Do Hiszpanii miała, pojechać tylko na pół roku. Jest już trzy lata. Tam znalazła swoje miejsce, ale tęskni za polską jesienią. O tym, jak spełniać się w życiu, przejść przyśpieszony kurs hiszpańskiego, a także o hiszpańskiej grupie Dagmara rozmawiamy z Dagmarą Piekutowską, elblążanką, autorką bloga Woman at window.
Dagmara na wakacje do Polski przyjechałaś z Dagmarą. To nie jest przypadkowa zbieżność imion?
Nie. Dagmara to zespół moich przyjaciół z Hiszpanii. Przyjechali ze mną do Elbląga i dali koncert w klubie Sąsiedzi. Grupę tworzą David Baquero (wokalista), Laia Mercè (keyboard i wokal wspomagający), Nahuel Giménez (gitara), Anna Esteve (gitara basowa) oraz Víctor Arranz (perkusja).
Wróćmy jednak do nazwy? Dlaczego Dagmara?
Trzy lata temu powstał zespół Alkimia (pol. Alchemia) – to bardzo popularna nazwa w Hiszpanii i nosi ją całkiem sporo projektów. Tworzyli go David, który jest moim chłopakiem, Laia i Nahuel. Później dołączyli do nich kolejni członkowie. Wspólnie stwierdzili, że zmienią profil, nazwę, nagrają nową płytę, czyli tak naprawdę zaczną wszystko od początku. Zaczęliśmy szukać nazwy, takiej, żeby była trochę nietypowa. Trwało to cztery miesiące, w międzyczasie powstawała już płyta, aż nagle ktoś zaproponował, że może Dagmara, bo to takie trudne do wymówienia i nietypowe. Poszukali, co znaczy to imię i spodobało im się, że to "dobry dzień". Stwierdzili, że Dagmara będzie idealną nazwą i tak zostało.
No dobrze, a jak ich namówiłaś, żeby przyjechali do Elbląga?
Zawsze bardzo im się podobały moje zdjęcia Elbląga. Jako że rzadko jeździmy gdzieś wspólnie, powstał pomysł, aby przyjechać do Polski. Jak już wiedzieliśmy, że jedziemy, to ktoś zaproponował, żeby wziąć ze sobą instrumenty i zapytać się, czy gdzieś możemy zagrać. Tak powstał pomysł na koncert w Polsce. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę wielu niedogodności, chociażby tego, że podróż ze sprzętem muzycznym nie jest łatwa. Jeszcze gitara się zmieści, ale z perkusją jest już trudniej.
Ostatecznie dotarliście i Dagmara wystąpiła w klubie Sąsiedzi. Myślę, że to bardzo sympatyczne dla nas elblążan.
Z tym występem też nie było tak łatwo. W większości klubów, do których dzwoniliśmy, nie traktowano nas poważnie. Gdy słyszeli, że zespół z Barcelony przyjeżdża do Polski i chce u nich wystąpić, myśleli, że to żart. Ostatecznie udało się.
Pozwól jednak, że zapytam Cię o tą druga Dagmarę. W Barcelonie mieszkasz od trzech lat, jak tam trafiłaś?
Przez przypadek. Dosłownie. Kończąc studia, zaczęłam szukać jakiego programu wolontariackiego. Chciałam wyjechać za granicę i zdobyć jakieś doświadczenie w pracy w organizacji samorządowej. Zapisałam się na wyjazd do Hiszpanii. Myślałam, że na dwa miesiące. Jak okazało się następnego dnia, podczas rozmowy telefonicznej, wyjazd był na sześć miesięcy. Pomyślałam, że właściwie to mogę sobie przedłużyć wakacje.
Spakowałaś się i pojechałaś do Hiszpanii.
Właśnie.
Nie bałaś się, przecież w tę podróż wyruszyłaś sama?
Wcześniej byłam w Indiach na podobnych zasadach. Stwierdziłam, że jeżeli przeżyłam Indie to Hiszpania tym bardziej. Program wolontariatu europejskiego jest naprawdę świetnym programem. Dają wolontariuszom mieszkanie, samochód, wyżywienie, kurs języka. Wszystko fajnie... zapomnieli tylko poinformować nas o tym, że będziemy mieszkali w górach, w miasteczku, które liczy sobie trzystu mieszkańców, z których żaden nie mówi po angielsku. Tak więc na początku czekał mnie przyśpieszony kurs angielskiego, przyśpieszony kurs jazdy po górskich drogach i przyśpieszony kurs naprawiania wszystkiego w zdezelowanym domu, w którym mieszkałam jeszcze z jedną Polką, Szwedem i Węgierką.
Byłaś tam przez pół roku... co robiłaś?
Nasza grupa była większa, ale byliśmy rozbici po całej okolicy. Siedziba tej mojej organizacji znajdowała się w jednym z większych miasteczek. My akurat mieliśmy projekt aktywizacji lokalnej społeczności. Co tak naprawdę oznaczało, że zajmujemy się wszystkim. Począwszy od pomocy osobom starszym, po prowadzenie zajęć czy to z języka angielskiego, czy tańca, oczywiście towarzyskiego, żeby mieć elbląski akcent.
Dlaczego po pół roku nie spakowałaś walizek i nie wróciłaś do Polski?
Stwierdziłam, że skoro jestem już w Hiszpanii, to chciałabym jeszcze zobaczyć Barcelonę. Tak mi się tam spodobało, że postanowiłam nie wyjeżdżać. Po dwóch tygodniach dostałam pracę w szkole wizażu jako fotomodelka. Później szukałam sobie dodatkowych zajęć, żeby bardziej się ruszyć. Tak trafiłam do firmy, która zajmuje się projektowaniem biżuterii, zaczęłam z nimi współpracować.
Kiedy założyłaś swojego bloga Woman at window?
Blog ma dokładnie rok. Założyłam go z taką myślą, że w Polsce jest bardzo dużo blogów modowych, kulinarnych, livestylowych, ale bardzo mało takich ukierunkowanych na osoby, które czują się obywatelami świata, lubią podróżować, celebrować codzienność w innych miejscach.
Teraz jesteś zawodową blogerką, promujesz marek, w tym i te polskie... Jak Ci się to udało?
Przyznam szczerze, że dla mnie samej jest to zaskoczeniem. Bloga założyłam tylko dla siebie, a po dwóch miesiącach tak się rozrósł, że musiałam go przenieść na inny serwer. Teraz mogę sobie pozwolić na to, żeby skupić się wyłącznie na tym. Odbiór jest pozytywny. Mam sporo osób, które odwiedzają go codziennie, zostawiają mi wiadomości, pytają się o różne rzeczy: Jak dostać się do Barcelony czy nawet jaką walizkę wziąć na podróż.
Nie zamierzasz rozstawać się z blogiem?
Teraz już nie mam wyboru. (śmiech) Zatrudniły mnie polskie marki, między innymi Charlotte Rouge z Warszawy. Zarządzam ich kontem na Instagramie. Blog otworzył mi też drzwi do rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam na przykład, że można pracować, robiąc zdjęcia i wrzucając je na Instagram. Instagram to zresztą moja najmocniejsza strona. Tam mam jeszcze więcej odbiorców niż na blogu.
Nic tylko zazdrościć. Robisz to, co lubisz, pobijasz świat i jeszcze ci za to płacą. Bajka.
Gdzie tam. Później odkryłam, że to ciężka praca, która zajmuje 70 godzin tygodniowo. Myślę, że jak masz stałą pracę, to wychodzisz z niej, idziesz do domu i zajmujesz innymi rzeczami, a ja idę do domu i cały czas jestem w pracy. To praca, która dodatkowo pochłania każdy wolny czas, również wakacje.
Jak ludzie reagują na twojego bloga?
Pozytywnie. Kilka dni byłam w Elblągu. Stałam na parkingu, gdy podeszła do mnie pani. Myślałam, że źle zaparkowałam, albo coś, a ona powiedziała, że bardzo lubi mojego bloga. Kilka dziewczyn podeszło do mnie w centrum handlowym i stwierdziły, że śledzą mojego Instagrama i są fankami mojego kota, którego zdjęcia zamieszczam tam regularnie. Takich sytuacji nie spodziewałam się, to było bardzo miłe zaskoczenie.
Wszystko pięknie, ale nie wierzę, że nie trafiasz na zazdrośników. Internet, aż się od nich roi.
Oczywiście jest i hejt, ale do tego się przyzwyczaiłam i nie zwracam na to uwagi. Smutne jest tylko to, że jak na przykład sprawdzam po numerach IP, to większość tych negatywnych tekstów pochodzi od elblążan.
Barcelona to jest już to twoje miejsce. Zostaniesz tam na dłużej?
Chyba tak. Choć przyznam szczerze, że kusi mnie powrót do Polski na kilka miesięcy, ale to tylko dlatego, że tu się dzieje o wiele więcej niż w Barcelonie. Warszawa rozwija się w niesamowitym tempie, nawet w Elblągu jest pod tym względem coraz lepiej.
Nie mów, że w Elblągu więcej się dzieje niż w Barcelonie?
Hiszpanie są bardzo zachowawczy. Tam dzieją się bardzo fajne rzeczy, ale w określonych ramach. To też dlatego mogłam sobie pozwolić na bloga, bo tam nie ma osób, które zajmują się tym zawodowo, czy prowadzą konta na Instagramie. U nas to jest już profesja.
No tak, ale sama Barcelona to jednak nie Elbląg.
Rzeczywiście, żyje się tu niesamowicie. Jest świetny klimat.
Wieczne wakacje?
Chyba tak.
Nie tęsknisz za zimą?
Za zimą i za jesienią. Zawsze staram się być na jesień w Polsce. Tam cały czas jest pięknie, ale tak samo. To naprawdę się nudzi. Czasami chciałoby się trochę deszczu.
Myślę, że i tak tego słońca wiele osób Ci zazdrości. Słońca i Barcelony. Co piszesz swoim Czytelnikom, gdy mówią, że oni też by tak chcieli?
Nie ma problemu. Po prostu to zrób. Ja też nie miałam konta oszczędnościowego, masy pieniędzy. Na szczęście jest dużo projektów, organizacji, które zajmują się wymianą wolontariuszy. Dzięki temu możemy trafić do wybranego kraju. Później już wszystko zależy od nas.
Do takiego podróżowania trzeba mieć jednak chyba odpowiedni charakter, być twardym?
Nie. Tego wszystkiego można się nauczyć. Ja na początku też nie miałam pojęcia o wielu rzeczach – nawet o tym, jak przesiąść się z jednego lotu na drugi, czy poruszać po lotnisku. W samej Barcelonie nie miałam pojęcia, co do mnie mówią, bo ja się nauczyłam hiszpańskiego, a kataloński, którym oni mówią, to zupełnie inna bajka. Trzeba być otwartym na ludzi, na nowe doświadczenia. Każdy ma swoje przyzwyczajenia, są różnice kulturowe, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Trzeba się z tym liczyć i się nie zrażać. Na początku zawsze jest trudno, czy to są Indie, Hiszpania czy nawet Polska, gdy kończymy studia i wchodzimy w dorosłe życie.
Redakcja jednak musi być zdesperowana......?! O co kaman co ma tytuł do tego czegoś?
Cytuję "... Chciałam wyjechać za granicę i zdobyć jakieś doświadczenie w pracy w organizacji samorządowej...." PLIS! Litości chyba chodziło o pozarządowej zwłaszcza, mowa o "... programu wolontariackiego..." Jezusiczku!!!!!!
Momentami ciężko się to czyta
" Oczywiście jest i hejt, ale do tego się przyzwyczaiłam " szkoda a Nasz radny z rady miejskiej , nie potrafi : )
dałem minusa w ocenie tekstu, czy policzycie mi to za hejt? ;P
Kto w Pl został