Już jutro, 18 września na deski Teatru im. Aleksandra Sewruka trafia "Szklana Menażeria" Tennessee Wiliamsa. Będzie to pierwsza premiera sezonu. O tym, co stanowi sedno sztuki i czy jej bohaterowie przegrali swoje życie w rozmowie z Moniką Borzdyńską opowiada reżyser Andrzej Chichłowski.
„Szklana menażeria” to sztuka pochodząca z 1944 roku. Czy w swojej adaptacji uwspółcześnia Pan ją? Dlaczego? W jaki sposób?
Nie starałem się niczego uwspółcześniać, ponieważ „epoka” dzieląca nasze czasy od czasów, w których dzieje się akcja "Szklanej Menażerii" nie jest aż tak odległa i zabieg uwspółcześniania nie byłby zabiegiem potrzebnym. Dzisiaj rozmawiamy bardzo podobnym językiem, podobnie czujemy, myślimy… Może odrobinę poprawiłem pewne słowa i zwroty, które z naszego punktu widzenia są nieco archaiczne . Ze scenografem, Jerzym Rudzkim, doszliśmy do wniosku, że nie należy uwspółcześniać "Menażerii" ani w kostiumach, ani w scenografii, ani w muzyce. Nie muszę dodawać, że muzyka z lat trzydziestych jest po prostu fantastyczna. Wydaje mi się, że scenografia, kostiumy i muzyka stanowią ogromny walor tego przedstawiania, bo dodają mu romantyczności. Obecnie większość telewizji produkuje mnóstwo seriali o tematyce współczesnej i dlatego wydawało mi się, że właśnie w teatrze warto zachować tę nieco starszą epokę.
Tematem przewodnim "Szklanej Menażerii" jest miłość, tematyka społeczna stanowi jedynie tło. Niech Pan powie, jaka to jest miłość?
W "Szklanej Menażerii" autor przedstawił cały wachlarz różnego rodzaju miłości, chociaż trudno doszukać się tu miłości romantycznej w potocznym znaczeniu tego słowa. Wydaje mi się, że na pierwszy plan wychodzi miłość trudna, można rzec chorobliwa. Chorobliwa miłość matki do dzieci, którą nie bałbym się nazwać miłością toksyczną.
Ale nie bądźmy aż takimi pesymistami. W sztuce obserwujemy też piękną, najczystszą z najczystszych, nie podszytą żadnymi podtekstami, miłość brata do siostry.
"Szklana Menażeria" to sztuka w znacznej części biograficzna. Williams też miał siostrę wstydliwą, zahukaną, którą kochał bezgranicznie, matkę, która dominowała nad dziećmi, i organizowała im świat według własnego systemu wartości, wyniesionego z cudownych, beztroskich lat młodości.
Mamy tu też miłość taką, o której najczęściej myślimy. To uczucie Jima do swojej dziewczyny, Betty. Ta miłość wydaje się być miłością jak najbardziej szczerą, prostą i chyba bardzo udaną.
Nie możemy zapomnieć też o piątej postaci, nie biorącej udziału w sztuce, do często nie przywiązuje się większej wagi, a przecież odgrywa bardzo ważną funkcję. To ojciec. Przecież on z jakiegoś powodu "uciekł" z tego domu. Może powodem wyjazdu męża była zaborczość żony? Mam wrażenie, że Amanda była i jest motorem wszystkiego, co działo i dzieje się w domu Wingfieldów..
„Szklana menażeria” ukazuje nam losy pięciu bohaterów, którzy nie mogą sobie poradzić z nową rzeczywistością. Czy Pana zadaniem są to ludzie, którzy przegrali swoje życie?
Tak naprawdę z nową rzeczywistością nie może poradzić sobie tylko jedna osoba i to jest właśnie Amanda. To ona pamięta czasy, kiedy była młodą, piękną kobietą i miała wielu adoratorów. Jednak obecne czasy zmieniły wszystko. Walka o byt, to dla niej codzienność. Trudno natomiast powiedzieć, że z nowymi czasami nie radzi sobie Tom, Jim czy Laura. Oni są młodzi i nie znają innych czasów, nie mogą sobie poradzić raczej sami ze sobą, z matką, z obecnym losem.
Nie wiem, czy przegrali swoje życie. Możemy jednak sobie wyobrazić, co dzieje się z naszymi bohaterami w przyszłości. Wiemy, że Tom, czyli sam Tennessee Williams został wybitnym dramatopisarzem, on nie przegrał, poradził sobie. Ale, czy był człowiekiem szczęśliwym, czy wystarczyła mu sława i pieniądze? A może pozostał w nim żal do wspomnień i traumatycznych przeżyć z młodości.
Jim prawdopodobnie też jakoś sobie poradził. Chłopak był przebojowym gościem. Pewnie ożenił się i otoczony gromadką dzieci wiódł spokojne życie. Tak sobie to wyobrażam.
Inaczej jest w przypadku Laury. Myślę, że jej życie po wyjeździe brata, emocjonalnie stało się jeszcze bardziej ubogie.
Proszę jednak pamiętać, że Szklana Menażeria to nie tylko dramat rodzinny. Odczytuję w nim także elementy zabawne i starałem się je wyciągnąć na powierzchnię. Razem z aktorami staraliśmy się nie tworzyć wyłącznie dramatu o miłości i beznadziei. Przecież najbardziej dramatyczne wydarzenia kryją w sobie pierwiastki komiczne. Ta sztuka również je zawiera, bo takie właśnie jest życie i smutne, i wesołe.
Sztuka Tennessee Williamsa przepełniona jest metaforami i skojarzeniami. Czy wydobył je Pan w przedstawieniu? Czy jednak priorytetem dla Pana jest, aby widz sztukę przeżywał, a symbolika wychodzi niejako „przy okazji”?
Zdecydowanie kładłem nacisk na to, aby widz sztukę przeżywał. Jeżeli widz doszuka się jakiejś symboliki i analogii do tego, co wcześniej przeżył, to będzie pięknie. Jednak w przedstawieniu skupiam się głównie na relacjach międzyludzkich.
Czy tematyka poruszana w Szklanej Menażerii i dotycząca Amerykanów jest także aktualna dla nas Polaków?
Oczywiście. Temat i przesłanie, jaki niesie, są uniwersalne. Ludzie często nie potrafią się porozumiewać. Bywa, że wypowiadamy słowa, które dla nas mają inne znaczenie, niż dla interlokutora, i nie ma znaczenia, czy rzecz dzieje się w Ameryce, czy w Polsce. I tam i tu emocje podobne. Nie ma więc znaczenia, gdzie rozgrywa się akcja sztuki. Ten dramat jest na tyle genialny, że można go można go wystawiać zawsze i wszędzie.
- Nie ma spektaklu bez odbiorcy. Proszę zatem powiedzieć, kto może być odbiorcą tej sztuki? Każdy, bez względu na wiek, pochodzenie czy wrażliwość?
Zdecydowanie wydaje mi się, że każdy może być odbiorcą tej sztuki. Każdy z nas, bez względu na wiek, posiada większą lub mniejszą wrażliwość na ludzkie nieszczęście.. Najbardziej chciałbym, aby ten dramat oglądali ludzie młodzi, ale myślę, że dla ludzi w wieku średnim wieku i starszych też będzie to spektakl interesujący. Szklana Menażeria to sztuka o ludziach wrażliwych i skierowana jest do niemniej wrażliwego odbiorcy.
Byłem na próbie generalnej. I jestem na wiieeelkie taak! Boski spektakl. Taki prawdziwy ;) POlecam.