Mirosław Połatyński zaczynał od aktorstwa. Skończył łódzką filmówkę i 25 lat spędził na deskach Teatru w Opolu. Od ośmiu lat zajmuje się reżyserią (kształcąc się w tym kierunku w Toronto). Jego umiejętności elbląska publiczność miała okazję zobaczyć wczoraj (21.04.) podczas premiery spektaklu... „Premiera”.
Spektakl „Premiera” ukazuje m.in. historię reżysera, który z widowni ogląda premierę spektaklu, który wyreżyserował. Pan jest właśnie w takiej sytuacji. Jakie emocje Panem targają?
Ja jestem spokojny.
We względu na to, że jest Pan pewny aktorów?
Myślę, że to właśnie z tego wynika. Reżyser, który będzie miał przekonanie, że nie zrobił tego, co by chciał, albo dostał materiał taki, który by mu nie za bardzo odpowiadał, co spotkało Richarda Hyde-Fincha w „Premierze”, to myślę, że uzasadnione jest zachowanie, jakie widzimy w tym spektaklu. Dodatkowo Richard Hyde-Finch sam wybierał aktorów, przeprowadzał casting, w którym kierował się innymi priorytetami niż powinien, więc miał to, co chciał.
Przy każdym spektaklu zawsze w pełni udaje się Panu przełoży swoją wizję, czy raz jest ciężej, a raz łatwiej?
To zależy od materiału, ale jeżeli reżyser się przygotuje i wie, co chce zrobić, jak poustawiać proporcję w spektaklu, jaką ma wizję na postać to jest łatwiej. Tu są hipotezy, które się stawia. Nie ma reguły matematycznej, dlatego wielkie dzieła np. autorstwa Wiliama Szekspira przetrwały wieki i jeszcze będą trwać. Było robionych tysiące wersji i każda się różni prowokując do innych przemyśleń, a reżysera do innej wizji.
Jaką wizję miał Pan w przypadku „Premiery”?
To jest komedia. Norm Foster ma taki rodzaj pisania, gdzie o rzeczach egzystencjalnych, problemach ludzkich mówi poprzez humor, żeby ich nie „dociskać”, jak to jest w dramacie. Zawsze można się tu do czegoś „dokopać”. To wydarzenie teatralne, które ma miejsce w spektaklu, wiele osób czegoś nauczyło. W życiu czasem zapominamy, że ktoś nas kocha. Duma, arogancja, woda sodowa uderza do głowy albo przyzwyczajenie sprawia, że zapominamy o drugiej osobie, która nas broni, kocha.
Czasem musi pójść coś nie po naszej myśli, byśmy zauważyli tych, którzy są przy nas?
W tym wypadku, czyli klapa jaka zaczyna się dziać w spektaklu powoduje, ze ten reżyser przeżyje pewnego rodzaju oczyszczenie. Ale nie tylko on. Tęsknoty, które ma jego partnerka w jakiś sposób zostaną zrealizowane. Każdy w pewnym momencie gdzieś się zagalopował, gdzieś się zagubił... Każdy wraca na swoje miejsce i nie udaje kogoś kim nie jest, bo może coś stracić.
Spektakl też pokazuje, jak ważne jest, by dobrać odpowiednich aktorów. Jak Pan ocenia elbląskich aktorów?
Nie mam im absolutnie nic do zarzucenia. Pełen profesjonalizm pracy. Byłem bardzo, bardzo mile zaskoczony. Ich podejście mnie jeszcze bardziej mobilizowało, żebym jeszcze goręcej pracował i oddał im serce. Nie mieliśmy żadnych zgrzytów. To była spokojna, profesjonalna praca. Dużo proponowali. Wyjeżdżam z Elbląga z dużym sentymentem i długo, długo będę ich mieć w swojej głowie i sercu. To są wspaniali ludzie jako ludzie i utalentowani aktorzy.
Uczestnicząc w premierze mógł Pan zobaczyć reakcję widzów. Jak Pan ją ocenia? Śmiech był w miejscach, w których myślał Pan, że będzie?
Z komedią jest tak, że papierem lakmusowym jest widz. Aktorzy podczas premiery po raz pierwszy pracują z publicznością, a publiczność też jest partnerem. Komedia ma to do siebie, że gdy aktor powie coś podczas niespodziewanego śmiechu to już gubi się puenta. Dlaczego zupełnie to inaczej będzie wyglądać podczas kolejnego spektaklu. Aktorzy będą wiedzieć z czasem, jak świadomie pracować z publicznością, kiedy można dać im więcej czasu na reakcje.
Jest Pan reżyserem, który sam przez lata występował na scenie. Czy przez to łatwiej jest Panu współpracować z aktorami?
Łatwiej znaleźć kod porozumienia, klucz, który otworzy aktorowi tę przestrzeń, a mi łatwiej dostrzec na jakim etapie rozwojowym jest dana rola w aktorze. Do każdego należy podchodzić indywidualnie.
I rozumie Pan, jak ważne jest, by aktora słuchać.
Pewnie. Jak przejdzie się przez scenę tyle lat, co ja, a zagrałem 36 głównych ról, ponad 80 produkcji teatralnych jako aktor, to wiem z doświadczenia, że pewnych rzeczy reżyserzy nie rozumieją. Nie przeszli tego procesu w środku, więc skąd mają wiedzieć. Rola dojrzewa w aktorze i są rożne etapy tego dojrzewania. To tak, jak z winem. Szlachetne wino potrzebuje czasu na dojrzewanie. Ten proces jest niezbędny, by rola dojrzała w aktorze.
Rozumiem zatem, że chętnie powróciłby Pan do pracy z elbląskimi aktorami?
Jestem otwarty, bo to wzbogaca obie strony. Nie wyjadę stąd chociażby z jakimś małym negatywnym odczuciem. Podczas premiery byłem spokojny, bo to jak z egzaminem. Jeśli ktoś jest przygotowany na egzamin to nie ma lęku, a jak wie, ze jakiegoś rozdziału nie przerobił to się martwi, że dostanie pytanie właśnie z tego działu. Myślę, że przerobiliśmy wszystko. Dzień przed premierą powiedziałem aktorom: Jutro jest mój dzień, proszę mnie bawić (śmiech)
I jak się Pan bawił?
Wyśmienicie!
To tak, jak reszta publiczności. Dziękuję bardzo za rozmowę.
OBSADA
Artur Hauke - Jack Tisdale
Teresa Suchodolska - Ruth Tisdale
Lesław Ostaszkiewicz - Richard Hyde-Finch
Magdalena Bocianowska - Cilla Fraser
Jacek Gudejko - Michael Craig
Mariusz Michalski - Clayton Fry
Monika Łyżwa (gościnnie) - Libby Husniak
Alan Bochnak - Tom Delaney
REALIZATORZY
Mirosław Połatyński - Reżyseria
Wojciech Stefaniak - Scenografia i kostiumy
Kazimierz Kowalski - Realizacja świateł
Teresa Suchodolska - Asystent reżysera
Nina Chodkowska - Inspicjent/sufler