Nie cieszy to, ale jest faktem, że Czarownice z Salem Arthura Millera znakomicie trafiają w klimat naszych czasów. I to zarówno w warstwie prezentującej stan wymiaru sprawiedliwości, tj. sądownictwa, poczynając od zideologizowania (nawet upolitycznienia) sędziów do ferowania wyroków zadowalających władze. Jak i w obrazie zbiorowości, grzęznącej w mrokach świadomości, obezwladnionej strachem, poddającej się prowokacjom i uprzedmiotowionej.
To przecież świat w znacznym stopniu nasz, naszego czasu i naszego śnienia, gdy na świat wychodzą czarownice i upiory, korzystające z banicji rozumu i mnożących się podziałów. Rozpoznajemy w dramacie wszystkie podstawowe elementy odżywającego co jakiś czas średniowiecza. To rodzaj szczególnego tąpnięcia w życiu zbiorowości, które polega na niezachwianej, boskiej pewności, gdzie szatan a gdzie Bóg, co jest dobrem a co złem. No i na uzurpacji wyplewiania zła poprzez likwidowanie opętanych dla utrzymania uszczęśliwiającego ładu. I rodzaj pełnej grozy konfrontacji człowieczeństwa (dziewczęta zabawiające się w czarownice) z wyspekulowaną zbrodniczą machiną terroru , opartą na wierze w Boga i diabła. Skądinąd także na ludzkich aspiracjach do gorliwości („rąbali, rąbali i i nic się nie bali – jak śpiewano w kabarecie Olgi Lipińskiej) – bo przecież obłąkanych uszczęśliwiaczy ludzkości, w tym fanatyków mamy na pęczki.
To przecież świat w znacznym stopniu nasz, naszego czasu i naszego śnienia, gdy na świat wychodzą czarownice i upiory, korzystające z banicji rozumu i mnożących się podziałów. Rozpoznajemy w dramacie wszystkie podstawowe elementy odżywającego co jakiś czas średniowiecza. To rodzaj szczególnego tąpnięcia w życiu zbiorowości, które polega na niezachwianej, boskiej pewności, gdzie szatan a gdzie Bóg, co jest dobrem a co złem. No i na uzurpacji wyplewiania zła poprzez likwidowanie opętanych dla utrzymania uszczęśliwiającego ładu. I rodzaj pełnej grozy konfrontacji człowieczeństwa (dziewczęta zabawiające się w czarownice) z wyspekulowaną zbrodniczą machiną terroru , opartą na wierze w Boga i diabła. Skądinąd także na ludzkich aspiracjach do gorliwości („rąbali, rąbali i i nic się nie bali – jak śpiewano w kabarecie Olgi Lipińskiej) – bo przecież obłąkanych uszczęśliwiaczy ludzkości, w tym fanatyków mamy na pęczki.
Takimi spostrzeżeniami i refleksjami gra widowisko prezentowane aktualnie na elbląskiej scenie. Cieszy ten wybór repertuarowy, sięgający do pozycji klasycznej, to jest do moralitetu, który jak trzeba – jątrzy, gryzie, pobudza do myślenia i nie pozostawia nikogo obojętnym.
Znajdujemy więc na scenie obraz rzeczywistości, która mimo siedemnastowiecznych kostiumów stanowiących jedyny sztafaż historyczny widowiska (pomysł Grety Subatavičiüté), tonie w ponadczasowości i sprzyja przywoływaniu uniwersaliów. Elbląskiego opracowania sztuki podjął się Jan Buchwald, reżyser, który przed piętnastu laty rozpoczął swą pracę dyrektora w warszawskim Teatrze Powszechnym inscenizacją właśnie tej sztuki. Obecna prezentacja jest – jak zdradza reżyser – niemal przeniesieniem tamtej inscenizacji do Elbląga. Realizacja nowa – mówi - jest „w znacznym stopniu inspirowana tamtą inscenizacją. O czym świadczy też okoliczność, że rzecz – podobnie jak inscenizacja sprzed lat nie jest na siłę uwspółcześniana czy aktualizowana politycznie, choć mogła kusić tego rodzaju pokusami czy pomysłami. Szczęśliwie, że tak się nie stało, że zdecydowano się na konwencję moralitetu, nie zaś sztukę polityczną. Wreszcie, że konsekwentnie w tej konwencji rzecz utrzymano, dyscyplinując zespół i harmonizując warstwy spektaklu.
Jedność wyrazu zawdzięcza całość również wzmiankowanej kostiumerii (dominacja czerni i bieli – prawdopodobnie charakterystyczna dla moralitetu, kędy toczy się walka o sposób rozróżniania dobra i zła). Poza tym scena (wyjąwszy doraźnie wykorzystywany stół i krzesła) jest pusta, co pozwala skupić uwagę na dialogu, którego ekspresja - co logiczne – osiąga najwyższy diapazon w sekwencjach posiedzenia sądu i ferowania wyroków. Tyleż nastrojowa, co pełna symboliki jest scenografia Wojciecha Stefaniaka. Stanowi ją konsekwentnie mroczne, czarne okotarowanie sceny oraz zaproponowanie jako tła przez całą szerokość biegnącej czarnej ściany czy ścianopłotu z czarnych deszczułek z otwieranymi w razie potrzeby drzwiami.
To zarówno jedyny wielofunkcyjny element uproszczonej architektury, jak i symbol świata, więc podziału na świat ludzi tkwiących w przesądach, porażonych obłędem i strachem, poddanych obowiązującej wierze w duchy, diabły i czarownice. I odgrodzony tą koszmarną ścianą mroczny, tajemny i niepojęty świat „sprawiedliwości”, ściśle zaś prawa, którego monopol dzierży przybywający stamtąd zastępca gubernatora Danforth (świetne wykonanie Dariusza Siastacza) z towarzyszącymi mu fanatykami prawa i wiary.
Bardzo znaczącym elementem spektaklu jest tym razem znakomita praca reflektorów. Światło wydobywając z mroku postaci i wspierające akcenty (opracowanie Pawła Dobrzyckiego) tym razem pełni szczególną rolę w organizacji widowiska. Podobnie jak pełna ekspresji, choć wolna od przesadnej natarczywości muzyka Jerzego Satanowskiego. Organizację ruchu współtworzy wyprowadzony z proscenium na widownię specjalny podest pozwalający na zintensyfikowanie ruchu oraz częściowe zniwelowanie przestrzeni między sceną a widownią, jak i mocniejsze, energiczniejsze wyakcentowywanie sensu niektórych partii tekstu. Na pierwszym planie krzyżują się temperamenty, racje i emocje opętanych strachem i oscylujących między rzeczywistością a fikcją dziewcząt, omamionych urojeniami, zabawiających się w czarownice i rozhisteryzowanych.
To zarówno jedyny wielofunkcyjny element uproszczonej architektury, jak i symbol świata, więc podziału na świat ludzi tkwiących w przesądach, porażonych obłędem i strachem, poddanych obowiązującej wierze w duchy, diabły i czarownice. I odgrodzony tą koszmarną ścianą mroczny, tajemny i niepojęty świat „sprawiedliwości”, ściśle zaś prawa, którego monopol dzierży przybywający stamtąd zastępca gubernatora Danforth (świetne wykonanie Dariusza Siastacza) z towarzyszącymi mu fanatykami prawa i wiary.
Bardzo znaczącym elementem spektaklu jest tym razem znakomita praca reflektorów. Światło wydobywając z mroku postaci i wspierające akcenty (opracowanie Pawła Dobrzyckiego) tym razem pełni szczególną rolę w organizacji widowiska. Podobnie jak pełna ekspresji, choć wolna od przesadnej natarczywości muzyka Jerzego Satanowskiego. Organizację ruchu współtworzy wyprowadzony z proscenium na widownię specjalny podest pozwalający na zintensyfikowanie ruchu oraz częściowe zniwelowanie przestrzeni między sceną a widownią, jak i mocniejsze, energiczniejsze wyakcentowywanie sensu niektórych partii tekstu. Na pierwszym planie krzyżują się temperamenty, racje i emocje opętanych strachem i oscylujących między rzeczywistością a fikcją dziewcząt, omamionych urojeniami, zabawiających się w czarownice i rozhisteryzowanych.
Ogromną rolę w spektaklu odgrywa tym razem ruch sceniczny (opracowanie Jarosław Staniek) z baletowymi sekwencjami „nawiedzeń”. .Wraz ze scenami opętania ruch ten został opracowany z wysokim profesjonalizmem i siłą wyrazu w pełni uzasadniającą poruszenie mieszkańców Salem. Tu też rozgrywa się dramat zaangażowanych w sprawę małżeństwa, więc – Johna Proctora i jego żony - Elizabeth (Piotr Szejn i Marta Masłowska), jak i ujawniają się pozadoktrynalne, psychologiczne motywy konfliktu, który doprowadzi do śmierci obojga. Rzecz toczy się jakby naturalnie, tj. bez angażowania szczególnych chwytów, wzmagających ekspresję. I tak choćby ze względu na szczególny charakter sprawy i grozę triumfującego obłędu sam tekst porządnie targa emocjami widzów. Temperaturę utrzymuje wszakże stylistyka lakoniczności, nie zaś bogactwa efektów - co w sposób oczywisty świadczy o dobrym guście realizatorów spektaklu.
Słowem - widowisko w warstwie zawartości myślowej, jak i w kształcie stylistycznym należy do trwalszych osiągnięć elbląskiej sceny. Należy też do repertuaru sztuk budzicielskich, frasobliwych, odsłaniających psychologiczne źródła zła, mechanizmy odżywające w okresach, gdy rozum śpi. Dzięki wykonawcom rzecz toczy się w dobrym tempie zaś poziom prezentacji jest wyrównany. Miejscami – co dotyczy figur silniej zindywidualizowanych - pobrzmiewa ekspresją, która ujarzmia widownię. Do aktorów najsilniej uobecniających obłęd doktryny średniowiecznej, wspieranej młotem bezwzględnego prawa należy wzmiankowany już odtwórca zastępcy gubernatora , który już to recytując sobie pod nosem zawiłości mechanizmu prawnego, już to grzmiący z podestu do publiczności , przeraża, przywołuje autentyczne, znane nam figury prokuratorów przemawiających przeciwko „wrogom ludu”. Prawdopodobnie stanowi także ostrzeżenie.
Postać Pastora Johna Hale z powodzeniem prowadzi zawsze ruchliwy i pełen swobody Artur Hauke, i tym razem dysponujący zręcznością w budowaniu figur niejednoznacznych, ale złożonych z wielu materii. To znaczy nie zatracił możliwości zbudowania jednostki po prostu ludzkiej, tyleż podporządkowującej się władzy, co i argumentującej na rzecz człowieczeństwa. Reszta wykonawców tworzy zbiorowość zniewolonych, zastraszonych i przerażonych, Nie brak tu doświadczonych aktorów jak Maria Makowska-Franceson - znakomita wykonawczyni Rebeki Nurse, starej kobiety, świadomej absurdalności ładu, który nie znosi niewiary w szatana. Z ról, które jakoś utrwalają mi się w pamięci, wymieniłbym jeszcze Elizabeth Proctor Marty Masłowskiej z nieruchomą maską twarzy bez reszty zdeterminowanej.
Również Mariusza Michalskiego jako Gilesa Coreya, jak i Magdalenę Bocianowską w roli Abigail. Technicznie nie zawodzi również odtwórca znaczącej w spektaklu roli Johna Proctora – Piotr Szejn Nie mogę się jednak oprzeć odczuciu, że nie dysponuje on osobowością na tyle doświadczoną i silną, by sprostać figurze tak skomplikowanej jak ów wieśniak nie umiejący się znaleźć wśród sprzeczności, tj. by uwyraźnić motywy dokonujących się w nim przemian i wyjść w tym poza granice zwyczajnej poprawności.
Postać Pastora Johna Hale z powodzeniem prowadzi zawsze ruchliwy i pełen swobody Artur Hauke, i tym razem dysponujący zręcznością w budowaniu figur niejednoznacznych, ale złożonych z wielu materii. To znaczy nie zatracił możliwości zbudowania jednostki po prostu ludzkiej, tyleż podporządkowującej się władzy, co i argumentującej na rzecz człowieczeństwa. Reszta wykonawców tworzy zbiorowość zniewolonych, zastraszonych i przerażonych, Nie brak tu doświadczonych aktorów jak Maria Makowska-Franceson - znakomita wykonawczyni Rebeki Nurse, starej kobiety, świadomej absurdalności ładu, który nie znosi niewiary w szatana. Z ról, które jakoś utrwalają mi się w pamięci, wymieniłbym jeszcze Elizabeth Proctor Marty Masłowskiej z nieruchomą maską twarzy bez reszty zdeterminowanej.
Również Mariusza Michalskiego jako Gilesa Coreya, jak i Magdalenę Bocianowską w roli Abigail. Technicznie nie zawodzi również odtwórca znaczącej w spektaklu roli Johna Proctora – Piotr Szejn Nie mogę się jednak oprzeć odczuciu, że nie dysponuje on osobowością na tyle doświadczoną i silną, by sprostać figurze tak skomplikowanej jak ów wieśniak nie umiejący się znaleźć wśród sprzeczności, tj. by uwyraźnić motywy dokonujących się w nim przemian i wyjść w tym poza granice zwyczajnej poprawności.
Autor: Ryszard Tomczyk
Dariusz Siastacz jako Danforth
Wow super ze publikujecie Pana Ryśka. Czyta się doskonale. Dobre pióro;)
Profesor Tadeusz Manteuffel najwybitniejszy polski znawca średniowiecza zawsze potępiał stwierdzenie typu "mroczne czasy średniowiecza". Uważał bowiem, że mimo postępu cywilizacyjnego, w tym osiągnięć technicznych czy naukowych, człowiek nadal zachowuje się tak jakby żył, myślał i postępował będąc nadal w tym okresie dziejów świata. Ta sztuka właśnie to udowadnia, a inne utwory literatury światowej to potwierdzają. Wystarczy przeczytać "Losy dobrego żołnierza Szwejka w czasie wojny swiatowej" Jarosława Haszka czy "Niebieską księgę" Michała Zoszczenki. Stąd recenzja dr Ryszarda Tomczyka znawcy sztuki i literatury, a przede wszystkim teatrologa wcale mnie nie dziwi. Po prostu nadal nic się nie zmieniło.
a co Puszkin sądzi o swoim idolu?
Brawo . Jest recenzja i to świetnie napisana.
Te wzruszenia recenzenta świadczą o jednym : mamy do czynienia z archaicznym Teatrem klasycyzującym. Podobna sztuka może poruszyć serca i umysły widzów po 60 roku życia . Pozostali wyjdą z teatru obojętni, albo porażeni martwicą intelektualną tego projektu.
Bardzo tania ta pozorna odwaga. Już niedaleko stąd do Kabaretu .
Tak piszą recenzje teatralne nauczyciele starej daty. Teksty są bezpieczne dla każdej władzy , pozornie zintelektualizowane i otwarte dla wszystkich. Niczego nie objaśniają i unikają ostrych sformułowań. Według podobnego schematu można opisać każde przedstawienie. Nikomu nie zaszkodzimy i nikomu nie pomożemy.Tylko czemu służy ta robota ?.
Ok. Napisz swoją. Może być na ostro ,byle merytorycznie. Pokaż jak to powinno wyglądać. W tym mieście recenzja jest taką żadkością że każda jest na wagę złota.