czasu spędził w ciemni oczywiste jest jak wielki ma się wpływ na wygląd zdjęcia. Na tym od zawsze polegał dobry printing: na uwypukleniu, podkreśleniu istotnych dla obrazu elementów i usuwaniu w cień nieważnych szczegółów odciągających uwagę od głównego tematu. Przy radykalnym podejściu już to można by uznać za manipulację. Zdziwiłaby się Pani jak wiele czarno-białych fotografii z World Press Photo (a więc kwintesencji dokumentu, fotoreportażu) jest udramatycznionych przez prosty zabieg przyciemnienia nieba i zwiększony kontrast. Tak naprawdę zdjęcia były manipulowane już w dobie fotografii analogowej. Najczęściej odbywało się to w związku z polityką i reklamą. Lenin zlecał wyretuszowanie ze zdjęć towarzyszy, którzy popadli w jego niełaskę. Był Trocki na fotografii, a później go nie było. Problem istnieje, kiedy ktoś usiłuje nam wmówić o zmanipulowanym obrazku, że przedstawia prawdę.
Niewątpliwie w dobie Photoshopa łatwość obróbki obrazu, a więc i manipulacji jest wielka jak nigdy dotąd. Można to jednak traktować również jako zaletę. Takie nieograniczone możliwości dają fantastyczną swobodę twórczą. Fotografia wreszcie uwolniła się od swego brzemienia prawdziwości.
Czy mając możliwość manipulacji obrazem potrzebna jest umiejętność chwytania chwili, zwizualizowania sytuacji przed naciśnięciem spustu migawki? Taki sam efekt można uzyskać tworząc dany obraz na komputerze! Czy uważa Pan zatem, że za kilkadziesiąt lat fotografia będzie miała rację bytu?
Rozumiem, że to pytanie dotyczy reportażu, portretu i fotografii sytuacyjnej? Odpowiem w ten sposób: na wystawie znajduje się praca zatytułowana „Kumoszki”. Czarno-białe graffiti namalowane na zielonkawo różowym tle. Zakochałem się w tej scence. Urzekła mnie kolorystyka i dbałość o szczegóły świadczące o talencie artysty. Wystarczyło być może po prostu to graffiti sfotografować, ale ja chciałem czegoś więcej. Wracałem tam kilkakrotnie wyczekując na jakiegoś przechodnia lub rowerzystę, który wzbogaci tę scenkę o dodatkowy element, ale koniecznie w sharmonizowanej kolorystyce. I w końcu doczekałem się: pędząca rowerzystka w różowej bluzce i zielonkawych japonkach. Oczywiście mógłbym te kolory dopasować na etapie post-produkcji, ale to nie było by to samo. Nie miałbym tej satysfakcji i nagrody za cierpliwość.
Pewne rzeczy można w komputerze poprawić, ale nic nie zastąpi uchwycenia sytuacji w kluczowym, wyrazistym momencie. Proszę spróbować oddać za pomocą manipulacji cyfrowej to intymne spojrzenie modelki, którą udało się sprowokować do zrzucenia maski. Na tym polega jedna z magii fotografii. Zdecydowanie bardziej wole używać fotomontażu do realizacji czysto onirycznych, będących swobodną grą wyobraźni, niż udawania rzeczywistości.
Fotografia jeszcze nigdy nie była w takim rozkwicie jak obecnie. Łatwość wykonania przyzwoitego technicznie zdjęcia, niewygórowana cena sprzętu i zwykła ludzka potrzeba uwieczniania chwili spędzonej z przyjaciółmi sprawiła, ze stała się chyba najpopularniejszym hobby. Nigdy jeszcze nie było takiego boomu i wygląda na to, że za kilka, kilkanaście lat każdy obok telefonu komórkowego będzie posiadał aparat. Ewentualnie komórkę z wbudowanym aparatem o rozdzielczości 10 mln pikseli. Dodatkowo trzeba wspomnieć o znacznym rozszerzeniu fotograficznych możliwości w związku z pojawieniem się sprzętu najnowszej generacji. Czułość matrycy znacznie przewyższająca to, co można było osiągnąć na materiałach negatywowych pozwala w dniu dzisiejszym sfotografowanie scen, których wcześniej po prostu nie dało się zarejestrować. To tak jakby odsłonić dla mediów sferę rzeczywistości dotychczas wręcz nieistniejącą.
Dlaczego zrezygnował Pan z fotografii analogowej?
Pierwszy aparat cyfrowy kupiłem w Londynie i powodów było kilka. Po pierwsze przez długi czas nie miałem dostępu do ciemni fotograficznej. Nie mogłem osobiście obrabiać swoich zdjęć, co dla mnie, jako fotografa było i jest sprawa kluczową. Technologia cyfrowa zdawała się w tej sytuacji sensownym wyjściem. Wystarczał aparat, karta pamięci (bynajmniej nie jednorazowego użytku) no i komputer zamiast pracowni. Zero chemii, minimum zanieczyszczania środowiska i pokaźna suma pozostająca w portfelu. Inny powód to większa kontrola nad powstawaniem zdjęcia już w momencie fotografowania. Możliwość obejrzenia dopiero co zrobionej fotografii (wcześniej używało się w tym celu drogich polaroidów) sprawiała, że komfort pracy nieprawdopodobnie się poprawił. Jest to ważne zwłaszcza w przypadku zleceń komercyjnych.
Ale ta zmiana ma drugą stronę medalu. Fotografowanie stało się tak szybkie i proste, że gdzieś znika jej magiczność. Pewnie prawie każdy analogowy fotograf to mówi, ale żal trochę dreszczu emocji towarzyszącego wywoływaniu filmu, czy ekscytacji oglądania na papierze zanurzonym w wywoływaczu wyłaniającej się twarzy. I czekania na chwilę, w której można wreszcie włączyć światło i zobaczyć efekt swojej pracy. Dlatego też niewątpliwie wrócę w niedalekiej przyszłości do fotografii czarno-białej.
A dlaczego uwiecznił Pan na fotogramach właśnie Barcelonę?
Barcelona jest urzekającym miastem. Położona miedzy górami a morzem, z kilkoma wzgórzami, na których rozciągają się pokaźne parki (między innymi słynny Park Guell) i kapitalnymi przykładami architektury na najwyższym poziomie, jest miejscem, któremu trudno się oprzeć. A ja dość już miałem gigantycznego i nieprzyjaznego Londynu, w którym mieszkałem od kilku lat. Rozglądałem się za innym miejscem, najlepiej gdzieś nad Morzem Śródziemnym i postanowiłem udać się na wakacyjny rekonesans do stolicy Katalonii. Kilka miesięcy później zamieszkałem w dzielnicy Gracia.
Jest dla mnie naturalną rzeczą fotografowanie miejsca, w którym żyję. Zajmuję się fotografią od ponad dziesięciu lat i w tym czasie dostrzegłem, że lubię portretować miasta. Tak było z rodzinną Ostródą ( wystawa „Obrazy duszy/The Dreamgate”), Londynem ( wystawa „The Missing syndrome”) i Barceloną właśnie ( wystawa „Barcelona. Fotografia Urbana”). Latem będę realizował projekt o zaprzyjaźnionym niemieckim mieście - Osterode am Harz.
Ważne jednak jest by znaleźć jakiś klucz do każdego z tych miejsc. Nie jestem, jako twórca zainteresowany klasyczną fotografią turystyczną. Dla Ostródy była to oniryka i koncepcja Animy C.G. Junga, dla Londynu porzucone w różnych częściach stolicy wózki sklepowe, a dla Barcelony tym kluczem okazała się wszechobecna sztuka i potrzeba tworzenia oraz moje poszukiwania kolorystyczne. To miasto okazało się przesiąknięte radosną, niezależną twórczością i zabawą. Na każdym kroku można się natknąć na graffiti i wlepki albo realizacje artystów o światowej renomie. Trudno również nie wspomnieć o słynnej barcelońskiej secesji z Gaudim na czele.
Które zdjęcie lub zdjęcia sprawiły panu najwięcej kłopotu i dlaczego?
Myślę, że takimi fotografiami są wspomniane wcześniej „Kumoszki” z racji wyczekiwania na odpowiedni „element uzupełniający” i nocny pejzaż z parku Ciutadella z fontanną, przy której asystowali młody Antonio Gaudi (Jest to zdjęcie nocne, a ja nie miałem wówczas przy sobie statywu. Musiałem na trzydzieści sekund unieruchomić aparat, co w połączeniu z chęcią uzyskania interesującego kadru, było prawie niewykonalne). Kolejnym przykładem jest „Parka”. Było dość ciemno, tłoczno, a ja znowu bez statywu. Próbowałem więc uchwycić tę scenę „z reki¨.
A co jest najtrudniejsze w pracy fotografa?
Myślę, że odpowiedź zależy od tego, do jakiego fotografa skierujemy to pytanie. Oraz czy pytanie dotyczy spraw stricte fotograficznych, czy też strony organizacyjno- biznesowej. Jedna z rzeczy, których próbuję uniknąć, jest schematyczne widzenie, sztampa oraz powielanie czyichś pomysłów.
Inny problem jest związany z mnogością fotografów. Odkąd nastała era digitalizacji trzeba się spieszyć z realizacją swoich pomysłów. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że ktoś w tym samym czasie wpadnie na podobny pomysł i może nas po prostu ubiec.
A co według Pana jest ważniejsze - zrobienie dobrego zdjęcia, czy umiejętność zauważenia go wśród innych, tych gorszych?
Odpowiedz jest prosta: ważniejsze jest zrobienie dobrego zdjęcia. By móc dostrzec udaną fotografię wśród sztampy, niezbędne jest tej świetnej fotografii wykonanie. Bardziej szczegółowo uważam, że najważniejsza część procesu odbywa się przed naciśnięciem spustu. Bardzo ważne jest po prostu myślenie w trakcie fotografowania. Kwestia wyboru punktu widzenia, kompozycji, dyscypliny kolorystycznej etc. jest kluczowa dla osiągnięcia zadowalającego efektu. Trzeba się nauczyć oddzielać to, co się widzi przez wizjer, od tego, co na temat fotografowanego obiektu się wie. Często bowiem nasza wiedza i doświadczenia związane z fotografowanym motywem przesłania to, co faktycznie w wizjerze widać. Prawda wychodzi na jaw dopiero, gdy oglądamy fotografię i wtedy okazuje się, że pejzaż na zdjęciu jest nijaki, bez wyrazu.
Czy ma Pan swojego ulubionego fotografa, od którego czerpie Pan inspirację?
Trudno jest mi określić czy jest jakiś fotograf, który aktualnie mnie inspiruje. Niewątpliwie jest wielu fotografów, których prace bardzo lubię i cenię. Na samym początku ważnym dla mnie fotografem był Tomek Sikora i szokujący amerykański twórca, Joel Peter Witkin. Później zainteresowałem się działaniami Oliviero Toscani´ego z okresu współpracy z firma Benetton. Ale ważniejsza dla mnie była jego krytyczna metoda, analizowanie funkcjonowania mediów w prowadzonej przez niego La Fabrica i wykorzystanie reklamy, aniżeli sposób fotografowania.
Kilka lat temu, kiedy bardzo intensywnie poszukiwałem klucza w dziedzinie koloru, moją uwagę przykuwały fotografie Martina Parr´a (z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych) oraz Alexa Webb´a. I tutaj rzeczywiście możemy mówić o wpływach, ale od zawsze ważniejszymi źródłami inspiracji były i są dla mnie sztuki plastyczne, reklama, książki i sama rzeczywistość.
Czy ma pan jakieś marzenie związane z fotografią. Jest może coś, co chciałby Pan uchwycić w obiektywie swojego aparatu?
Moim marzeniem, ale zarazem i celem jest poświęcenie jak największej ilości czasu projektom autorskim. Ciągle też mam w głowie pewną uliczkę w Neapolu. Wychodziła z placu służącego za dnia, jako targowisko i wijąc się dość stromo w dół, zmierzała ku morzu. Późnym popołudniem, kiedy sprzedawcy znikali, uliczka zamieniała się w trasę wyścigową. Dziesiątki skuterów zbierało się na mercato, a po dłuższej chwili pędziło już zboczem na złamanie karku, klucząc między samochodami. Ścigali się na Vespach chłopcy i dziewczyny, parki zakochanych i ojciec z dzieckiem, kompletne szaleństwo. I niezapomniany widok.
A czym jest dla Pana fotografia?
Fotografia jest dla mnie medium, środkiem do wyrażania siebie i komunikowania, a na poziomie zawodowym po prostu źródłem utrzymania. Lubię powodowany dziecięcą wręcz ciekawością zaglądać w różne zaułki i podwórka, a aparat stanowi ku temu pewne uzasadnienie. Pozwala dotrzeć w miejsca wręcz niedostępne. Fotografię bardzo lubię za jej otwartość na przypadek. Są rzeczy, których nie potrafiłbym nawet wymyślić, a one pojawiają mi się w kadrze. Życie jest przebogate w swojej różnorodności i często równie surrealistyczne jak penetrowane przez międzywojennych artystów sny i marzenia. Wystarczy tylko mieć szeroko otwarte oczy i fotograficzny aparat pod ręką.
Dziękują Panu za rozmowę i do zobaczenia na wernisażu.
Tez byłem w Barcelonie i nie robię wystawy zdjęć. Miasto przyznać trzeba przepiekne. Zwiedzalem najciekawsze miejsca i mmieszkałem w jednej z wież (Hotel) prawie na samej górze z panorama na port i okolice.