Relacja Jerzego Wcisły z rejsu Kostrzyń-Berlin-Zalew Wiślany, wpisującego się w działania zespołu składającego się z przedstawicieli marszałków sześciu województw, który za cel stawia sobie rewitalizację Drogi Wodnej E 70. - Płyniemy głównie po to, by sprawdzić, z czym muszą się liczyć wodniacy, chcący z tej drogi korzystać. Z jakimi przeszkodami, barierami, uwarunkowaniami – wyjaśnia Jerzy Wcisła, dyrektor elbląskiego Biura Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Warmińsko-Mazurskiego.
Rejs, zorganizowany przez elbląski OSW "Fala" wespół z elbląskim Biurem Regionalnym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Warmińsko-Mazurskiego, pod patronatem i przy wsparciu marszałka województwa warmińsko-mazurskiego Jacka Protasa oraz prezydenta Elbląga Henryka Słoniny, podzielono na dwa etapy.
Pierwszy zwany Pierścieniem Berlińskim zaczyna się w Kostrzynie, następnie Odrą, Kanałem Odra-Havela, Hawelą, Kanałem Hohenzollernów, Sprewą (po Berlinie), Kanałem Sprewa-Odra i Odrą do Kostrzynia. Łączna długość trasy wynosi ok. 300 km. Po drodze znajduje się 11 śluz i jedna podnośnia w Niederfinow. Płyną cztery łodzie motorowe: „Ata” z Marianem Peroniem i Zygmuntem Dworzyńskim na pokładzie, „Casablanca” z Teresą i Stanisławem Benedyktem Nowakami, „Mewa” z Piotrem Bułymą oraz Ryszardem Linkowskim, „Ventus” z komandorem „Fali” i rejsu Lechem Gajewskim, Andrzejem Kruczyńskim oraz filmującymi cały rejs: Łukaszem Daroszewskim i Karoliną Siwilewicz z e-Światowid i Jerzym Wcisłą, dokumentującym całość i autorem tegoż dziennika.
- Doświadczeniami z rejsu postaram dzielić się na bieżąco, o ile nie zawiedzie łączność internetowa i będzie możliwość doładowania akumulatorów laptopa na kolejnych miejscach postoju – zapowiada Jerzy Wcisła. - Pierwsze doświadczenia mówią, że nie jest to warunek oczywisty.
Poniżej zapiski Jerzego Wcisły z tego etapu rejsu.
23 czerwca – g. 15-23 – z Elbląga do Kostrzynia
Do Kostrzynia dojechaliśmy (z łodziami na naczepach) ok. północy. Slip na obrzeżach byłego portu, po którym zostało tylko nabrzeże i umocniony plac ładunkowy nie ma ani wyciągarki ani oświetlenia. W tych warunkach udało nam się zepchnąć łodzie na Odrę i "dospać" resztę nocy.
24 czerwca – g. 9–19 – Kostrzyń – Marienwerder
Rano dotarliśmy do odległej o ok. 1.500 metrów przystani "Delfin" w Kostrzynie, skąd właściwie rozpoczął się nasz rejs. Krótkie, oficjalne rozpoczęcie rejsu, "umundurowanie" 11-osobowej załogi w koszulki "Fali" oraz "sztormiaki" i czapeczki z logiem Warmii i Mazur, zamocowanie bander naszego województwa, Elbląga oraz Polski i Niemiec, okazjonalne zdjęcie i w drogę...
Pierwsze przygody
Po drodze trzy mosty - najniższy o prześwicie 3,9 m i za chwilę byliśmy już za Kostrzyniem. I do razu pojawił się problem. Jeden z silników ucichł... Wiatr zepchnął łódź w sitowie... po niemieckiej stronie.
Nic nie dały próby naprawy. Silnik trzeba było wymontować i założyć drugi. Przez kilka minut trwaliśmy w napięciu. Wymieniony silnik też nie odpala. Konsultacje telefoniczne z machanikami z Elbląga i kolejne próby. Hurrra! Zawarczał. Z początku nieco kulawo, ale z każdą sekundą coraz bardziej miarowo. Więcej zapasowych silników nie ma. Jedna z załóg wróciła, by wesprzeć partnerów i wspólnymi siłami po ok. godzinie wyrwaliśmy się z sitowia i płyniemy w dół rzeki Odry.
Przed Cedynią opuścimy Odrę i skierujemy się na Kanał Odra-Hawela. Chcemy dopłynąć do podnośni Niedorlinow. To jedna z ciekawszych śluz po drodze. Supernowoczesna, łodzie i statki podnoszone są wraz ze śluzą na podnośnikach. Za śluzą kolejny odpoczynek.
Ponoć na wodzie nie ma co robić, a my - choć zbliża się południe - jeszcze nie zdążyliśmy zjeść śniadania. Ale nasz kok pokładowy już się krząta.
Ok. 19.00 dopływamy do mariny w Marien Werder. Kilkadziesiąt jachtów, ale jeszcze sporo miejsca. Dziewczyna kieruje nas ku jednemu z pomostów. Nasz jacht, niezbyt zwrotny, płynie dalej. Andrzej krzyczy, że za nami płyną jeszcze trzy łodzie. Jest zgoda, byśmy zacumowali w innym miejscu. Razem obok siebie. Dopływają kolejne jachty. Za chwilę wszyscy jesteśmy razem.
Wyskakuję na brzeg. Szukam prądu. Jest – są cztery przyłącza. Komórka, aparat cyfrowy i laptop zajmują trzy. Łukasz podłączył swój komputer i zajęliśmy wszystkie źródła prądu.
25 czerwca – g. 9.00-22.00 - Marienwerder – Berlin. Altreptow
Pod burym niebem
Ze snu zbudziły mnie krople deszczu spadające równomiernie na nasz jacht. Kiepsko – pomyślałem i przymknąłem oczy. Zasnąłem. Obudziła mnie… cisza. Oho, nie pada – jest dobrze. Zasnąłem znowu. Nie na długo. Tym razem deszcz był bardzo natarczywy.
Już nie zasnąłem. Odłączyłem zasilacze od komputerów i telefonów komórkowych od rozdzielnika prądu, który cały już był wilgotny. Minęła siódma rano.
Ciekaw byłem, czego zapomnieliśmy schować pod pokład. Wyjrzałem. Wszystko schowane. Pewnie Leszek, nim poszedł spać zlustrował jacht.
Powoli zaczęli się wynurzać z jachtów kolejni żeglarze. Komandor zadecydował: o 9.00 startujemy. Pogoda zaczęła się poprawiać. Niebo wprawdzie nie traciło burej, nieprzyjaznej barwy, ale kapało z niego rzadziej i mniej miarowo.
Ale gdy zagrały motory, deszcz się obudził. Komandor i Andrzej ubrali się w sztormowe, gumowane kombinezony. My: Karolina, Łukasz i ja schroniliśmy się pod pokładem.
Łukasz uzupełniał notatki, Karolina pochłaniała kolejne strony „Zbrodni i kary”, ja „Polityki”.
Ale szum wody i motorów wkrótce wszystkim nas uśpił. Obudziło nas zamilknięcie silnika naszego jachtu. - Od godziny już nie pada – informuje Leszek na moje pytanie. Samo południe.
Śluza Lehnitz
Dopłynęliśmy do śluzy w Lehnitz pod Oranienburgem. Śluzę na całej długości wypełniał zestaw barek – kolejnych z Bydgoszczy. Poziomy wody były już wyrównane. Za chwilę wrota zapadły się pod powierzchnią. Nieco inaczej niż zwykle – jak klapa odsuwały się w stronę kanału.
Krzyknąłem w stronę Łukasza, by sfilmował kolejne polskie barki, dla których nie ma pracy na polskich rzekach, więc podnajmują się u Niemców. Szkoda, że tak opornie się uczymy, od tych, którzy są bogatsi. Szukając własnej drogi do dobrobytu, skazujemy kolejne pokolenia na rolę ubogiego krewnego. Właśnie przeczytałem recenzję sześciu wątków z Raportu Polska 2030, przygotowanego przez ministra Michała Boni i retoryczne pytanie autora: co zrobimy z wnioskami wypływającymi z tego raportu – czy staną się wyzwaniem, czy tylko kolejną „papierową” wizją i przestrogą.
Wraz z naszymi jachtami wpływa na śluzę kilka niemieckich. Nasz cumuje po drugiej stronie śluzy. Musimy z Łukaszem złamać przepisy i przebiec nad wrotami. Na szczęście nikt na nas nie krzyczy. Nie zauważyli?
Woda dość szybko opada. Leszek i Andrzej pilnują cum. Za chwilę jesteśmy już sześć metrów niżej. Wrota podnoszą się do góry. Przed nami jezioro Lehnitz. Z jednej i z drugiej strony sporo jachtów różnej wielkości. Są też i barki.
Płyniemy w stronę Hennigsdorf. Wokół nas sporo marin. Co kilkaset metrów po kilka- kilkanaście jachtów i niewielkich, starannie utrzymanych domków.
Jezioro Tegeler See
Duże jezioro z mnóstwem wysepek. Nasze mapy są zbyt niedokładne, by poruszać się w tym labiryncie. Dopływamy do zabudowań na jednej z wysepek. Z trudem udaje nam się uzyskać informacje, którędy płynąć do Kanału Hohenzolernów. Chwilę potem okazało się, że informacji było zbyt mało. Zamiast wpłynąć w kanał płyniemy wzdłuż południowego wybrzeża jeziora. Dopływamy do Tegel-Oberhavel, tam obsługa statku ms Teen-Grotte pokazuje nam drogę.
Ok. 16.00 wpływamy do Kanału Hohenzollernów. Płyniemy prawie w naturalnym środowisku, choć Berlin już niedaleko. Pojawiają się kajaki, sportowcy, młodzież. Sporo łodzi motorowych. Wzdłuż brzegów mnóstwo marin i niewielkich przystani. Zza mgły pojawiają się wieże kościołów i zarysy berlińskich budynków.
Półtorej godziny później stajemy przed śluzą Plotzensee. Niewielka różnica poziomów – ok. 30 cm w górę.
Za śluzą umocnione brzegi. Sporo barek. Zdecydowana większość z Bydgoszczy i z Wrocławia.
Ok. 18.00 dopływamy do nabrzeża przy opuszczonej bazie samochodowej. Ładny zielony budynek, ciekawa architektura, zagospodarowany teren, dziewięć garaży – wszystko puste.
Baza stoi na rozdrożu. Z wahaniem decydujemy w którą stronę płynąć. Wokół coraz okazalsze budowle, coraz ciekawsza architektura. Niechybnie zbliżamy się do centrum. Mamy to potwierdzają. Mijamy barki i statki wycieczkowe. Ktoś krzyczy po niemiecku, że „nie jesteśmy łodzią sportową”. Ignorujemy to, ale gdy ostrzegają nas wędkarze, zaczynamy dopytywać o szczegóły. Informacje, które uzyskujemy są sprzeczne: jedni mówią „płyńcie”, inni „zawracajcie, bo zatrzyma was policja”. Z mapy wynika, że najdalej za kilometr dopłyniemy do (???) Sprewy. Mimo wszystko postanawiamy wracać. Na szczęście Niemcy oznaczają mosty tabliczkami widocznymi z rzeki. Szybko orientujemy się, którędy płynąć. Mimo to tracimy niemal 3 godziny. Tracimy godziny, ale nie tracimy wrażeń.
Berlin widziany z rzeki jest po prostu piękny. Nowoczesność poprzeplatana z historycznymi budynkami. Czasami dosłownie: część budynku zachowana w stanie sprzed wieków, część w szkle i aluminium. Niektóre budynki wprost wydobywają się z nurtów Sprewy, większość oddzielają od rzeki tarasy ze stolikami, leżakami, trawnikami na których kłębią się ludzie: młodzi i starzy. Machają przyjaźnie, pozdrawiają nas. Niektórzy poznają po flagach, że jesteśmy Polakami. Zgodnie z zasadami żeglarskimi na szczycie powiewa bandera polska, poniżej niej niemiecka.
Na burcie „Ventusa” mamy mapkę naszej trasy i herby sześciu województw, z wyróżnionym herbem naszego województwa. „Casablanca” płynie z banderą naszego województwa, „Mewa” z banderą Elbląga, „Ata” Ośrodka Sportów Wodnych „Fala”.
Osobnym tematem jest to co dzieje się na wodzie. Mamy wrażenie, że uczestniczymy w jakimś karnawale. Statki wycieczkowe – jeden za drugim: wiele z nich wynajętych przez grupy. Zwykle dobrze zorganizowanych: z pomponikami, wstęgami, balonikami. Mijają nas statki – bezsprzecznie z homoseksualistami. Bujają w naszą stronę charakterystycznie biodrami. Najogólniejszą cechą wszystkich ludzi, o których się ocieramy jest życzliwość. Uśmiech, gotowość do pomachania i odkrzyknięcia czegokolwiek jest powszechna. Uczmy się tego od ludzi Zachodu! Rugujmy ze swoich postaw ciągle dość powszechną wśród Polaków bezinteresowną zawiść, zazdrość i ponurość.
Próbujemy nadrobić, to co straciliśmy. Płyniemy aż do 22.00. Znajdujemy niewielką marinę przy parku Altreptow. Jakiś Niemiec właśnie przejeżdżający rowerem nadbrzeżną alejką zatrzymuje się, by pomóc nam zacumować – ot, tak po prostu, przez nikogo nie proszony. Przy mostku prowadzącym do wysepki Intel der Jungend, na której trwa jakiś koncert rockowy, z elementami bluesa przypominającego brzmienie Dżemu. Muzyka milknie dokładnie o 22. Z wody widać, że przy nabrzeżu są toalety, niestety odgrodzone – dostępne tylko dla prywatnej części mariny. Musimy biegać do nieodległych lokali, albo konsolidować się z naturą. Tradycyjnie, wieczorem zbieramy się na pokładzie „Aty” i wspominamy mijający dzień. Łukasz i Karolina wolą spacer po parku.
26 czerwca – g. 9.30-18.00
Berlin. Altreptow – Furstenwalde. Baza hausbootów
Ranek wita cieplutko, choć bez nadziei na słoneczną pogodę. Wstaję bardzo wcześnie – budzą mnie fale tłukące się o nabrzeże. Towarzysze podróży jeszcze śpią. Spaceruję. Robię kilka zdjęć. Niewiele, bo na marinie nie było prądu – straciłem już dostęp do komputera, aparat pracuje resztką sił, pozostał tylko telefon z wewnętrznym aparatem fotograficznym.
Tym razem bez żadnych problemów trzymamy kurs na Kanał Sprewa-Odra. Przed południem jesteśmy na kanale. Dopływamy do śluzy.
Za śluzą komandor daje mi ster. Płynę po Sprewie w Berlinie! Niby nic, ale frajda duża. Kamil uwiecznia to na filmie. Komentujemy wrażenia z Berlina, którego wokół nas już coraz mniej. Za chwilę towarzyszą nam już tylko drzewa.
Rejs po kanale jest monotonny. Kilometry prostej żeglugi wzdłuż lasów dłużą się. Karolina i Łukasz przesiadają się na Casablancę, ja przez dużą część trasy śpię lub rozwiązuję krzyżówki. Do żony ślę maile, by rozmowami nie wyładować baterii.
Monotonię przerywamy krótkim postojem na zjedzenie posiłku. Zatrzymujemy się na chwilę. Jeszcze ziemniaczki się nie zagotowały, gdy przy naszych łódkach zacumowała… policja wodna. Krótka grzeczna rozmowa i wyrok: po 25 euro kary za zatrzymanie się na kanale – tego robić nie wolno. Nikt nie dyskutował z niemieckim policjantem. Zapłaciliśmy i w drogę. Policyjna łódź jeszcze przez chwilę nam towarzyszyła.
Ok. 18.00 stanęliśmy przed śluzą w Furstenwalde. To pierwsza śluza z wrotami bramowymi, podobnymi do tych często spotykanych w Polsce. Chwilę czekamy na otwarcie.
Za śluzą szukamy przystani, w której moglibyśmy przenocować. Chcielibyśmy z ciepłą wodą i prądem. Przed nami ukazuje się mały porcik, przy fabryczce produkującej m.in. hausbooty.
Zawijamy. Witają nas Polacy. Znamy tą firmę z opowiadań wodniaków, którzy Pierścień Berliński przepłynęli dwa lata temu i też tu znaleźli schronienie. Nam także nie odmawiają. Nie ma wprawdzie właściciela – Piotra Daliboga z Opola, ale pracownicy są bardzo gościnni.
Kąpiel, ładowanie baterii i wspólne gawędy trwały długo. Jutro mamy wpłynąć do Polski, ale musimy pokonać co najmniej 70 km. Co zapobiegliwsi nalegają by wystartować wcześnie z rana, tzn. o 8.00… Z tym postanowieniem idziemy spać.
27 czerwca – g. 8.45-22.00
Furstenwalde. Baza hausbootów – Słubice
Z wczorajszych postanowień niewiele wyszło. Startujemy kwadrans przed dziewiątą. Kanał Sprewa-Odra jest dość monotonny. Prosty aż do bólu, wokół płaski, lesisty teren z rzadka zabudowany. O 11.00 stajemy przed pierwszą dzisiaj śluzą w Drahendorf. W niesamowicie szybkim tempie (ok. 20 sekund) idziemy 3 metry do góry. Zdecydowanie najszybsza ze wszystkich mijanych przez nas śluz.
Za godzinę jesteśmy już w Mullerose (Różowy Młyn). Monotonię przerywa widok mijanych lub wyprzedzających nas jachtów – najczęściej dość luksusowych wycieczkowców. Nie zatrzymujemy się w tym ślicznym, niewielkim miasteczku.
Ok. 13.30 pojawiają się kominy, zbiorniki, a później kilometry taśmociągów i składy z węglem oraz kruszywem Eisenhuttenstadt. Kilka kilometrów wzdłuż przemysłowego krajobrazu.
Dopływamy do monumentalnej śluzy. W śluzie akurat grupa dzieci i młodzieży na pontonach strażackich. Płyną w przeciwną stronę. Patrzymy na nich z wysokości 6, 5, 4… piętra. Gdy poziomy się wyrównują brama zatapia się w wodzie i gwarna gromadka przepływa obok nas. Wpływamy do betonowego koryta. Wiemy, że zjazd będzie znaczny. Trzynaście metrów w dół. Spadamy. Im niżej tym woda bardziej się kotłuje, a prędkość opadania rośnie. Otaczające nas ściany przytłaczają. Wyglądamy jak w łupinkach.
Za to widok za śluzą rekompensuje dyskomfort. Na lewym brzegu ?? – malownicza – jak z obrazka dzielnica mieszkaniowa tego hutniczego miasteczka. Podpływamy do nowoczesnego nabrzeża. Pływające pomosty, schody, znakomity slip – wszystko wybudowane ze środków Interesu, prawie pachnie nowością. Na pomostach automaty prądowe. Wrzucam trzy 50-centówki i podłączam komputer a Łukasz kamerę.
Większość wybiera się do miasteczka. Zostaję z Casablanką (Teresą i Staszkiem). W sympatycznej kawiarence delektuję się kawą po holendersku, a przyjaciele sytym obiadkiem. Właściciele są nami tak uradowani, że fundują nam po kieliszku likieru.
Po 17 schodzimy się na nabrzeżu. Odpływamy. Kilka minut później, nieco niespodziewanie wpływamy do Odry. Po drugiej, polskiej stronie biwakują Polacy. Nurt dosyć bystry, więc nabieramy szybkości. Oglądamy się za siebie: brakuje „Mewy” Piotra i Ryszarda. Zawracamy my i Casablanca. Okazuje się, że zabrakło im paliwa, podjechali więc do brzegu i uzupełnili baki. Możemy płynąć dalej, ale chęć postawienia stopy na polskiej ziemi jest większa. Na ląd wyskakuję z Łukaszem i Karoliną. Za chwilę już jesteśmy na Odrze.
W telefonach pojawiają się nasi operatorzy. Nie ma już niekochanego roomingu. Dzwonimy do bliskich i znajomych. Opowiadamy co nas spotkało i gdzie jesteśmy. Płyniemy szybko z nurtem – jak mówi komandor z szybkością do 18 km na godzinę. O 20.05 jesteśmy w Słubicach. Nie ma gdzie zacumować. Stajemy przy dzikim brzegu, by kupić paliwo w pobliskiej stacji paliw.
Rekonesans z lądu podpowiada by zacumować w starorzeczu, nieopodal Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej. Tak też robimy. Noc upływa spokojnie, choć po drugiej stronie słychać odgłosy zabawy, które ustają dopiero nad ranem.
28 czerwca – g. 9.30-13.00
Słubice – Kostrzyń
Rano płyniemy za drugą stronę. Czas bowiem uzupełnić spiżarnię mocno nadszarpniętą po niemieckiej stronie.
Ok. 9.30 wypływamy. Przed nami 30 km do zamknięcia pętli w Kostrzyniu. Płyniemy z nurtem rzeki, który przy dość wysokim stanie wody jest bystry. O. 13.00 jesteśmy na miejscu. Niespełna pięć dni zajęło nam pokonanie trasy.
Krótkie podsumowanie
Różnic między polskimi a niemieckimi drogami wodnymi dostrzec można wiele. Przede wszystkim po niemieckich rzekach i kanałach pływa ogromna liczba jednostek. Nic dziwnego, wokół Berlina stacjonuje ok. 100 tysięcy łodzi turystycznych. Na wodzie to widać. Z trzystu kilometrów, co najmniej połowa to umocnione nabrzeża, przystanie i mariny. Oczywiście pełne łodzi przeróżnego typu, od małych jachtów po wypasione łodzie motorowe i hausbooty.
Na rzekach cały czas mijamy przeróżnego rodzaju wycieczkowce. Od nowoczesnych, przeszklonych hoteli na wodzie, po zabytkowe, napędzane kołami łopatkowymi. Ludzie pływają na nich i bawią się – widać, że często są to zorganizowane grupy.
Jedno jest wspólne: żeglarze w Niemczech i w Polsce są dla siebie równie życzliwi. Nikt nie mija się z inną łodzią bez pozdrowienia.
Osobnym tematem jest transport rzeczny. Po polskiej stronie – na Odrze nie spotkaliśmy żadnej barki, po niemieckiej, ciągle się z nimi mijaliśmy. I – co nas zaskoczyło najbardziej – najczęściej są to barki z Polski: z Bydgoszczy, Szczecina lub Wrocławia. Zatem mamy tabor, tyle że Polacy go nie potrzebują. To smutne spostrzeżenie.
Na refleksję na temat śluz, mostów i jakości samej drogi wodnej przyjdzie czas później, gdy przepłyniemy polską część Międzynarodowej Drogi Wodnej E 70. Zamierzamy na Zalew Wiślany dopłynąć 4 lipca. Dokładnie na III Międzynarodowy Zlot Żeglarski w Krynicy Morskiej.
Mam pytanie do JEW czy to był jego regulaminowy urlop i pasiorka poszła na to prywatna-ok każdy ma jakieś dziwactwa! Czy też był to wyjazd opłacony, delegacja, a może jeszcze \"kilometrówka wodna\" he he no to już siupy zaczynają się robić! Jeśli sponsorowany wyjazd z tak zacnym PATRONATEM- to ja obywatel chcę wiedzieć na czym ten patronat polega i ile kasy poszło z naszej kasy, poco i na co? Szanowny panie może porta zacząć się wziąć za realizację rzeczy możliwych i niezwykle potrzebnych takich jak prom między Tolkmickiem i Krynicą Morską! Nie kolejki linowe i międzynarodowe nie wiadomo co lecz rzeczy realne i od nas zależne i potrzebne!!!!!! Jak długo jeszcze……może pora wziąć się za stawianie piramid w Nowakowie?
Nie "w Kostrzyniu" lecz w Kostrzynie (tak jak w Kwidzynie etc.). Niemieckie nazwy są dosłownie na każdym kroku przekręcane i pisane z błędami, np. Plötzensee), ale tekst ciekawy.
Czy Pan Wcisła wybuduje w końcu boiska do koszykówki ktore obiecał w wyborach kilka lat temu?
Jak będzie następna taka wycieczka za publiczną kasę, to ja się piszę. Może po rzekach i kanałach Francji? Albo Kanada? Przecież w Elblągu musimy wiedzieć, jak się pływa np. w Australii.
Srednia wieku tej mocnej ekipy to ... strach liczyć. Prosze policzyć ile na głowe kosztował nas ten wypadzik"wilków morskich" a ile mozna było kupić np. kajaków czy łódek dla elblążan aby módz sobie popływać po rzece.Pomysł równie idiotyczy jak zakup sławnych latarek za ogromną kase.
Pan Wcisło sobie i kilku dziadkom lesnym ufundował z Państwowej kasy wakacje pod przykrywką sprawdzania drożności drogi, platforma potrafi dbac o swoich, żenada! czy ktoś to rozlicza?
Jurek pozdrawiamy i trzymamy kciuki. Do zobaczenia na Zlocie.