Spotkali się po 39 latach od momentu ukończenia szkoły. Na spotkaniu obecny był ich wychowawca, Tadeusz Pietkiewicz. Mowa o klasie z ZSZ „Zamech” przy ul. Rycerskiej z rocznika 1952, która zaprosiła nas na swoje spotkanie po latach. Szkołę skończyli w 1969 roku. – Zleciało jak jeden dzień – przyznaje Stefania Szeczuk z Tolkmicka.
Spotkali się w sobotę wieczorem, w restauracji hotelu „Galeona”. Zjazdy organizują co kilka lat. Ostatnio, prawie wszyscy widzieli się cztery lata temu.
- Było ich wtedy 21, na 26, którzy kończyli tą szkołę. - mówi Tadeusz Pietkiewicz, wychowawca klasy. – Nie wiem jak udało im się zebrać w takiej liczbie. Jedna Pani przyjechała nawet z Niemiec, specjalnie na spotkanie klasowe.
Tym razem było ich mniej. Nie każdy znalazł czas, przecież wszyscy od dawna mają swoje życie, obowiązki. Lecz i tak było miło. Atmosfera sprzyjała zwierzeniom. Kameralna salka i to, że znają się od kilkudziesięciu lat zrobiły swoje. Tadeusz Pietkiewicz, wychowawca klasy mówił o nich bardzo ciepło.
- Pierwszy rok z nimi był bardzo ciężki - przyznaje – To był czas, kiedy wzajemnie się docieraliśmy. Było na nich tyle skarg, że specjalnie się spóźniałem do pokoju nauczycielskiego, żeby ich już nie słuchać – śmieje się Pietkiewicz. – Przypominam sobie poprawkę z matematyki. Część z nich nawet nie przyjechała. Więc wsiadłem w samochód i każdego z nich przywiozłem do szkoły. Moja i ich praca opłaciła się. Na koniec trzeciej klasy byli najlepszą klasą, na 39 klas w szkole.
Tadeusz Pietkiewicz także jest dobrze wspominany przez swoich uczniów. Między nim, a jego wychowankami jest zaledwie 12 lat różnicy. Dlatego, na ostatnim spotkaniu pozwolił im mówić do siebie na „Ty”. Więc, niektórzy, jeszcze z nieśmiałością zwracają się do Niego „Tadeuszu”.
- Pamiętacie bal na zakończenie szkoły? – pyta Halina Chmielewska. – Bawiliśmy się do rana. Był alkohol, ale szkoła stoi do dziś, więc mocno nie narozrabialiśmy.
- Tak, tak pamiętam – mówi Tadeusz Pietkiewicz.- Dyrektor nie chciał się zgodzić na ten bal, bo bał się, że szkoła pójdzie z dymem. Ale zapewniłem go, że całą odpowiedzialność biorę na siebie. I wiecie, co Wam powiem? Dyrektor mieszkał niedaleko szkoły. Tego nikt nie widział, ale jak wracaliśmy z tego balu nad ranem, dyrektor stał na balkonie i nas obserwował. Była czwarta, może piąta nad ranem, a on stał i czekał.
Mają dużo wspólnych wspomnień. Mają też te osobiste.
- W szkole poznałem moją małżonkę – mówi Jerzy Żytecki. – Chodziła do młodszej klasy.
Co wspominać, ma także Jadwiga Wrzesień.
- Pamiętam, że nie chciałam iść na pochód pierwszomajowy, bo tam krzyczano „Precz z wrześniem”. – opowiada - Usprawiedliwiono mi tą nieobecność.
Jak w każdej klasie, ich losy potoczyły się różnie. Pracują w kraju i za granicą. Na szczęście, większość z nich została w Elblągu. Jedni są już na emeryturze, inni muszą przepracować jeszcze wiele lat. Lecz jak mówią, to były lepsze czasy do życia.
- Po ukończeniu szkoły szło się do kadr i wybierało pracę spośród różnych ofert – wspomina Elżbieta Trojanowska. – Dziś młodzież nie ma już tego komfortu. Kończą jedną szkołę, drugą i nie wiedzą czy będą mieli pracę.
- To prawda – wtóruje Pietkiewicz. – Jak się dowiedziałem, obecny zakład oferuje pracę dla dwóch najlepszych absolwentów. To bardzo mało. Kiedyś pracę w „Zamachu” dostawał każdy, kto kończył tą szkołę.
Siedzieli bardzo długo i wspominali. A przez lata, zebrało się tych wspomnień niemało. Przy lampce wina opowiadali o swoim życiu. Obiecali sobie, że za rok spotkają się na czterdziestoleciu ukończenia szkoły.