W ubiegły weekend elbląscy fani zespołu Happysad mieli okazję posłuchać swoich idoli na żywo. Występ, który zakończył się długim bisowaniem, udowodnił, że koncerty to jedna z mocniejszych stron tej kapeli. I właśnie o występach na żywo rozmawiamy z wokalistą grupy – Jakubem Kawalcem.
Happysad to polski zespół rockowy, który choć mało kiedy pojawia się w mediach ogólnopolskich, ma rzesze swych wiernych fanów. A część z nich mieszka w Elblągu i z niecierpliwością czekała na sobotni wieczór, kiedy to muzycy zawładnęli elbląską publicznością.
Antek Rokicki: - Nietrudno zauważyć, że gracie naprawdę wiele koncertów. Czym więc są dla Was występy na żywo?
Jakub Kawalec: - Koncert jest dla muzyka tak jakby esencją całego muzykowania. Można przecież nagrać milion płyt, być z nich zadowolonym lub nie, dostać takie czy owakie recenzje. A prawdziwa konfrontacja ze słuchaczem następuje na koncercie. Gdyby nie one, to nie wiemy, czy mielibyśmy siłę na zajmowanie się tym wszystkim. Moc energii i radości dają możliwość utrzymania się. Koncerty są też pracą, ale w większym stopniu – przyjemnością, energią do życia.
- Czy macie jakieś szczególne wspomnienia związane z koncertami?
- Jest ich tak wiele, że można by książkę napisać. Ciężko wybrać jedno. Na każdym się coś dzieje. Czasami po koncercie z czegoś się śmiejemy, czasami płaczemy. Kiedyś chyba to wszystko spiszemy.
- A jak wygląda zwykły dzień z Waszej trasy koncertowej?
- Największa harówka jest poza występem. Najważniejsze jest to, by się wyspać. Z rana trzeba wyjechać, często tych kilometrów jest sporo, podróże są długie. Po przyjeździe do klubu wypakowujemy sprzęt, robimy próbę i czekamy godzinę do występu. No, a po koncercie, wiadomo, trzeba się przespać, i z powrotem. To naprawdę wiele rzeczy do zrobienia. A ludziom czasami wydaje się, że po prostu przyjeżdżamy, gramy i odjeżdżamy.
- Wiem, że często występujecie w tych samych klubach. Jak układa się Wam współpraca z lokalami, w których gracie?
- Gramy w tych samych miejscach ze względu na wygodę. Kiedy jesteś w danym klubie drugi, piąty czy dziesiąty raz, to znasz już właścicieli, znasz układy, relacje między sobą. Znasz też publiczność, wiesz, czego możesz się spodziewać i ile osób przyjdzie. A żyjemy w takim kraju, że, niestety, nie ma zbyt wielu miejsc koncertowych. Oczywiście, nie chcę marudzić, ale tak to już jest, że ludzie adoptują jakieś knajpy, tworząc jakieś miejsce na scenę. Oczywiście, to też ma swój urok. Polska to taki trochę skansen muzyczny. Ale lepsze jest to niż trasa w miejscach, gdzie wszystko jest fajne, sterylne. Rutyna musiałaby pewnie nas szybko zabić. A na ostatnim koncercie w Elblągu nawet nie było barierek. Ludzie byli bardzo blisko sceny. Musi być ten element dzikości (śmiech).
- Jak się występuje w Elblągu?
- Byliśmy tutaj dopiero drugi raz. Nie obraźcie się, ale miejsce to jest takie jak większość w Polsce. Ważne jest to, że nas… nie zaskakujecie (śmiech). Ludzie śpiewali, tańczyli. Nie nam oceniać koncert. My jednak jesteśmy zadowoleni.
- Proszę jeszcze zdradzić, jakie macie plany na przyszłość. Nie tylko tę koncertową…
- Zaczęliśmy bardzo poważnie myśleć o piątej płycie. Wybieramy się na dziesięciodniowy obóz kompozycyjny na Mazury. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie spinamy się, nie mamy zarezerwowanych studiów, realizatorów. Jak będziemy mieć odpowiednią ilość materiału, z którego będzie można coś wygrzebać, to będziemy o tym myśleć. A trasa koncertowa powoli dobiega końca, czeka nas jeszcze ponad miesiąc występów.
- Czego Wam życzyć?
- Żeby omijały nas… nie przygody. Żebyśmy byli zdrowi, a potem jakoś to będzie!
Tego więc życzymy zespołowi i liczymy na kolejny występ w Elblągu. Patrząc na ilość granych koncertów można przypuszczać, że zapewne nie będziemy długo czekać!
Happysad to polski zespół rockowy, który choć mało kiedy pojawia się w mediach ogólnopolskich, ma rzesze swych wiernych fanów. A część z nich mieszka w Elblągu i z niecierpliwością czekała na sobotni wieczór, kiedy to muzycy zawładnęli elbląską publicznością.
Antek Rokicki: - Nietrudno zauważyć, że gracie naprawdę wiele koncertów. Czym więc są dla Was występy na żywo?
Jakub Kawalec: - Koncert jest dla muzyka tak jakby esencją całego muzykowania. Można przecież nagrać milion płyt, być z nich zadowolonym lub nie, dostać takie czy owakie recenzje. A prawdziwa konfrontacja ze słuchaczem następuje na koncercie. Gdyby nie one, to nie wiemy, czy mielibyśmy siłę na zajmowanie się tym wszystkim. Moc energii i radości dają możliwość utrzymania się. Koncerty są też pracą, ale w większym stopniu – przyjemnością, energią do życia.
- Czy macie jakieś szczególne wspomnienia związane z koncertami?
- Jest ich tak wiele, że można by książkę napisać. Ciężko wybrać jedno. Na każdym się coś dzieje. Czasami po koncercie z czegoś się śmiejemy, czasami płaczemy. Kiedyś chyba to wszystko spiszemy.
- A jak wygląda zwykły dzień z Waszej trasy koncertowej?
- Największa harówka jest poza występem. Najważniejsze jest to, by się wyspać. Z rana trzeba wyjechać, często tych kilometrów jest sporo, podróże są długie. Po przyjeździe do klubu wypakowujemy sprzęt, robimy próbę i czekamy godzinę do występu. No, a po koncercie, wiadomo, trzeba się przespać, i z powrotem. To naprawdę wiele rzeczy do zrobienia. A ludziom czasami wydaje się, że po prostu przyjeżdżamy, gramy i odjeżdżamy.
- Wiem, że często występujecie w tych samych klubach. Jak układa się Wam współpraca z lokalami, w których gracie?
- Gramy w tych samych miejscach ze względu na wygodę. Kiedy jesteś w danym klubie drugi, piąty czy dziesiąty raz, to znasz już właścicieli, znasz układy, relacje między sobą. Znasz też publiczność, wiesz, czego możesz się spodziewać i ile osób przyjdzie. A żyjemy w takim kraju, że, niestety, nie ma zbyt wielu miejsc koncertowych. Oczywiście, nie chcę marudzić, ale tak to już jest, że ludzie adoptują jakieś knajpy, tworząc jakieś miejsce na scenę. Oczywiście, to też ma swój urok. Polska to taki trochę skansen muzyczny. Ale lepsze jest to niż trasa w miejscach, gdzie wszystko jest fajne, sterylne. Rutyna musiałaby pewnie nas szybko zabić. A na ostatnim koncercie w Elblągu nawet nie było barierek. Ludzie byli bardzo blisko sceny. Musi być ten element dzikości (śmiech).
- Jak się występuje w Elblągu?
- Byliśmy tutaj dopiero drugi raz. Nie obraźcie się, ale miejsce to jest takie jak większość w Polsce. Ważne jest to, że nas… nie zaskakujecie (śmiech). Ludzie śpiewali, tańczyli. Nie nam oceniać koncert. My jednak jesteśmy zadowoleni.
- Proszę jeszcze zdradzić, jakie macie plany na przyszłość. Nie tylko tę koncertową…
- Zaczęliśmy bardzo poważnie myśleć o piątej płycie. Wybieramy się na dziesięciodniowy obóz kompozycyjny na Mazury. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie spinamy się, nie mamy zarezerwowanych studiów, realizatorów. Jak będziemy mieć odpowiednią ilość materiału, z którego będzie można coś wygrzebać, to będziemy o tym myśleć. A trasa koncertowa powoli dobiega końca, czeka nas jeszcze ponad miesiąc występów.
- Czego Wam życzyć?
- Żeby omijały nas… nie przygody. Żebyśmy byli zdrowi, a potem jakoś to będzie!
Tego więc życzymy zespołowi i liczymy na kolejny występ w Elblągu. Patrząc na ilość granych koncertów można przypuszczać, że zapewne nie będziemy długo czekać!
Antek Rokicki